Mówiąc wprost, czuję lekkie zażenowanie. Tym, że pan prezydent jest zażenowany. Mowa o wypowiedzi Bronisława Komorowskiego, w której poskarżył się dziennikarzom na warunki własnego podróżowania do dalekiego Nowego Jorku. Że to takie dziwne doświadczenie lecieć rejsowym samolotem LOT i współdzielić podróż ze zwykłymi obywatelami. Bo ci nie powinni przecież obserwować z bliska działalności głowy państwa i jego świty. Hmm, strzał z dubeltówki prosto w serce. Własne. Prezydentowi naturalnie od razu się dostało, fora internetowe zawrzały z oburzenia i od złośliwości. Niechętni komentowali, że chyba pan prezydent był łaskaw oderwać się od rzeczywistości, niech się lepiej nie wywyższa ani nie okazuje lekceważenia poddanym. Głosy bardziej przyjazne były pełne zadziwienia, że skądinąd mało istotne, ale jednak symboliczne i prestiżowe wystąpienie prezydenta w ONZ było przygotowywane na kolanie, w ostatniej chwili, gdzieś między biznes class a klasą ekonomiczną w zmęczonym lotowskim boeingu 767. Jakby na sprawę nie patrzeć, wpadka wizerunkowa sporych rozmiarów. Nakładająca się na nieustanne ostatnio pasmo PR-owskich kłopotów Platformy. Prezydent podłożył się tuż przed sejmową debatą ekshumacyjną i na kilka dni przed wielkim pisowsko-rydzykowo-solidarnościowym marszem warszawskim. Oba te wydarzenia, różne w formie, ale tożsame w treści, były jednym wielkim atakiem na rząd, próbą – nie bezpodstawną – wykazania, że rząd sobie z różnymi trudnymi sytuacjami nie poradził.
Sprawa samolotów VIP-owskich ma znaczenie niby mniejsze, ale jest jednak symbolem nierobienia tego, co się robić powinno. Od 20 lat obserwuję dyskusje oficjeli na temat zakupu maszyn, które w sposób w miarę komfortowy i na pewno bezpieczny mogłyby przewozić najważniejszych pasażerów w Polsce. Mijają rządy, mijają prezydenci, organizowane są kolejne przetargi, odbywają się uzgodnienia między kancelariami – i nic się nie zmienia. Wydawało się, że co jak co, ale niespotykana w historii Europy katastrofa smoleńska zakończy wszelkie dyskusje – i doprowadzi do przełomu w temacie. Nic podobnego. Jeden tupolew spadł, do drugiego nikt już nie wsiądzie – choć przecież taki wyremontowany i unowocześniony (do trabantów też kiedyś przez chwilę wkładano silniki volkswagena). Rząd poradził sobie za pomocą sznurka i kleju. Pułk specjalny nr 36, pogrążony w posmoleńskiej niesławie, rozwiązano – nie zastępując go niczym innym. Na potrzeby ministrów zaś wypożyczono dwa nie za duże samoloty od grupy LOT. Nie wiem, czy rząd bardziej tym pomógł sobie, czy LOT-owi, który dostaje konkretne pieniądze za wynajem. Ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Idzie o totalny populizm, uleganie presji ulicy, strachowi, by nie podpaść masom. Grzegorz Schetyna, zapytany po prezydenckiej wpadce, czy teraz rząd zdecyduje się na zakup jednego, dwóch samolotów, odrzekł, że „w Sejmie nie ma poparcia dla zakupu samolotów”, a poza tym jest kryzys i budżet państwa nie wytrzymałby zakupu. Panie marszałku, prosimy o więcej powagi. Wożenie VIP-ów specjalnymi samolotami nie jest żadną fanaberią, tylko normą światową. Jest to narzędzie pracy polityka. Nie trzeba mieć jumbo jeta ani zabierać kilkusetosobowej świty jak szejkowie arabscy. Chodzi o to, by w czasach trudnych i nerwowych, gdy liczba spotkań i ustaleń międzynarodowych gwałtownie rośnie, kilka osób kierujących 40-milionowym krajem mogło należycie wykonywać swoje obowiązki. To także kwestia bezpieczeństwa. Nie trzeba terrorystów, wystarczy normalny wariat, który postanowi przejść do historii, zamachując się na VIP-a, który z braku laku śpi sobie na sąsiednim fotelu.
