Mówiąc wprost, nienawiść po polsku właśnie kolejny raz ukazuje swoją twarz. Pisaliśmy o niej we „Wprost” ledwie dwa tygodnie temu. W swoistym rankingu nienawiści, bazującym na statystykach setek obraźliwych i wulgarnych komentarzy w internecie, prym wiedli celebryci i politycy z pierwszych stron gazet oraz tradycyjni „wrogowie” całej Polski i wszystkich Polaków: Żydzi, Rosjanie, geje i Niemcy. Polska nienawiść, taka była nasza teza (echo wywodu prof. Jana Hartmana), ani się nie zmniejszyła, ani nie zmieniła oblicza. Znalazła tylko już wprawdzie nie nowe, ale coraz aktywniej wykorzystywane pole ekspresji: polskie zasoby WWW. Polskojęzyczni internauci z innych zakątków świata nie mogą się nadziwić, ile w nas niechęci, zawiści, często zwykłej, wyrażanej słowem podłości. Stopień agresji okazywanej innym jest niespotykany i dalece wykracza poza arsenał wniosków i wyjaśnień przynoszonych przez kolejne „Diagnozy społeczne”.
Do tematu wracamy bardzo szybko, ale trochę nie mamy wyboru. Oto na ekrany kin wszedł kolejny z serii trudnych i bolesnych filmów domowej produkcji, „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego. O filmie jako o dziele artystycznym mamy zdanie mocno krytyczne. Zbyt czarno-biały, za dużo w nim oczywistych oczywistości, uproszczeń i zagrywek niekojarzących się z produkcją wysokiej klasy. Film utrwala wizję, w której właściwie wszyscy Polacy to dzikusy, pijacy i zwyrodnialcy – którzy dla rozrywki w latach okupacji krwawo mścili się na innych, tańcząc tak, jak im hitlerowcy zagrali. Straszna teoria, tym straszniejsza, że do dziś żyje własnym życiem w zbyt wielu miejscach świata, nie tylko tych zamieszkanych przez diasporę żydowską. To także jej skutkiem są wyskakujące wciąż zewsząd niczym królik z kapelusza „polskie obozy śmierci”. Kiedy jedna ważna gazeta świata nauczy się omijać takie bzdury, powiela je inna. A czasem nawet prezydent USA. Walka z wiatrakami – ale ważna i warta kontynuowania.
Do dziś nie możemy być pewni przebiegu wydarzeń w jedwabieńskiej stodole. Film „Pokłosie” nagłaśnia tylko jedną, najbrutalniejszą i najsurowszą dla nas, Polaków, wersję. Nie może być uznany za artystyczny przekaz jedynej najprawdziwszej prawdy. I w tym kontekście słusznie jest krytykowany. Ale od krytyki do wyziewu antysemityzmu powinna wieść daleka droga. Tymczasem ledwie powiedziało się A, już doszliśmy do Z. Nie da się racjonalnie wyjaśnić i uzasadnić, dlaczego aktor stał się w Polsce obiektem takiej nienawiści. Film jest aż i tylko filmem – Stuhr słusznie podkreślał to w jednym z wywiadów. Aktor jest także aż i tylko aktorem. Wielu mistrzów kadru i sceny, wielbionych przez widzów, w życiu realnym nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Wiedzą to dobrze krytycy i dziennikarze, którzy próbują dotrzeć do głębi artystycznych dusz – po to tylko, by się dowiedzieć, że tej głębi nie ma wcale. Na wszelki wypadek wielu aktorów nie udziela wywiadów, by nie rozwiać nadziei fanów. Maciej Stuhr jest innym przypadkiem. Skoro autor filmu milczy, on wziął na siebie rolę wyjaśniacza – nie tylko wyrazu i znaczenia filmu. Także samych wydarzeń z tragicznej historii i ich wpływu na czas dzisiejszy. To nie był dobry pomysł. Stuhr się poplątał, pomylił, dał podstawy do kolejnych złorzeczeń. Już lepiej zostawić historię historykom, a badania miejsca zbrodni archeologom. Aktor Stuhr boleśnie się dowiedział, że głupio pobłądził. Ale, powtórzmy, skala ataku na tego jednego człowieka jest niewiarygodna.
