Z niejaką zazdrością przeczytałam w ostatnim „Wprost” o wpisach internetowych, które otrzymuje mój szanowny kolega Janek Hartman, bo rzeczywiście niektóre z nich bardzo mi zaimponowały. Hartmana otaczają gorące uczucia nienawiści, niechęci i podejrzeń o żydostwo. Spieszę jednak pochwalić się swoimi, bo od pewnego czasu z rosnącym zainteresowaniem i niejakim zdziwieniem czytam wpisy pod własnymi tekstami, zwłaszcza że dostrzegam wyraźną ewolucję ich treści i formy. Myślę, że jest to wpływ rosnącej agresji w życiu publicznym, a przede wszystkim dramatycznego skarlenia elit politycznych.
O ile dawniej było sporo wpisów merytorycznych, rozpoczynających dyskusję, o tyle teraz znacząca część wpisów ogranicza się do inwektyw. Poziom agresji i nienawiści jest czasem imponujący, zwłaszcza że jego przyczyny nie mają charakteru merytorycznego; najbardziej zaangażowani internauci czytają tylko tytuł i lead, a znacząca większość nienawistników inspirowana jest wyłącznie nazwiskiem autora. Co znaczy, że internet nie jest dobrym miejscem do debaty i wymiany argumentów, lecz że jest puszką rezonansową dla frustratów i wszystkich tych, którzy mogą powiedzieć o sobie: „Nienawidzę, więc jestem”.
Próbowałam podzielić ostatnio swoje wpisy na kategorie. Pominę najważniejsze „merytoryczne i dyskusyjne”, które – jak wspomniałam – należą do grupy malejącej. Wiele wpisów, które otrzymuję, ma charakter „rodzinny”; ich autorzy śledzą rzeczywiste lub domniemane biografie moich rodziców oraz dalszych przodków i „dowodzą”, że byli oni agentami lub członkami czerwonej nomenklatury, a w związku z tym ja nie mogę mieć w niczym racji. Wpisy „rodzinne” rozkwitają od czasu słynnego „dziadka z Wehrmachtu”. Wkład PiS w degenerację życia publicznego w Polsce jest naprawdę bezcenny.
Inna kategoria to wpisy „poufne”. Zaczynają się one często od słów: „Znam Madzię od dawna i pamiętam, że…”, i tu następują inwektywy będące wnioskami z osobistych doświadczeń osób rzekomo lub faktycznie (?) ze mną zaznajomionych.
Wiele wpisów odnosi się do mojego naukowego życiorysu. To tak zwane wpisy „biograficzne”. Internauci dezawuują moje poglądy stwierdzeniem, że jestem prostym magistrem, który podszywa się pod profesora, lub – w najlepszym razie – że wszystkie tytuły naukowe otrzymałam na „czerwonym uniwersytecie”, czyli w czasach głębokiej komuny.
Kolejne wpisy mają charakter „klasyfikujący”. Kolega Hartman jest z reguły kwalifikowany jako Żyd. Moja pozycja jest pod tym względem znacznie bardziej złożona. Jestem nie tylko Żydówką (w internecie właściwie każdy, z kim się nie zgadza „gorący” internauta, jest „Żydem” lub kimś, kto broni żydowskich interesów), ponadto jestem lesbijką (no bo trudno mnie nazwać „pedałem”, choć byłoby bardziej smakowicie), a nadto „kobietą samotną, bezdzietną, zgorzkniałą”, „grubą i strasznie brzydką”. Niestety, z pewnymi inwektywami pogodzić się muszę, choć z pewnością nie dotyczy to mojej samotności ani zgorzknienia. Hartmanowi nie zarzuca się mankamentów urody, choć – jak sam przyznaje – wielkość jego brzucha nie ustępuje mojej.
Istnieją również wpisy „zabójcze”. Jeden internauta opisuje zapas kwasu, jaki zgromadził, inny oświadcza, że zakupił właśnie łopatę i że postara się mnie zakopać. Nie wyjaśnił, czy na żywca, czy po jakichś uprzednich zabiegach, jedynie „bardzo głęboko”.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że większość tych kuriozalnych wpisów pochodzi od obrońców tradycji, życia (poczętego), Kościoła i czystości narodu polskiego. Tak się jakoś składa, że liberałowie mają mniej i nienawiści, i fantazji.
