Fundamentalizm religijny był dla Zachodu całkowitym zaskoczeniem. Nie wiedzieliśmy, że dawny fanatyzm powróci, korzystając z najnowocześniejszych technologii i globalnych mediów – Salman Rushdie mówi Cezaremu Michalskiemu o swoim życiu po fatwie.
W czasie naszej rozmowy o najnowszej książce Rushdiego fundamentaliści islamscy znowu uderzyli – tym razem za amatorski film nakręcony w Kalifornii obrażający proroka Mahometa. W ataku w Bengazi giną Amerykanie w tym ambasador. Fala przemocy rozlewa się na inne kraje. Rushdie też miał zginąć. Jego autobiografia rozpoczyna się w momencie, kiedy Chomeini wzywa do zamordowania go za bluźnierstwo wobec islamu.
Początkowo pisarza ogarnia nawet podniecenie, rozgorączkowanie, które szybko przechodzi w zniechęcenie, a wreszcie w koszmar trwający przez wiele lat. Książka nosi tytuł „Joseph Anton. Autobiografia”, bo ukrywający się pisarz musi stworzyć fałszywą tożsamość, wybrać nazwisko, którym będzie się posługiwał w urzędach czy bankach. Lepi je z imion ulubionych pisarzy, Josepha Conrada i Antoniego Czechowa. Obu pochodzących z dalekich peryferiów zachodniego świata. Książka jest precyzyjną mapą reakcji liberalnego Zachodu na karę śmierci wydaną pod koniec XX w. na pisarza za religijne bluźnierstwo.
Akty solidarności są rzadkie, kapitulacja powszechna. Wydawnictwa boją się wznawiać jego książki. Konserwatywne brukowce krytykują wydawanie publicznych pieniędzy na ochronę „bluźniercy”. Angielska lewica jest pełna poczucia winy za kolonializm, więc krytykuje „zachodniego pisarza” za atak na islam, zapominając, że to Rushdie przybył „z kolonii”, przyszedł na świat w muzułmańskiej rodzinie mieszkającej w Indiach. Brytyjscy muzułmanie odreagowują na nim swoje problemy z integracją. Ulicami angielskich miast wędrują tłumy brodatych mężczyzn palących jego książki. W sukurs Rushdiemu przychodzą artyści i pisarze, ale też nie wszyscy. John Le Carré pisze, że „nie istnieje prawo, które pozwalałoby obrażać wielkie religie”, a hipisowski bard Cat Stevens, po swoim nawróceniu nazywający się Jusuf Islam, deklaruje, że gdyby wiedział, gdzie się Rushdie ukrywa, wskazałby go zabójcom.
Początkowo pisarza ogarnia nawet podniecenie, rozgorączkowanie, które szybko przechodzi w zniechęcenie, a wreszcie w koszmar trwający przez wiele lat. Książka nosi tytuł „Joseph Anton. Autobiografia”, bo ukrywający się pisarz musi stworzyć fałszywą tożsamość, wybrać nazwisko, którym będzie się posługiwał w urzędach czy bankach. Lepi je z imion ulubionych pisarzy, Josepha Conrada i Antoniego Czechowa. Obu pochodzących z dalekich peryferiów zachodniego świata. Książka jest precyzyjną mapą reakcji liberalnego Zachodu na karę śmierci wydaną pod koniec XX w. na pisarza za religijne bluźnierstwo.
Akty solidarności są rzadkie, kapitulacja powszechna. Wydawnictwa boją się wznawiać jego książki. Konserwatywne brukowce krytykują wydawanie publicznych pieniędzy na ochronę „bluźniercy”. Angielska lewica jest pełna poczucia winy za kolonializm, więc krytykuje „zachodniego pisarza” za atak na islam, zapominając, że to Rushdie przybył „z kolonii”, przyszedł na świat w muzułmańskiej rodzinie mieszkającej w Indiach. Brytyjscy muzułmanie odreagowują na nim swoje problemy z integracją. Ulicami angielskich miast wędrują tłumy brodatych mężczyzn palących jego książki. W sukurs Rushdiemu przychodzą artyści i pisarze, ale też nie wszyscy. John Le Carré pisze, że „nie istnieje prawo, które pozwalałoby obrażać wielkie religie”, a hipisowski bard Cat Stevens, po swoim nawróceniu nazywający się Jusuf Islam, deklaruje, że gdyby wiedział, gdzie się Rushdie ukrywa, wskazałby go zabójcom.
Więcej możesz przeczytać w 38/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.