W czasach kryzysu widać jak na dłoni, który kraj był przygotowany na cięższe czasy, a który nie.
Trochę tak jak w słynnej opowieści braci Grimm o trzech świnkach. Polska przygotowana najgorzej nie była, ale daleko nam do sielanki. Gospodarka zwalnia, co pokazały dane za drugi kwartał tego roku. Wolniej rośnie konsumpcja, przedsiębiorcy prywatni nie śpieszą się z inwestycjami, a gospodarka jest podtrzymywana głównie dzięki zyskom z eksportu.
Uaktualniony projekt budżetu na 2013 r. zakłada realistyczne wskaźniki makroekonomiczne, w szczególności dotyczące wzrostu PKB i inflacji. Według prognoz rządowych zarówno inwestycje, jak i konsumpcja prywatna będą wspierały wzrost gospodarczy, ale ich dynamika będzie dość mizerna. W tym roku wzrost konsumpcji Polaków ograniczała wyjątkowo wysoka inflacja, rosnąca w podobnym tempie jak płace. W efekcie cały przyrost konsumpcji zawdzięczamy prywatnym przedsiębiorcom, którzy w zwalniającej gospodarce mają się wciąż całkiem nieźle. Średnia polska firma zdołała zgromadzić całkiem poważną gotówkę, bo ostatnie osiem lat od wejścia do UE było wyjątkowo udane dla naszych firm. Brak chęci do wielkich projektów inwestycyjnych bierze się więc nie tyle z braku środków czy braku pomysłów, ile z niepewności. Głównie dotyczącej Europy, przyszłości strefy euro, konsekwencji recesji na południu Europy i jej wpływu na naszą gospodarkę. Ponieważ kryzys europejski ma charakter zarówno gospodarczy, jak i polityczny, nie sposób przewidzieć rozwoju wypadków. Lepiej poczekać na bezpieczniejsze i bardziej przewidywalne czasy i nie ładować się w wielkie projekty inwestycyjne w czasie kryzysu. Do tego publiczne projekty inwestycyjne będą realizowane na znacznie mniejszą skalę niż w poprzednim roku, co w statystyce zapisywane jest jako ujemna dynamika inwestycji. Nie ma więc co liczyć na szybszy wzrost, pytanie tylko, czy te najnowsze prognozy nie są zbyt optymistyczne.
Za lekko optymistyczne należy też uznać zaplanowane dochody budżetu, ale główne wyzwania będą dotyczyć rynku pracy. Przy tak słabych inwestycjach jak obecnie, przy wyhamowaniu eksportu do Niemiec, a co za tym idzie – słabszej dynamice produkcji przemysłowej, ciężko będzie osiągnąć 13-proc. wskaźnik bezrobocia na koniec tego roku. Pesymistycznym prognostykiem niech będą dane o bezrobociu w sierpniu (12,4 proc.), które wzrosło o 0,1 punktu procentowego w stosunku do lipca. Taki wzrost bezrobocia w sierpniu, gdy zwykle bezrobocie spada, był ostatnio w kryzysowym 2009 r. Tym bardziej więc nierealne jest oczekiwanie, że bezrobocie na koniec przyszłego roku utrzyma się na tym samym poziomie co w tym roku. Należałoby przyjąć, że w 2013 r. będzie ono na poziomie 14 proc., niestety.
W tak niepewnej sytuacji gospodarczej trzeba mieć przygotowane scenariusze zapasowe. O ile przy wzroście rzędu 2 proc. możliwe jest przygotowanie budżetu z wolniejszym tempem wzrostu wydatków, o tyle przy stagnacji czy gorzej – ujemnej dynamice PKB rzędu np. -2 proc., rząd musi mieć przygotowane warianty awaryjne. I nie mogą one polegać wyłącznie na podnoszeniu podatków, bo to dobije gospodarkę, ale głównie na oszczędnościach wydatków. Ważne, aby to ludziom zawczasu wytłumaczyć.
Na pewno nie jest rozwiązaniem dla Polski zestaw pomysłów przedstawionych przez PiS. Propozycja, aby problemy kraju rozwiązać przez wprowadzenie serii ulg, od inwestycyjnych po dodatkowe odliczenia na dzieci (w tym te dopiero poczęte), i do tego jeszcze obniżka składki rentowej, powrót do niższego wieku emerytalnego oraz tworzenie ponad miliona miejsc pracy za pieniądze publiczne, to może atrakcyjny dla ucha zestaw pomysłów, ale w żadnym wypadku nie poważny program gospodarczy. To wszystko kosztuje dziesiątki miliardów (których nie ma), a poza tym nie są to rozwiązania, które skutecznie i trwale mogłyby dać impuls wzrostowy gospodarce. Państwo nie tworzy miejsc pracy, a ulgi tylko przesuwają inwestycje z obszarów nieobjętych nimi do tych, które z ulg korzystają. O tym politycy wszystkich opcji powinni zawsze pamiętać.