Populizm nie jest cechą wyłącznie Platformy i PSL, ale oczekiwania wobec tej koalicji – trzeba to ciągle przypominać – były jednak większe. Jan Krzysztof Bielecki powiedział ostatnio w „Polityce”, że po pięciu latach rządzenia przez tę samą koalicję w wielu miejscach w administracji widać objawy samozadowolenia – przy kompletnym braku kontroli ich działalności. Ależ jesteśmy super, ależ mamy efekty! No to trzeba zapytać, gdzie są te efekty, gdzie poprawa funkcjonowania instytucji państwa. Dajcie jeden przykład, przesyłajcie do nas e-maile, by nas stosownie uświadomić. Chcemy pokazywać dobre, pozytywne przykłady. Ale ich po prostu nie widzimy.
Sprawa samolotów VIP-owskich ma znaczenie niby mniejsze, ale jest jednak symbolem nierobienia tego, co się robić powinno. Od 20 lat obserwuję dyskusje oficjeli na temat zakupu maszyn, które w sposób w miarę komfortowy i na pewno bezpieczny mogłyby przewozić najważniejszych pasażerów w Polsce. Mijają rządy, mijają prezydenci, organizowane są kolejne przetargi, odbywają się uzgodnienia między kancelariami – i nic się nie zmienia. Wydawało się, że co jak co, ale niespotykana w historii Europy katastrofa smoleńska zakończy wszelkie dyskusje – i doprowadzi do przełomu w temacie. Nic podobnego. Jeden tupolew spadł, do drugiego nikt już nie wsiądzie – choć przecież taki wyremontowany i unowocześniony (do trabantów też kiedyś przez chwilę wkładano silniki volkswagena). Rząd poradził sobie za pomocą sznurka i kleju. Pułk specjalny nr 36, pogrążony w posmoleńskiej niesławie, rozwiązano – nie zastępując go niczym innym. Na potrzeby ministrów zaś wypożyczono dwa nie za duże samoloty od grupy LOT. Nie wiem, czy rząd bardziej tym pomógł sobie, czy LOT-owi, który dostaje konkretne pieniądze za wynajem. Ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Idzie o totalny populizm, uleganie presji ulicy, strachowi, by nie podpaść masom. Grzegorz Schetyna, zapytany po prezydenckiej wpadce, czy teraz rząd zdecyduje się na zakup jednego, dwóch samolotów, odrzekł, że „w Sejmie nie ma poparcia dla zakupu samolotów”, a poza tym jest kryzys i budżet państwa nie wytrzymałby zakupu. Panie marszałku, prosimy o więcej powagi. Wożenie VIP-ów specjalnymi samolotami nie jest żadną fanaberią, tylko normą światową. Jest to narzędzie pracy polityka. Nie trzeba mieć jumbo jeta ani zabierać kilkusetosobowej świty jak szejkowie arabscy. Chodzi o to, by w czasach trudnych i nerwowych, gdy liczba spotkań i ustaleń międzynarodowych gwałtownie rośnie, kilka osób kierujących 40-milionowym krajem mogło należycie wykonywać swoje obowiązki. To także kwestia bezpieczeństwa. Nie trzeba terrorystów, wystarczy normalny wariat, który postanowi przejść do historii, zamachując się na VIP-a, który z braku laku śpi sobie na sąsiednim fotelu.
Populizm nie jest cechą wyłącznie Platformy i PSL, ale oczekiwania wobec tej koalicji – trzeba to ciągle przypominać – były jednak większe. Jan Krzysztof Bielecki powiedział ostatnio w „Polityce”, że po pięciu latach rządzenia przez tę samą koalicję w wielu miejscach w administracji widać objawy samozadowolenia – przy kompletnym braku kontroli ich działalności. Ależ jesteśmy super, ależ mamy efekty! No to trzeba zapytać, gdzie są te efekty, gdzie poprawa funkcjonowania instytucji państwa. Dajcie jeden przykład, przesyłajcie do nas e-maile, by nas stosownie uświadomić. Chcemy pokazywać dobre, pozytywne przykłady. Ale ich po prostu nie widzimy.
Więcej możesz przeczytać w 40/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.