Głosowanie w Sejmie nad dwoma projektami ustaw dotyczących aborcji, w którym przegrała ustawa liberalizująca (Palikota), a rygoryzująca (Ziobry) przeszła do dalszych prac, wstrząsnęło mną. Długo żyję w tym kraju i różne rzeczy widziałam, ale takiego poziomu cynizmu i hipokryzji jeszcze nie. I nie chodzi o Ziobrę. Chłopak ma duże ambicje polityczne, odwrotnie proporcjonalne do zdolności i talentów własnych, a – po odtrąceniu przez Rydzyka – bardzo ograniczone możliwości publicznego zaistnienia. Projekt ustawy zmuszającej kobiety do rodzenia chorych lub martwych dzieci to jeden z jego nielicznych, jakże oryginalnych, pomysłów na wkupienie się Kościołowi (poza Rydzykiem jest przecież wielu hierarchów zainteresowanych gestami politycznego serwilizmu). Taka ustawa warta jest co najmniej kilku mszy. I to niedzielnych!
Nie mam też pretensji do PiS. Projekt polityczny tej partii polega na zbudowaniu mocarstwa narodowego opartego na multipleksie biznesmena Rydzyka i religii smoleńskiej, ponieważ jednak każde mocarstwo potrzebuje moralnego alibi, PiS jednomyślnie stawia na ochronę zarodków z wadami genetycznymi kosztem praw kobiet. Dlaczego? A dlaczego nie? Nic ich to nie kosztuje.
Nieustannie dziwi mnie jednak PO. 40 posłów, którzy głosowali za barbarzyńską ustawą Ziobry, musiało ostro kalkulować (28, którzy się wstrzymali od głosu, kalkulowało ostrożniej). Skoro w rządzie jest Jarosław Gowin (rzecznik Watykanu w roli ministra sprawiedliwości), skoro nawet pełnomocniczka do spraw równego traktowania głosuje przeciw projektowi liberalizującemu drakońską ustawę antyaborcyjną, to coś jest na rzeczy. Wiatr wieje bardzo wyraźnie z prawej strony, trzeba więc iść z wiatrem, może premier, który lubi „prawą nóżkę”, to doceni? A jak nie premier, to proboszcz, a może nawet jakiś biskup? Biskup przecież ważniejszy niż premier!
Jestem cyniczna, jednak nie wierzę, po prostu nie wierzę, że ktoś może być tak empatyczny, by współodczuwać z blastocystą czy zarodkiem, u którego stwierdzono nieodwracalną wadę genetyczną, a nie z kobietą, która jest jego nosicielką. Nie wierzę w to, że posłowie rzeczywiście chcieliby, by Polska stała się krajem, gdzie kobiety są pozbawione elementarnych praw do decydowania o swoim macierzyństwie. Nie sądzę, że którykolwiek z 40 głosujących za ustawą naprawdę wierzył, że taki barbarzyński świat byłby lepszy i że chcieliby w nim żyć lub skazywać na niego własne dzieci. Mogę – choć z trudem – zrozumieć kobietę, która podejmuje decyzję o urodzeniu chorego dziecka, ale nie mogę wierzyć w szczere intencje polityka, który do takiej decyzji zmusza ją ustawą! Nie znam – wyznam – większego okrucieństwa i większej hipokryzji.
Mimo osobistej i politycznej sympatii do Donalda Tuska nie widzę już żadnego powodu, by przedkładać PO nad PiS lub bać się tego ostatniego. Kaczyński potrafi być przecież umiarkowany i jest na tyle cwany, żeby przystać na ekonomiczne reformy oraz ograniczoną modernizację kraju, o ile zapewni mu to władzę. Kaczyński pragnie ponadto Polski tradycyjnej, zaściankowej i XIX-wiecznej (najlepiej wraz z powstaniami), gdzie kobiety są traktowane jako obywatelki drugiej kategorii (prócz Matki Boskiej) i mówi o tym otwarcie, bo tego oczekuje jego elektorat. Tusk chce Polski niby nowoczesnej, ale tak sobie dobiera ministrów (edukacji i sprawiedliwości), by Polska kulturowo poza zaścianek i wiek XIX się nie wychyliła. Choć jakaś część jego elektoratu tego właśnie oczekuje. Dziś wiemy, że na próżno. PiS ma ponadto ważny atut: jest partią przewidywalną, i to zarówno w swoim szaleństwie (Smoleńsk, zamach, ekshumacje, Macierewicz, agent Tomek, Rydzyk), jak i w swoim bezgranicznym posłuszeństwie prezesowi. Platforma przewidywalna nie jest. „Nowoczesny” premier mówi o reformach, a jego 40 posłów wciąga partię w świat, gdzie bezapelacyjnie królują Kaczyński, Rydzyk i biskup Michalik. Jest to świat, w którym nie chciałabym żyć. I już wiem, że PO mnie przed nim nie obroni.
