Czy Niemcy wystąpią o ekstradycję Ryszarda Bendera?
13 stycznia, w dniu św. Weroniki (która podczas Drogi Krzyżowej otarła twarz Chrystusowi), w Radiu Maryja wystąpili dr Dariusz Ratajczak, dr Peter Raina i prof. Ryszard Bender. Ale nie mówili o miłosierdziu, lecz o książce "Tematy niebezpieczne", powtarzającej kłamstwa rewizjonistów Holocaustu. Jej autor, Dariusz Ratajczak, został oskarżony z art. 55 ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej ("Kto publicznie i wbrew faktom zaprzecza...") i uwolniony od zarzutu przestępstwa przez opolski sąd. Podczas programu Bender, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, stwierdził, że Auschwitz "nie był obozem zagłady, lecz obozem pracy", gdzie "Żydzi, Cyganie i inni byli niszczeni ciężką pracą, zresztą nie zawsze ciężką", mieli też "białe pieczywo i mleko".
Słowa Bendera potępili bp Tadeusz Pieronek i kanclerz KUL abp Józef Życiński, a Federacja Młodych Unii Pracy złożyła zawiadomienie o przestępstwie, bo tak się składa, że niektórzy polscy prokuratorzy nie czytają książek i nie słuchają radia, więc o popełnionych tam czynach zabronionych trzeba ich informować na piśmie. Jeszcze większe wrażenie słowa profesora KUL wywołały za granicą. Uczestnicy międzynarodowego forum na temat Holocaustu, które odbyło się pod koniec stycznia w Sztokholmie, nie mogli pojąć, że profesor uczelni autoryzowanej przez Episkopat Polski mógł nazwać największą fabrykę śmierci "obozem pracy", a więc zgodnie z linią obrony zbrodniarzy hitlerowskich sądzonych w procesie norymberskim. Do tej pory uważano, że Polska, najmocniej dotknięta przez wojnę, gdyż tu znajdowało się najwięcej miejsc zagłady, jest obok Izraela jednym z ostatnich krajów, w których mogłoby się zdarzyć negowanie Holocaustu przez ludzi nauki. Co innego ekscesy naszych podwórkowych antysemitów - do nich już wszyscy po trosze przywykli, choć niedawny list ziomkostwa łódzkich Żydów w Izraelu do władz Łodzi w sprawie wyjątkowo wielu antyżydowskich bazgrołów na murach tego miasta nie przynosi Polsce chluby. Ale kłamstwa oświęcimskie w wydaniu akademickim mają znacznie większą wagę. Uznawane są za intelektualną kontynuację ludobójstwa, która na równi z nim powinna być ścigana przez cały cywilizowany świat. Z powodu rewelacji Ratajczaka i Bendera nasz kraj dołączył do czarnej listy państw, gdzie w pseudonaukowej otoczce uprawiana jest hitlerowska propaganda.
Jak zauważył główny historyk instytutu Yad Vashem prof. Israel Gutman, negowanie Holocaustu zaczęło się już podczas jego trwania w III Rzeszy. W oficjalnych dokumentach dotyczących planowej zagłady Żydów (poczynając od ustaleń narady w Wansee) używano wyłącznie eufemizmów: "wysiedlenie", "przesiedlenie", "ostateczne rozwiązanie", "specjalne traktowanie", "deportacja", "operacja". Dało to potem piewcom hitleryzmu podstawę do twierdzenia, że III Rzesza nie planowała wymordowania Żydów (i innych grup objętych "ostatecznym rozwiązaniem": Romów, homoseksualistów, świadków Jehowy, a w przyszłości Polaków), Hitler zaś nigdy się pod tym nie podpisał. Tak ukształtowany powojenny poczet kłamców otworzył w 1948 r. Francuz Paul Rassinier, który w książce "Le passage de la ligne" twierdził, że nie było eksterminacji Żydów, lecz jedynie nakłanianie ich do wyjazdu. W 1965 r. Amerykanin Austin App w "Six Million Swindle" przekonywał, że naziści nie planowali mordowania Żydów, a zginęło ich nie więcej niż półtora miliona. Osiem lat później Thies Christopherson, były oficer Wehrmachtu, w książce "Die Auschwitz Luege" zredukował tę liczbę do 200 tys. osób.
