"Nic, tylko gadacie! Po co te spędy, po co te kongresy, a co takiego osiągnęłyście? Kwoty wyborcze? To klęska. Wiele zamieszania o nic!” – mówi mi dziennikarz pisma, które jest postępowe, ale zarazem ma ambicje być pluralistyczne.
Jedni więc piszą dobrze, drudzy źle o tym samym. Inny dziennikarz prosił niedawno, bym się ustosunkowała do wypowiedzi pani Rozenek, która stwierdziła, że w polskich domach jest brudno, bo kobiety nie sprzątają, a nie sprzątają z powodu feministek. „Feministek i czarnego luda” – dodałam, wspominając jednocześnie zapomnianego posła (obecnie anonimowego senatora) jakiejś bogobojnej partii, który w swej książce poświęconej Prawdzie i Polsce – a jakże! – napisał, że przyczyną rozpadu rodziny i ogólnej degrengolady relacji męsko- damskich było wydawane przez komunistów plugawe pismo „Kobieta i Życie”. Dziś poseł Gowin myśli tak samo o „gender”.
Zastanawiam się teraz, kto jest winien temu, że – jak stwierdzają eksperci firmy doradczej Ernst & Young w najnowszym raporcie – w światowej gospodarce szybko rośnie siła ekonomiczna kobiet. Łączne dochody kobiet na całym świecie szacowane są na 13 bln dolarów. W roku 2017 będzie to już 18 bln (to dwukrotnie więcej, niż wynosi oczekiwany wzrost PKB gospodarek Chin i Indii razem wziętych). Do 2028 r. kobiety będą decydowały o wydatkowaniu 75 proc. środków przeznaczanych na konsumpcję w skali globalnej. Kto jest temu winien? Feministki i czarny lud.
Jednocześnie analfabetyzm i ofiary przemocy na świecie mają twarz kobiety. Nie ma kobiet w polityce, a w mediach głównie zdobią studio. Wśród szefów 500 największych firm świata (z listy „Fortune 500”) kobiety stanowią tylko 3,6 proc. 860 mln kobiet na świecie jest wykluczonych z życia gospodarczego i nieprzygotowanych do udziału w nim.
Kiedyś kobiety nie miały prawa do edukacji, pracy, a nawet opieki nad własnymi dziećmi – taka była tradycja zapisana w kodeksach (np. napoleońskim). Kiedyś naukowcy twierdzili, że dzieje się tak nie tylko z powodu tradycji, lecz także z powodu naukowo stwierdzonych faktów, bo kobiety mają mniejszy mózg i są niezdolne do myślenia racjonalnego, abstrakcyjnego, do nauki, matematyki, polityki i zarządzania. Dziś faktów tych się nie uznaje, choć obrońców dyskryminującej tradycji i stereotypów jest sporo. W naszym rządzie również.
Skoro jednak kobiety mają mózg, a nawet zdolności matematyczne, przywódcze, polityczne i menedżerskie – dlaczego ich nie wykorzystują? Niektóre nie chcą, inne się boją, jeszcze inne chcą, ale nie mogą lub nie wiedzą jak.
W naszej demograficznej pustyni pytanie o to, jak wykorzystać ogromny potencjał (ekonomiczny, egzystencjalny, wolnościowy) kobiet powinno być najważniejszym pytaniem politycznym. A nie jest. I długo jeszcze nie będzie. Ktoś je jednak musi zadawać i ktoś winien szukać odpowiedzi.
Kongres Kobiet (14-15.09) nie służy przejęciu władzy ani wywoływaniu wojny damsko- męskiej. Nie oczekujemy też jakichś szybkich politycznych efektów; patriarchalna władza mocno się trzyma. Nie sądzę także, by uczestnictwo w kongresie zniechęcało kobiety do rodzenia dzieci i sprzątania. Chodzi tylko o dwie sprawy – świadomość i solidarność. Świadomość tego, że własne życie można urządzić na wiele sposobów, oraz tego, że państwo też można inaczej urządzić (np. zmieniając polityczne priorytety i strukturę budżetowych wydatków, stosując politykę równych praw, szans i możliwości). Rewolucje zaczynają się w głowach, nie na ulicach. A Polska dusi się i potrzebuje zmiany. Trzeba ją przygotować. No i jeszcze solidarność. Razem można więcej; więcej się dowiedzieć, więcej zmienić, mieć większe poczucie bezpieczeństwa, większą energię i większą wzajemną pomoc.
