Mówiąc wprost, dyskutowanie o wspólnocie i jedności narodowej brzmi w dzisiejszych realiach jak bardzo złośliwy żart. Bronisław Komorowski rytualnie wezwał do poczucia się wspólnotą w świętym dniu 11 listopada, ale było to równie skuteczne jak apelowanie do lasu, by zaprzestał płonąć. Efekty widzieliśmy. Symbol skłócenia narodowego, Sejm na Wiejskiej, rozpalił się znów przy debacie o przyszłości Unii Europejskiej. Na ulicy natomiast, jak to na ulicy. Sam fakt, że czczeniem Święta Niepodległości zajęło się w samej Warszawie kilka konkurencyjnych pochodów – zamiast jednego, jak to bywa na Zachodzie – pokazuje zaawansowanie gangreny. My już prawie nic nie potrafimy zrobić wspólnie. No, może jeszcze pójść na narodowy stadion i przez 90 minut (limit zbiorowej cierpliwości) pomachać flagami – i wzruszyć się przy hymnie.
Mamy za to genialną umiejętność strącania w niebyt wspólnych, jeszcze niedawno, autorytetów i ludzi sukcesu. Kto się wyróżni, dostaje w łeb. Kto ma sukces, won do kotła. Miłosz, Herbert, Wajda, Bartoszewski – początek długiej listy ludzi, którzy byli noszeni na rękach, a dziś są wykorzystywani czysto instrumentalnie. Jak nie swoi – znaczy zdrajcy. Ostatnią postacią początku XXI w., która jeszcze cieszyła się zbiorowym szacunkiem, był profesor Zbigniew Brzeziński. Był, ale już nie będzie. Oglądałem wywiad profesora w TVN 24 z zaskoczeniem i narastającym poczuciem przykrości. Zaskoczeniem, bo parokrotnie z nim rozmawiałem i zawsze wyczuwałem dystans, ostrożność, wręcz niechęć do mówienia o sprawach wewnątrzpolskich. Ameryka, Chiny, Rosja, nawet mała Gruzja – ale nie Polska. A tu takie mocne, dosadne słowa. Odczuwałem przykrość, ale dlatego, że dziecinnie łatwo było przewidzieć, co teraz z profesorem zrobi polskie piekiełko. Jeśli Brzeziński zdecydował się powiedzieć to, co powiedział, to znaczy, że został ostatecznie wyprowadzony z równowagi. Przez fakty, nie przez propagandę. Przez wydarzenia ostatnich ledwie dwóch, trzech tygodni. Coś mu w Polsce pękło i coś się skończyło – i to tak, że odłamki doleciały aż za Atlantyk. Tylko tak jestem sobie w stanie wytłumaczyć uwagę profesora o chorobie psychicznej sami-wiemy-kogo.
Specjaliści od wylewania szamba (podkreślam różnicę – tych od odbierania szamba szanuję, bo to niewdzięczna robota) ruszyli na Brzezińskiego bez poczucia obciachu. Ci sami, którzy wcześniej chwalili go za jastrzębie osądy i wpływ na sprawy globalne, zaczęli mu bezkarnie ubliżać. Jeden matołek z PiS zdążył napisać, że Brzeziński „przekroczył granice głupoty, a co gorsze – granice zbydlęcenia!”. Inny plótł coś o zaawansowanym wieku i odmawiał mu prawa do opinii – bo żyje w oddali. Jeszcze inni „analitycy” przypomnieli sobie, że Zbig doradzał temu niedorajdzie Carterowi – więc z definicji po prostu nie wie, co mówi. I tak dalej w koło Macieju. Brzeziński bić Ruska – dobry. Brzeziński szczypnąć obóz Prezesa i zamachu – zdrajca i zaprzaniec. Niegodne to było, prostackie i tchórzliwe.
W ważnej wypowiedzi profesora jeden wątek wymaga szczególnego nagłośnienia: wątek wraku samolotu i jego przetrzymywania przez Rosjan. Brzeziński słusznie zauważa, że Rosjanie grają wrakiem, by podgrzewać wojnę polsko-polską. Żeby to skończyć, należy głośniej niż dotąd naciskać, wszystkimi dostępnymi kanałami międzynarodowymi, żądać zwrotu majątku Rzeczypospolitej. Dotychczasowe zabiegi rządu były w tej sprawie zbyt nieśmiałe, wręcz lękliwe. Andrzej Seremet mówi w wywiadzie dla „Wprost”, że Rosjanie pod pretekstem kontynuacji własnego śledztwa mogą przetrzymywać wrak jeszcze długo. Długo, czyli latami. Rzecz nie do zaakceptowania. To, że Gazprom nagle zgodził się obniżyć nam cenę gazu – przecież nie ze szczodrości serca – pokazuje, że użycie właściwych narzędzi zmiękcza upór niedźwiedzia. Przy obecnej temperaturze publicznej i poziomie skłócenia publicznego w Polsce powrót resztek samolotu i możliwość ich ostatecznego przebadania (być może przez ekspertów międzynarodowych) to warunek absolutnie konieczny, choć niewystarczający. Konieczny do tego, byśmy, obchodząc najradośniejsze dla każdego narodu i państwa Święto Niepodległości, zaprzestali wojny, bijatyk i wrzasku.