Wszystkie te wpisy (a imię ich milion) można skwitować lekceważeniem, ot, ludzka nienawiść, bez której pewni ludzie nie potrafią istnieć (w sieci), ale w obliczu takiego marszu, jaki odbył się wczoraj, gromadzącego ludzi, dla których patriotyzm jest pretekstem do selekcjonowania „swoich” i piętnowania oraz wykluczania „obcych”, internetowe wpisy nabierają innego wymiaru. Dlatego wraz z Hartmanem będę się domagała, by administratorzy internetowych stron eliminowali język nienawiści. To nie ograniczy wolności słowa. To ją obroni.
O ile dawniej było sporo wpisów merytorycznych, rozpoczynających dyskusję, o tyle teraz znacząca część wpisów ogranicza się do inwektyw. Poziom agresji i nienawiści jest czasem imponujący, zwłaszcza że jego przyczyny nie mają charakteru merytorycznego; najbardziej zaangażowani internauci czytają tylko tytuł i lead, a znacząca większość nienawistników inspirowana jest wyłącznie nazwiskiem autora. Co znaczy, że internet nie jest dobrym miejscem do debaty i wymiany argumentów, lecz że jest puszką rezonansową dla frustratów i wszystkich tych, którzy mogą powiedzieć o sobie: „Nienawidzę, więc jestem”.
Próbowałam podzielić ostatnio swoje wpisy na kategorie. Pominę najważniejsze „merytoryczne i dyskusyjne”, które – jak wspomniałam – należą do grupy malejącej. Wiele wpisów, które otrzymuję, ma charakter „rodzinny”; ich autorzy śledzą rzeczywiste lub domniemane biografie moich rodziców oraz dalszych przodków i „dowodzą”, że byli oni agentami lub członkami czerwonej nomenklatury, a w związku z tym ja nie mogę mieć w niczym racji. Wpisy „rodzinne” rozkwitają od czasu słynnego „dziadka z Wehrmachtu”. Wkład PiS w degenerację życia publicznego w Polsce jest naprawdę bezcenny.
Inna kategoria to wpisy „poufne”. Zaczynają się one często od słów: „Znam Madzię od dawna i pamiętam, że…”, i tu następują inwektywy będące wnioskami z osobistych doświadczeń osób rzekomo lub faktycznie (?) ze mną zaznajomionych.
Wiele wpisów odnosi się do mojego naukowego życiorysu. To tak zwane wpisy „biograficzne”. Internauci dezawuują moje poglądy stwierdzeniem, że jestem prostym magistrem, który podszywa się pod profesora, lub – w najlepszym razie – że wszystkie tytuły naukowe otrzymałam na „czerwonym uniwersytecie”, czyli w czasach głębokiej komuny.
Kolejne wpisy mają charakter „klasyfikujący”. Kolega Hartman jest z reguły kwalifikowany jako Żyd. Moja pozycja jest pod tym względem znacznie bardziej złożona. Jestem nie tylko Żydówką (w internecie właściwie każdy, z kim się nie zgadza „gorący” internauta, jest „Żydem” lub kimś, kto broni żydowskich interesów), ponadto jestem lesbijką (no bo trudno mnie nazwać „pedałem”, choć byłoby bardziej smakowicie), a nadto „kobietą samotną, bezdzietną, zgorzkniałą”, „grubą i strasznie brzydką”. Niestety, z pewnymi inwektywami pogodzić się muszę, choć z pewnością nie dotyczy to mojej samotności ani zgorzknienia. Hartmanowi nie zarzuca się mankamentów urody, choć – jak sam przyznaje – wielkość jego brzucha nie ustępuje mojej.
Istnieją również wpisy „zabójcze”. Jeden internauta opisuje zapas kwasu, jaki zgromadził, inny oświadcza, że zakupił właśnie łopatę i że postara się mnie zakopać. Nie wyjaśnił, czy na żywca, czy po jakichś uprzednich zabiegach, jedynie „bardzo głęboko”.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że większość tych kuriozalnych wpisów pochodzi od obrońców tradycji, życia (poczętego), Kościoła i czystości narodu polskiego. Tak się jakoś składa, że liberałowie mają mniej i nienawiści, i fantazji.
Wszystkie te wpisy (a imię ich milion) można skwitować lekceważeniem, ot, ludzka nienawiść, bez której pewni ludzie nie potrafią istnieć (w sieci), ale w obliczu takiego marszu, jaki odbył się wczoraj, gromadzącego ludzi, dla których patriotyzm jest pretekstem do selekcjonowania „swoich” i piętnowania oraz wykluczania „obcych”, internetowe wpisy nabierają innego wymiaru. Dlatego wraz z Hartmanem będę się domagała, by administratorzy internetowych stron eliminowali język nienawiści. To nie ograniczy wolności słowa. To ją obroni.
Więcej możesz przeczytać w 46/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.