Uaktualniony projekt budżetu na 2013 r. zakłada realistyczne wskaźniki makroekonomiczne, w szczególności dotyczące wzrostu PKB i inflacji. Według prognoz rządowych zarówno inwestycje, jak i konsumpcja prywatna będą wspierały wzrost gospodarczy, ale ich dynamika będzie dość mizerna. W tym roku wzrost konsumpcji Polaków ograniczała wyjątkowo wysoka inflacja, rosnąca w podobnym tempie jak płace. W efekcie cały przyrost konsumpcji zawdzięczamy prywatnym przedsiębiorcom, którzy w zwalniającej gospodarce mają się wciąż całkiem nieźle. Średnia polska firma zdołała zgromadzić całkiem poważną gotówkę, bo ostatnie osiem lat od wejścia do UE było wyjątkowo udane dla naszych firm. Brak chęci do wielkich projektów inwestycyjnych bierze się więc nie tyle z braku środków czy braku pomysłów, ile z niepewności. Głównie dotyczącej Europy, przyszłości strefy euro, konsekwencji recesji na południu Europy i jej wpływu na naszą gospodarkę. Ponieważ kryzys europejski ma charakter zarówno gospodarczy, jak i polityczny, nie sposób przewidzieć rozwoju wypadków. Lepiej poczekać na bezpieczniejsze i bardziej przewidywalne czasy i nie ładować się w wielkie projekty inwestycyjne w czasie kryzysu. Do tego publiczne projekty inwestycyjne będą realizowane na znacznie mniejszą skalę niż w poprzednim roku, co w statystyce zapisywane jest jako ujemna dynamika inwestycji. Nie ma więc co liczyć na szybszy wzrost, pytanie tylko, czy te najnowsze prognozy nie są zbyt optymistyczne.
Za lekko optymistyczne należy też uznać zaplanowane dochody budżetu, ale główne wyzwania będą dotyczyć rynku pracy. Przy tak słabych inwestycjach jak obecnie, przy wyhamowaniu eksportu do Niemiec, a co za tym idzie – słabszej dynamice produkcji przemysłowej, ciężko będzie osiągnąć 13-proc. wskaźnik bezrobocia na koniec tego roku. Pesymistycznym prognostykiem niech będą dane o bezrobociu w sierpniu (12,4 proc.), które wzrosło o 0,1 punktu procentowego w stosunku do lipca. Taki wzrost bezrobocia w sierpniu, gdy zwykle bezrobocie spada, był ostatnio w kryzysowym 2009 r. Tym bardziej więc nierealne jest oczekiwanie, że bezrobocie na koniec przyszłego roku utrzyma się na tym samym poziomie co w tym roku. Należałoby przyjąć, że w 2013 r. będzie ono na poziomie 14 proc., niestety.
W tak niepewnej sytuacji gospodarczej trzeba mieć przygotowane scenariusze zapasowe. O ile przy wzroście rzędu 2 proc. możliwe jest przygotowanie budżetu z wolniejszym tempem wzrostu wydatków, o tyle przy stagnacji czy gorzej – ujemnej dynamice PKB rzędu np. -2 proc., rząd musi mieć przygotowane warianty awaryjne. I nie mogą one polegać wyłącznie na podnoszeniu podatków, bo to dobije gospodarkę, ale głównie na oszczędnościach wydatków. Ważne, aby to ludziom zawczasu wytłumaczyć.
Na pewno nie jest rozwiązaniem dla Polski zestaw pomysłów przedstawionych przez PiS. Propozycja, aby problemy kraju rozwiązać przez wprowadzenie serii ulg, od inwestycyjnych po dodatkowe odliczenia na dzieci (w tym te dopiero poczęte), i do tego jeszcze obniżka składki rentowej, powrót do niższego wieku emerytalnego oraz tworzenie ponad miliona miejsc pracy za pieniądze publiczne, to może atrakcyjny dla ucha zestaw pomysłów, ale w żadnym wypadku nie poważny program gospodarczy. To wszystko kosztuje dziesiątki miliardów (których nie ma), a poza tym nie są to rozwiązania, które skutecznie i trwale mogłyby dać impuls wzrostowy gospodarce. Państwo nie tworzy miejsc pracy, a ulgi tylko przesuwają inwestycje z obszarów nieobjętych nimi do tych, które z ulg korzystają. O tym politycy wszystkich opcji powinni zawsze pamiętać.
Więcej możesz przeczytać w 37/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.