Dlaczego Urząd Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi kwestionuje założenia reformy emerytalnej?
Powody do obaw powinni mieć zarówno członkowie funduszy, które nie zdołały przyciągnąć wielu osób, jak i ci, którzy postawili na gigantów. Tym ostatnim za sukces, czyli zdobycie znacznej grupy klientów, grozi kara. UNFE, przestraszony dużą koncentracją rynku, chciałby albo dokonać podziału największych firm, albo obłożyć je dodatkowymi restrykcjami. W obowiązującej ustawie o funduszach emerytalnych nie ma zapisu określającego, jaką część rynku może opanować jedno towarzystwo. W innych krajach (na przykład Chile bądź Meksyku) po dwóch, trzech latach od wprowadzenia reformy zostało 10-12 funduszy. Jeśli jednak Polacy dokonali takiego, a nie innego wyboru, czy nie za wcześnie chcemy administracyjnie sterować tym rynkiem? Zagraniczni i krajowi inwestorzy zawsze narzekali na niestabilność polskiego prawa. Obecnie urząd mający kontrolować, czy respektowane są zasady legislacyjne, chce sam złamać podstawową zasadę biznesową i prawną, że nie zmienia się zasad w trakcie gry.
Według obliczeń samych towarzystw, te, które zdołają przyciągnąć przynajmniej 400 tys. osób (czyli zdobyć ok. 3-4 proc. rynku), mają szanse na właściwe pomnażanie kapitału przyszłych emerytów. Nieoficjalnie wiadomo, że UNFE w raporcie przedłożonym rządowi stwierdza, iż poszczególne fundusze nie powinny kontrolować więcej niż 15 proc. rynku. - Gdyby zdobyły więcej, należałoby pomyśleć albo o doprowadzeniu do podziału dużych firm, albo przynajmniej zakazaniu im przyjmowania kolejnych członków - mówi urzędnik UNFE.
Do towarzystw przystąpiło ok. 10 mln osób; do trzech największych należy 70 proc. klientów. Gdyby wziąć pod uwagę rachunek ekonomiczny i jednocześnie sugestie UNFE, okazałoby się, że tylko cztery fundusze spełniają standardy akceptowane przez UNFE. - Trzy z nich mieszczą się w wyznaczonych granicach "ledwo - ledwo", a tylko jedno - AIG - zdobyło "właściwą" z punktu widzenia UNFE liczbę klientów - ocenia wiceprezes jednego z towarzystw. Rynek jest już podzielony i trudno będzie to zmienić. Czy państwo ma prawo tak daleko ingerować w działanie funduszy tylko dlatego, że rynek "zaskoczył" twórców reformy kierunkiem rozwoju, czyli tym, iż pojawili się "giganci" i "maluchy", a w zasadzie nie ma "średniaków"?
- Możliwe są dwa rozwiązania: albo dojdzie do fuzji towarzystw działających na rynku, albo fundusze będą sobie odbierać klientów, którzy już raz się zdeklarowali. Trudno mi wyobrazić sobie trzecie, czyli drastyczne zmienianie reguł rządzących rynkiem już po roku od wprowadzenia reformy - mówi Krzysztof Dzierżawski z Centrum im. Adama Smitha. Sebastian Bojemski z Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi podkreśla, że prawo przewiduje możliwość łączenia się towarzystw i wykupywania słabszych przez silniejszych. W obu wypadkach potrzebna jest zgoda urzędu. Zasady legislacyjne zezwalają również na transfery, czyli przechodzenie z jednego funduszu do drugiego. Na tym kończą się prawne możliwości ingerowania w rynek. Stąd pomysł nowelizacji przepisów umożliwiający karanie najlepszych firm za ich skuteczność. - To jakby próba zmiany koła w samochodzie podczas jazdy - ocenia wiceprezes jednego z PTE.