Mamy za to genialną umiejętność strącania w niebyt wspólnych, jeszcze niedawno, autorytetów i ludzi sukcesu. Kto się wyróżni, dostaje w łeb. Kto ma sukces, won do kotła. Miłosz, Herbert, Wajda, Bartoszewski – początek długiej listy ludzi, którzy byli noszeni na rękach, a dziś są wykorzystywani czysto instrumentalnie. Jak nie swoi – znaczy zdrajcy. Ostatnią postacią początku XXI w., która jeszcze cieszyła się zbiorowym szacunkiem, był profesor Zbigniew Brzeziński. Był, ale już nie będzie. Oglądałem wywiad profesora w TVN 24 z zaskoczeniem i narastającym poczuciem przykrości. Zaskoczeniem, bo parokrotnie z nim rozmawiałem i zawsze wyczuwałem dystans, ostrożność, wręcz niechęć do mówienia o sprawach wewnątrzpolskich. Ameryka, Chiny, Rosja, nawet mała Gruzja – ale nie Polska. A tu takie mocne, dosadne słowa. Odczuwałem przykrość, ale dlatego, że dziecinnie łatwo było przewidzieć, co teraz z profesorem zrobi polskie piekiełko. Jeśli Brzeziński zdecydował się powiedzieć to, co powiedział, to znaczy, że został ostatecznie wyprowadzony z równowagi. Przez fakty, nie przez propagandę. Przez wydarzenia ostatnich ledwie dwóch, trzech tygodni. Coś mu w Polsce pękło i coś się skończyło – i to tak, że odłamki doleciały aż za Atlantyk. Tylko tak jestem sobie w stanie wytłumaczyć uwagę profesora o chorobie psychicznej sami-wiemy-kogo.
Specjaliści od wylewania szamba (podkreślam różnicę – tych od odbierania szamba szanuję, bo to niewdzięczna robota) ruszyli na Brzezińskiego bez poczucia obciachu. Ci sami, którzy wcześniej chwalili go za jastrzębie osądy i wpływ na sprawy globalne, zaczęli mu bezkarnie ubliżać. Jeden matołek z PiS zdążył napisać, że Brzeziński „przekroczył granice głupoty, a co gorsze – granice zbydlęcenia!”. Inny plótł coś o zaawansowanym wieku i odmawiał mu prawa do opinii – bo żyje w oddali. Jeszcze inni „analitycy” przypomnieli sobie, że Zbig doradzał temu niedorajdzie Carterowi – więc z definicji po prostu nie wie, co mówi. I tak dalej w koło Macieju. Brzeziński bić Ruska – dobry. Brzeziński szczypnąć obóz Prezesa i zamachu – zdrajca i zaprzaniec. Niegodne to było, prostackie i tchórzliwe.
W ważnej wypowiedzi profesora jeden wątek wymaga szczególnego nagłośnienia: wątek wraku samolotu i jego przetrzymywania przez Rosjan. Brzeziński słusznie zauważa, że Rosjanie grają wrakiem, by podgrzewać wojnę polsko-polską. Żeby to skończyć, należy głośniej niż dotąd naciskać, wszystkimi dostępnymi kanałami międzynarodowymi, żądać zwrotu majątku Rzeczypospolitej. Dotychczasowe zabiegi rządu były w tej sprawie zbyt nieśmiałe, wręcz lękliwe. Andrzej Seremet mówi w wywiadzie dla „Wprost”, że Rosjanie pod pretekstem kontynuacji własnego śledztwa mogą przetrzymywać wrak jeszcze długo. Długo, czyli latami. Rzecz nie do zaakceptowania. To, że Gazprom nagle zgodził się obniżyć nam cenę gazu – przecież nie ze szczodrości serca – pokazuje, że użycie właściwych narzędzi zmiękcza upór niedźwiedzia. Przy obecnej temperaturze publicznej i poziomie skłócenia publicznego w Polsce powrót resztek samolotu i możliwość ich ostatecznego przebadania (być może przez ekspertów międzynarodowych) to warunek absolutnie konieczny, choć niewystarczający. Konieczny do tego, byśmy, obchodząc najradośniejsze dla każdego narodu i państwa Święto Niepodległości, zaprzestali wojny, bijatyk i wrzasku.
Więcej możesz przeczytać w 46/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.