Nie mam też pretensji do PiS. Projekt polityczny tej partii polega na zbudowaniu mocarstwa narodowego opartego na multipleksie biznesmena Rydzyka i religii smoleńskiej, ponieważ jednak każde mocarstwo potrzebuje moralnego alibi, PiS jednomyślnie stawia na ochronę zarodków z wadami genetycznymi kosztem praw kobiet. Dlaczego? A dlaczego nie? Nic ich to nie kosztuje.
Nieustannie dziwi mnie jednak PO. 40 posłów, którzy głosowali za barbarzyńską ustawą Ziobry, musiało ostro kalkulować (28, którzy się wstrzymali od głosu, kalkulowało ostrożniej). Skoro w rządzie jest Jarosław Gowin (rzecznik Watykanu w roli ministra sprawiedliwości), skoro nawet pełnomocniczka do spraw równego traktowania głosuje przeciw projektowi liberalizującemu drakońską ustawę antyaborcyjną, to coś jest na rzeczy. Wiatr wieje bardzo wyraźnie z prawej strony, trzeba więc iść z wiatrem, może premier, który lubi „prawą nóżkę”, to doceni? A jak nie premier, to proboszcz, a może nawet jakiś biskup? Biskup przecież ważniejszy niż premier!
Jestem cyniczna, jednak nie wierzę, po prostu nie wierzę, że ktoś może być tak empatyczny, by współodczuwać z blastocystą czy zarodkiem, u którego stwierdzono nieodwracalną wadę genetyczną, a nie z kobietą, która jest jego nosicielką. Nie wierzę w to, że posłowie rzeczywiście chcieliby, by Polska stała się krajem, gdzie kobiety są pozbawione elementarnych praw do decydowania o swoim macierzyństwie. Nie sądzę, że którykolwiek z 40 głosujących za ustawą naprawdę wierzył, że taki barbarzyński świat byłby lepszy i że chcieliby w nim żyć lub skazywać na niego własne dzieci. Mogę – choć z trudem – zrozumieć kobietę, która podejmuje decyzję o urodzeniu chorego dziecka, ale nie mogę wierzyć w szczere intencje polityka, który do takiej decyzji zmusza ją ustawą! Nie znam – wyznam – większego okrucieństwa i większej hipokryzji.
Mimo osobistej i politycznej sympatii do Donalda Tuska nie widzę już żadnego powodu, by przedkładać PO nad PiS lub bać się tego ostatniego. Kaczyński potrafi być przecież umiarkowany i jest na tyle cwany, żeby przystać na ekonomiczne reformy oraz ograniczoną modernizację kraju, o ile zapewni mu to władzę. Kaczyński pragnie ponadto Polski tradycyjnej, zaściankowej i XIX-wiecznej (najlepiej wraz z powstaniami), gdzie kobiety są traktowane jako obywatelki drugiej kategorii (prócz Matki Boskiej) i mówi o tym otwarcie, bo tego oczekuje jego elektorat. Tusk chce Polski niby nowoczesnej, ale tak sobie dobiera ministrów (edukacji i sprawiedliwości), by Polska kulturowo poza zaścianek i wiek XIX się nie wychyliła. Choć jakaś część jego elektoratu tego właśnie oczekuje. Dziś wiemy, że na próżno. PiS ma ponadto ważny atut: jest partią przewidywalną, i to zarówno w swoim szaleństwie (Smoleńsk, zamach, ekshumacje, Macierewicz, agent Tomek, Rydzyk), jak i w swoim bezgranicznym posłuszeństwie prezesowi. Platforma przewidywalna nie jest. „Nowoczesny” premier mówi o reformach, a jego 40 posłów wciąga partię w świat, gdzie bezapelacyjnie królują Kaczyński, Rydzyk i biskup Michalik. Jest to świat, w którym nie chciałabym żyć. I już wiem, że PO mnie przed nim nie obroni.
Więcej możesz przeczytać w 42/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.