Zanim ewentualna zmiana zostanie albo wprowadzona, albo ostatecznie odrzucona, rynek i tak się zachwieje. Zapowiedź zmian i daleko idącej ingerencji państwa wystarczy, by wywołać poważne obawy, a nawet panikę. Pierwsze jej objawy już można zaobserwować: według wstępnych szacunków, ponad 20 tys. przyszłych emerytów zmieniło fundusz. Niepokoi to towarzystwa, którym trudniej jest planować rozsądne inwestycje. Zdaniem Mariana Czakańskiego, prezesa PTE Nationale-Nederlanden, z badań przeprowadzonych przez jego firmę wynika, że osoby rezygnujące z członkostwa podejmowały decyzję pod wpływem perswazji agenta innego towarzystwa. Szef jednego z funduszy utrzymuje, że masowo na zmianę decydowali się klienci, których na dany wybór "namówił" pracodawca. Ostatnio przynajmniej kilka funduszy zdecydowało się na wojnę agentów. Ci dostali nowe zadania: opłacani są nie tylko za pozyskiwanie klientów, lecz także za "podkupywanie" członków innych towarzystw. - W efekcie rosną koszty drugiego filaru - ocenia jeden z prezesów funduszy, dodając, że jedynym sposobem na ukrócenie tego typu praktyk jest zezwolenie na łączenie się towarzystw.
- Na drodze do fuzji nie ma przeszkód prawnych - podkreśla Sebastian Bojemski. - Można się ich jednak obawiać. Wciąż chodzi o to, by nie dopuścić do zbytniej koncentracji rynku, bo to zaszkodziłoby klientom. - Moja firma nie jest zainteresowana ani fuzjami z innymi towarzystwami, ani ich przejmowaniem, ani przyciąganiem klientów innych funduszy - dodaje Zygmunt Kostkiewicz, prezes PTE BPH-CU-WBK. - Osiągnęliśmy bardzo dobry wynik, należy do nas 30 proc. rynku. Musimy się już obawiać działań antymonopolowych. Marek Góra, jeden z twórców reformy emerytalnej, przekonuje, że 2000 r. będzie czasem "spokojnej koncentracji" rynku ubezpieczeń emerytalnych. Ale przyznaje, że będzie to trudny proces. Urząd Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi jest więc w trudnej sytuacji. Jeśli rzeczywiście nie chce dopuścić do plajty słabszych towarzystw, a jednocześnie nie chce, by do któregokolwiek z funduszy należało ponad 15 proc. rynku, stawia ostre warunki. W praktyce oznacza to, że nie znajdzie sojusznika do realizacji swych planów wśród samych towarzystw: chce przecież jednocześnie uderzyć i w najmniejsze, i największe, czyli prawie we wszystkie. Czy UNFE trafnie ocenił i uszeregował zagrożenia? Czy rzeczywiście duża koncentracja rynku jest ważniejszym problemem niż groźba plajty drobnicy kontrolującej 15 proc. rynku? Czy UNFE zdaje sobie sprawę, iż wkraczając ze swymi regulacjami tak daleko, jak planuje, doprowadzi do tego, że nie rynek, lecz sam urząd będzie decydować o losach pieniędzy przyszłych emerytów, a tym samym z organu kontrolującego przeistoczy się w ZUS bis? Już samo odsunięcie groźby plajty najdrobniejszych wymaga długotrwałych negocjacji. - Według naszych obliczeń, musi się zawiązać koalicja kilku drobnych funduszy, bo większe nie chcą fuzji. A nie powstanie ona z dnia na dzień. Część towarzystw powstała nie z myślą o obsługiwaniu swych klientów, gdy osiągną wiek emerytalny, lecz po to, by drogo ich sprzedać większym funduszom - przyznaje nieoficjalnie urzędnik UNFE. Zanim dojdzie do pierwszych fuzji lub zmian w przepisach, fundusze będą się starać polepszyć swą pozycję przetargową kosztem atakowanych gigantów. W tym roku OFE mogą zdobyć ok. 300 tys. nowych, rozpoczynających pracę, klientów. Jedyną szansą na znaczną poprawę wyników są transfery. Ten proces już się zaczął, ale - co zadziwiające - wstępne szacunki wskazują, że klienci dużych firm przechodzą do mniejszych. Zastanawiające jest, jakimi kryteriami kierowali się, dokonując zarówno wcześniejszego wyboru, jak i teraz decydując się na zmianę. Pieniądze gromadzone są w OFE od kilku miesięcy. Większość z nich otrzymało co najwyżej 50 proc. należnych im składek z ZUS. W takiej sytuacji trudno realnie ocenić, które z działających towarzystw emerytalnych najlepiej zarządza powierzonymi im aktywami.