Kobiety przez setki lat były nieme i niewidoczne. Teraz odzyskują głos. Stają się aktywne, niezależne; nawet na sprzątaniu potrafią nieźle zarabiać i zrobić sobie pozycję w świecie publicznym (czego dowodem jest pani Rozenek).
Dlatego nie trzeba się bać feministek ani czarnego luda, tylko zgłosić się na Kongres Kobiet i przeżyć to wspólnie (www.kongreskobiet.pl).
Zastanawiam się teraz, kto jest winien temu, że – jak stwierdzają eksperci firmy doradczej Ernst & Young w najnowszym raporcie – w światowej gospodarce szybko rośnie siła ekonomiczna kobiet. Łączne dochody kobiet na całym świecie szacowane są na 13 bln dolarów. W roku 2017 będzie to już 18 bln (to dwukrotnie więcej, niż wynosi oczekiwany wzrost PKB gospodarek Chin i Indii razem wziętych). Do 2028 r. kobiety będą decydowały o wydatkowaniu 75 proc. środków przeznaczanych na konsumpcję w skali globalnej. Kto jest temu winien? Feministki i czarny lud.
Jednocześnie analfabetyzm i ofiary przemocy na świecie mają twarz kobiety. Nie ma kobiet w polityce, a w mediach głównie zdobią studio. Wśród szefów 500 największych firm świata (z listy „Fortune 500”) kobiety stanowią tylko 3,6 proc. 860 mln kobiet na świecie jest wykluczonych z życia gospodarczego i nieprzygotowanych do udziału w nim.
Kiedyś kobiety nie miały prawa do edukacji, pracy, a nawet opieki nad własnymi dziećmi – taka była tradycja zapisana w kodeksach (np. napoleońskim). Kiedyś naukowcy twierdzili, że dzieje się tak nie tylko z powodu tradycji, lecz także z powodu naukowo stwierdzonych faktów, bo kobiety mają mniejszy mózg i są niezdolne do myślenia racjonalnego, abstrakcyjnego, do nauki, matematyki, polityki i zarządzania. Dziś faktów tych się nie uznaje, choć obrońców dyskryminującej tradycji i stereotypów jest sporo. W naszym rządzie również.
Skoro jednak kobiety mają mózg, a nawet zdolności matematyczne, przywódcze, polityczne i menedżerskie – dlaczego ich nie wykorzystują? Niektóre nie chcą, inne się boją, jeszcze inne chcą, ale nie mogą lub nie wiedzą jak.
W naszej demograficznej pustyni pytanie o to, jak wykorzystać ogromny potencjał (ekonomiczny, egzystencjalny, wolnościowy) kobiet powinno być najważniejszym pytaniem politycznym. A nie jest. I długo jeszcze nie będzie. Ktoś je jednak musi zadawać i ktoś winien szukać odpowiedzi.
Kongres Kobiet (14-15.09) nie służy przejęciu władzy ani wywoływaniu wojny damsko- męskiej. Nie oczekujemy też jakichś szybkich politycznych efektów; patriarchalna władza mocno się trzyma. Nie sądzę także, by uczestnictwo w kongresie zniechęcało kobiety do rodzenia dzieci i sprzątania. Chodzi tylko o dwie sprawy – świadomość i solidarność. Świadomość tego, że własne życie można urządzić na wiele sposobów, oraz tego, że państwo też można inaczej urządzić (np. zmieniając polityczne priorytety i strukturę budżetowych wydatków, stosując politykę równych praw, szans i możliwości). Rewolucje zaczynają się w głowach, nie na ulicach. A Polska dusi się i potrzebuje zmiany. Trzeba ją przygotować. No i jeszcze solidarność. Razem można więcej; więcej się dowiedzieć, więcej zmienić, mieć większe poczucie bezpieczeństwa, większą energię i większą wzajemną pomoc.
Kobiety przez setki lat były nieme i niewidoczne. Teraz odzyskują głos. Stają się aktywne, niezależne; nawet na sprzątaniu potrafią nieźle zarabiać i zrobić sobie pozycję w świecie publicznym (czego dowodem jest pani Rozenek).
Dlatego nie trzeba się bać feministek ani czarnego luda, tylko zgłosić się na Kongres Kobiet i przeżyć to wspólnie (www.kongreskobiet.pl).
Więcej możesz przeczytać w 37/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.