Aż do lat 70. takie rewelacje uznawane były za płody chorych umysłów, na które nawet nie wypadało zwracać uwagi. Za moment przełomowy w dziejach negacji Holocaustu uznaje się rok 1977. Arthur Butz, amerykański profesor inżynierii elektrycznej, wydał wtedy "The Hoax of the 20th Century", gdzie naukowo dowodził, że w Auschwitz nie było komór gazowych, cyklon B używany był do zwalczania insektów, a pamiętnik Anny Frank został sfałszowany. Jak napisał Efraim Kaye z Yad Vashem, "akademicki status Butza i 450 przypisów w jego książce nadały negacji Holocaustu nowy wymiar". W tym samym roku ukazała się w Anglii 900-stronicowa "Wojna Hitlera" Davida Irvinga (wydana też w Polsce), a dwa lata później w Kalifornii powstał pseudonaukowy Instytut Badań Historycznych (IHR), który skupił się na rewizji Holocaustu, podobnie jak Polski Instytut Historyczny w Chicago zajmuje się głównie negowaniem pogromu kieleckiego.
Korzystający z wsparcia finansowego byłych nazistów IHR dosłownie zalał anglojęzyczny (czyli praktycznie cały) świat publikacjami negującymi Holocaust i gloryfikującymi hitleryzm. Ich tytuły mówią wszystko: "The Problem of the Gas Chambers or the Rumor of Auschwitz", "The Myth of the Six Million", "Did Six Million Really Die?", "Six Million Jew Hoax". W 1980 r. instytut ogłosił, że zapłaci 50 tys. USD temu, kto udowodni, że Żydzi byli gazowani w Auschwitz. Gdy uczynił to były więzień Mel Mermelstein, IHR odmówił dotrzymania obietnicy i został do tego zmuszony dopiero przez sąd.
Odpowiedzią na inwazję zaprzeczeń historycznym faktom dotyczącym Holocaustu były kroki prawne podjęte przez wiele krajów, które - za przykładem RFN - zaczęły karać za kłamstwa oświęcimskie. Bodaj pierwszy taki proces wytoczono w Kanadzie na początku lat 80. Ernstowi Zundelowi. W 1983 r. sąd francuski skazał Roberta Faurissona na karę więzienia za jego książkę o "rzekomej za- gładzie". W 1997 r. wyso- ką grzywnę (równowartość 180 tys. USD) musiał zapłacić szanowany przez część polskiej prawicy lider francuskich nacjonalistów Jean-Marie Le Pen za stwierdzenie, że "komory gazowe były minutowym epizodem w historii II wojny światowej". W 1992 r. sąd w Monachium skazał na 30 tys. DM grzywny Davida Irvinga, który podczas pobytu w Bawarii powiedział, że komory gazowe w Auschwitz są atrapą ustawioną w charakterze atrakcji turystycznej. Bezkarne głoszenie kłamstw oświęcimskich i pronazistowskich sympatii jest dziś możliwe w niewielu krajach cywilizowanego świata: w Stanach Zjednoczonych (z ich pierwszą poprawką do konstytucji), Danii (gdzie zakazana jest tylko pornografia dziecięca), Polsce (z wciąż papierową ustawą o Instytucie Pamięci Narodowej) i Wielkiej Brytanii - ojczyźnie Davida Irvinga. Ten 62-letni syn oficera Królewskiej Marynarki Wojennej uważany jest przez wybitnego znawcę Holocaustu prof. Jehudę Bauera za najbardziej niebezpiecznego negacjonistę świata, gdyż umiał stworzyć sobie opinię zawodowego historyka, choć nie skończył żadnych studiów. Wydał ponad dwadzieścia książek, głównie na temat II wojny światowej, prezentując w nich wiele nie znanych do tej pory dokumentów, które kazały mu "inaczej spojrzeć" na ten okres.