Jarosław Skorulski, wiceprezes PTE Pioneer, uważa, że wprawdzie pierwsze informacje o stopach zwrotu z zainwestowanego kapitału nie gwarantują, iż się one utrzymają, ale pokazują pewne trendy i możliwości osób zarządzających danym funduszem. - Jeśli dla kogoś ważne są pierwsze wyniki inwestycyjne, nie powinien zwlekać z przejściem do innego towarzystwa - dodaje Skorulski. Prezes Zygmunt Kostkiewicz nie zgadza się z taką oceną. - Obecnie klientom nie opłaca się zmieniać funduszy, bo im więcej dokonuje się transferów, tym większe są koszty ogólne OFE. Może to niekorzystnie wpłynąć na wysokość emerytury - mówi. Przeciwnikiem pochopnych transferów jest również Marek Jandziński, prezes PTE Dom. Jego zdaniem, nie wszyscy klienci zdają sobie sprawę, jak długo będą odrabiać straty, gdy za wcześniejszą zmianę towarzystwa zapłacą określoną ustawowo karę ok. 200 zł. Osoby decydujące się na transfer nie pamiętają o tym, a nie wszyscy akwizytorzy udzielają informacji na ten temat. Nie wiadomo dokładnie, ile osób zmieniło fundusz lub tego dokonuje. Towarzystwa niechętnie o tym informują. Z PTE BPH-CU-WBK zdecydowało się odejść 9 tys. osób, z PTE Nationale-Nederlanden - ok. 1700. Wprowadzając kary za wcześniejszą zmianę funduszu, ustawodawca chciał ograniczyć nie kontrolowany przepływ klientów między OFE. Okazało się, że można dziś zmienić towarzystwo, nie płacąc kary. Dotyczy to osób, które zapisały się do OFE w ostatniej chwili, i tych, na których konta nie wpłynęły jeszcze składki z ZUS. Firma emerytalna nie może bowiem ściągnąć kary w pełnej wysokości, jeśli wskutek opóźnień w ZUS konto klienta jest puste. PTE, od których odchodzą członkowie, zależy więc na tym, by "przytrzymać" tak długo klienta u siebie, aż na jego konto wpłyną jakiekolwiek pieniądze. W przeciwnym razie koszty transferów dla samych towarzystw są wysokie: prowizje dla akwizytorów, bieżące wydatki związane z zarządzaniem aktywami oraz weryfikacja dokumentów.
Według UNFE, część PTE celowo opóźnia przekazywanie informacji o planowanych transferach. Towarzystwo jest zobowiązane co miesiąc powiadamiać ZUS i Komisję Depozytów Papierów Wartościowych, że jego klienci przeszli do innych firm. Urząd ustalił, że OFE nie wywiązują się z tego i zatajają transfery. Podejrzewa nawet, że jedna z firm prowadziła podwójną dokumentację transferów: jedną listę sporządzano na własny użytek, drugą dla ZUS. Innym sposobem mającym na celu utrudnienie zmiany towarzystwa jest stawianie osobom rezygnującym z danego funduszu bezprawnych wymogów formalnych. - Do transferów musimy się przyzwyczaić - konkluduje Jandziński. W grupie nowych klientów OFE znajdą się głównie ci, którzy postanowią zmienić fundusz. I tym razem motywem takiej decyzji będzie nie oferta towarzystwa i praca jego agentów, a plotki, strach przed państwowymi regulacjami, zmianami prawa i zasad działania.
Więcej możesz przeczytać w 8/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.