Organicznie nie cierpię skrajności. Tych, które wiedzą najlepiej, jak urządzić nam świat, domy, szkoły, szpitale, na jedną modłę, bez odstępstw i wątpliwości. Skrajności, które demonstrowały (w dużej dysproporcji) w Warszawie 11 listopada. Tych, które przybierają postać antysemityzmu, ale i na drugim biegunie – bezgranicznego filosemityzmu. W tych skrajnych wizjach świata istnieje tylko czarne i białe, swój i wróg – a wrogiem jest każdy, kto nie utożsamia się w 100 proc. z jedynie słuszną prawdą. Bardzo wielu ludzi ma tzw. normalne poglądy. Wyrażające się w zdaniu: żyj i daj żyć innym. To nie jest zgoda na wszystko, na rozszerzenie wolności aż po granice anarchii. Jest w tym natomiast cząstka zwykłej podstawowej tolerancji, umożliwiającej życie w różnokolorowym społeczeństwie. Może niemodnej, ale jakże cennej.
Do dziś nie możemy być pewni przebiegu wydarzeń w jedwabieńskiej stodole. Film „Pokłosie” nagłaśnia tylko jedną, najbrutalniejszą i najsurowszą dla nas, Polaków, wersję. Nie może być uznany za artystyczny przekaz jedynej najprawdziwszej prawdy. I w tym kontekście słusznie jest krytykowany. Ale od krytyki do wyziewu antysemityzmu powinna wieść daleka droga. Tymczasem ledwie powiedziało się A, już doszliśmy do Z. Nie da się racjonalnie wyjaśnić i uzasadnić, dlaczego aktor stał się w Polsce obiektem takiej nienawiści. Film jest aż i tylko filmem – Stuhr słusznie podkreślał to w jednym z wywiadów. Aktor jest także aż i tylko aktorem. Wielu mistrzów kadru i sceny, wielbionych przez widzów, w życiu realnym nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Wiedzą to dobrze krytycy i dziennikarze, którzy próbują dotrzeć do głębi artystycznych dusz – po to tylko, by się dowiedzieć, że tej głębi nie ma wcale. Na wszelki wypadek wielu aktorów nie udziela wywiadów, by nie rozwiać nadziei fanów. Maciej Stuhr jest innym przypadkiem. Skoro autor filmu milczy, on wziął na siebie rolę wyjaśniacza – nie tylko wyrazu i znaczenia filmu. Także samych wydarzeń z tragicznej historii i ich wpływu na czas dzisiejszy. To nie był dobry pomysł. Stuhr się poplątał, pomylił, dał podstawy do kolejnych złorzeczeń. Już lepiej zostawić historię historykom, a badania miejsca zbrodni archeologom. Aktor Stuhr boleśnie się dowiedział, że głupio pobłądził. Ale, powtórzmy, skala ataku na tego jednego człowieka jest niewiarygodna.
Organicznie nie cierpię skrajności. Tych, które wiedzą najlepiej, jak urządzić nam świat, domy, szkoły, szpitale, na jedną modłę, bez odstępstw i wątpliwości. Skrajności, które demonstrowały (w dużej dysproporcji) w Warszawie 11 listopada. Tych, które przybierają postać antysemityzmu, ale i na drugim biegunie – bezgranicznego filosemityzmu. W tych skrajnych wizjach świata istnieje tylko czarne i białe, swój i wróg – a wrogiem jest każdy, kto nie utożsamia się w 100 proc. z jedynie słuszną prawdą. Bardzo wielu ludzi ma tzw. normalne poglądy. Wyrażające się w zdaniu: żyj i daj żyć innym. To nie jest zgoda na wszystko, na rozszerzenie wolności aż po granice anarchii. Jest w tym natomiast cząstka zwykłej podstawowej tolerancji, umożliwiającej życie w różnokolorowym społeczeństwie. Może niemodnej, ale jakże cennej.
Więcej możesz przeczytać w 47/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.