Książka "The Mare?s Nest" zawiera "odkrycie"dowodzące, iż de facto polski ruch oporu nie istniał. Dopiero po dokładniejszej analizie wychodziło na jaw, że świadectwa te są często sfałszowane lub manipuluje się nimi (na przykład błędnie tłumaczy). Prof. Deborah Lipstadt z uniwersytetu w Atlancie wykazała, że w cytowanym w "Wojnie Hitlera" koronnym "dowodzie" świadczącym o tym, iż otoczenie Hitlera nie planowało zagłady Żydów (depeszy Himmlera do generała SS Oswalda Pohla), Irving po prostu podmienił podmioty. Rozkaz "haben zu bleiben" ("mają pozostać na miejscu") odnosił się nie do Żydów - jak przetłumaczył Irving - lecz załóg SS... Ów brytyjski "historyk", twierdzący, że Enigmę i plany V-1 i V-2 zdobyli Anglicy, zwykł się powoływać na zmyślone opinie różnych osób w nadziei, iż nikt ich nie zweryfikuje. Oznajmił na przykład, że jego tezę o atrapach komór gazowych w Auschwitz "potwierdził w 1990 r. ówczesny dyrektor Państwowego Muzeum w Oświęcimiu-Brzezince dr Franciszek Piper".
Ten zaś zaprzecza, że był dyrektorem, że składał takie oświadczenie i że kiedykolwiek zetknął się z Irvingiem. "To ordynarny kłamca" - mówi Piper. Ten ordynarny kłamca ma w Polsce wielu sympatyków. Pochlebne recenzje jego książek zamieszczał zarówno ultrakatolicki "Nasz Dziennik", jak i bliskie SLD "Wiadomości Kulturalne". Na autorytet Irvinga powołał się znany poseł ZChN broniący w liście do "Gazety Wyborczej" dobrego imienia generała Franco. Irving bronił też południowoafrykańskiego apartheidu, kwaterę Hitlera w Berchtesgaden nazwał relikwią, wspomnienia ocalałych ofiar Holocaustu uznał za "problem dla psychiatrów", Żydów oskarżył o "wymyślenie i eksploatowanie legendy komór gazowych", Holocaust zaś określił jako "logistycznie niemożliwy", a nawet pozwolił sobie na stwierdzenie, że "więcej kobiet zginęło na tylnym siedzeniu samochodu Edwarda Kennedy?ego w Chappaquiddick niż komorze gazowej w Auschwitz". To było za dużo nawet dla krajów, które wolność słowa uczyniły jedną z najwyższych wartości. Na Irvinga posypały się wysokie grzywny. W 1992 r. zabroniła mu wjazdu Kanada, rok później - Niemcy, a także Australia, Włochy i Austria (ciekawe, czy obecny chadecko- haiderowski rząd tego państwa uchyli ten zakaz?).
Trzynastego stycznia tego roku ujawniono, że rząd niemiecki zwrócił się do władz brytyjskich z formalnym wnioskiem o ekstradycję Irvinga, by ukarać go za kłamstwa oświęcimskie kolportowane w RFN. Gdyby został wydany, grożą mu trzy lata więzienia. To bezprecedensowe posunięcie może mieć ciekawy ciąg dalszy. Poprzez Internet i satelitę Radio Maryja odbierane jest na całym świecie. Zapis audycji, w której Bender zanegował ludobójstwo w Auschwitz, jest cały czas dostępny na sieciowej stronie rozgłośni w systemie Real Audio. Programów tej radiostacji można też słuchać poprzez sieci kablowe w niemieckich miastach zamieszkanych przez Polaków. Jest więc prawdopodobne, że władze niemieckie mogą się zwrócić do naszych o ekstradycję kolejnego kłamcy oświęcimskiego. Jest bardziej niż prawdopodobne, że nasze władze odmówią (art. 55 konstytucji RP zakazuje ekstradycji polskiego obywatela). Byłby to więc tylko gest o określonym wydźwięku, nie poprawiającym wizerunku naszego kraju. Obronimy Bendera przed Niemcami?
Więcej możesz przeczytać w 8/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.