Szybko muszę wykorzystać moment mojej „wpływowości” i napisać o sprawach najważniejszych. 27 listopada Trybunał Konstytucyjny będzie się zastanawiać, czy rytualny ubój zwierząt jest zgodny z ochroną ich praw. W grę wchodzi konflikt między prawami zwierząt a prawami mniejszości (żydowskich i muzułmańskich) do ochrony ich kultury. Dla mnie nie ma wątpliwości, że w tym konflikcie ważniejsze są prawa zwierząt, bo kulturę można i trzeba modyfikować, jeśli naraża ona jakieś istoty na cierpienie, okaleczenie lub śmierć.
Francja walczy ze zwyczajem obrzezania kobiet wśród imigracji afrykańskiej, Niemcy zakazały właśnie obrzezania chłopców. W Indiach już dawno zniesiono zwyczaj sati (palenia żon wraz ze zmarłymi mężami) i kultura przetrwała. Rytualny ubój zwierząt jest od dawna zakazany w wielu cywilizowanych krajach. Jeśli polski trybunał uzna, że zwyczaj ten jest niezgodny z Ustawą o ochronie zwierząt, nasz kraj będzie wolny przynajmniej od pewnego rodzaju cierpienia, szczególnie okrutnego. Oczywiście pozostają rzeźnie, nie mniej barbarzyńskie miejsca tortur zwierząt. Bo nie chodzi o zabijanie, lecz o to, jak zabija się zwierzę i w jakim celu. Przepisy mamy niezłe, problemem jest mentalność. W Polsce nikt nikogo nie uczy troski o zwierzęta, a zwłaszcza zrozumienia tego, że są one zdolne do uczuć, do wielkiego strachu, do wielkiej empatii, do cierpienia. Nikt też nie uczy tego, że nasza zachłanna konsumpcja jest zbudowana na cierpieniu i śmierci, a skutki utrzymywania przemysłu mięsnego są zabójcze dla planety, na której mieszkamy.
Przeczytałam niedawno o kampanii organizowanej przez Polski Związek Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej „Polsus” („Gazeta Wyborcza”, 24.10). Jej organizatorzy chodzą po warszawskich przedszkolach, rozdają książeczki z różowymi prosiaczkami, młotki do tłuczenia mięsa i urządzają konkursy promujące wśród dzieci jedzenie wieprzowiny, bo zdrowa, chuda i nasza polska. Dzieciom nie opowiada się oczywiście, jak różowa świnka staje się kotletem. A przecież jakoś się staje. Nie myśli też o tym żaden decydent, nie wyłączając ministry edukacji, ministra rolnictwa czy ministra środowiska. Bo to obce polskiej tradycji. Notabene w Holandii ministrem środowiskazostał wegetarianin, który za cel swoich obowiązków uznał podniesienie poziomu dobrostanu zwierząt.
Ani w przedszkolach, ani w szkole nie kształtuje się u nas postaw ekologicznych i empatycznych wobec zwierząt; nigdzie nie uczy się, że zwierzęta mają prawo do ochrony przed cierpieniem i że nasze jedzenie jest tym cierpieniem okupione. Przeciwnie, na przykład na katechezie dzieci dowiadują się, że zwierzęta zostały nam oddane „w panowanie”, jak cała ziemia. Ekologia jest antychrześcijańska, a ochrona zwierząt to dziwactwo niezgodne z polską tradycją, a nawet dla niej groźne (można przeczytać o tym w „Naszym Dzienniku”).
Nie lepiej jest wśród ludzi światłych i uczonych. Przez lata byłam członkinią Komisji Etycznej ds. Doświadczeń na Zwierzętach. Zawsze byłam przeciw wielu eksperymentom i zawsze na straconej pozycji, bo komisja składała się głównie z naukowców, który z nich żyli. Oni troszczyli się o „standardy naukowe”, ja o etyczne. Z reguły przegrywałam z „nauką”. Tymczasem według raportów (np. Nuffield Council on Bioethics, 2005) mniej niż połowa badań na zwierzętach zgadza się z wynikami badań klinicznych na ludziach. Argument użyteczności eksperymentów jest więc wątpliwy. W wielu z nich zwierzęta można zastąpić hodowlą tkanek, a innych w ogóle nie potrzeba przeprowadzać, bo już to robiono, a wyniki publikowano.
Ciągle będę powtarzać za Seneką, Benthamem, Gandhim i Singerem, że miarą cywilizacji, moralności, miarą ludzkości jest stosunek do zwierząt. Nauczyliśmy się już (długo to trwało), że nie można nikogo krzywdzić ani dyskryminować tylko dlatego, że należy on do innej rasy, z trudem wielkim i niespiesznie uczymy się, że nie można krzywdzić i uprzedmiotawiać różnych istot tylko dlatego, że należą do innego gatunku. Tę naukę trzeba przyspieszyć. Dopiero wtedy staniemy się naprawdę ludzcy.
Przeczytałam niedawno o kampanii organizowanej przez Polski Związek Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej „Polsus” („Gazeta Wyborcza”, 24.10). Jej organizatorzy chodzą po warszawskich przedszkolach, rozdają książeczki z różowymi prosiaczkami, młotki do tłuczenia mięsa i urządzają konkursy promujące wśród dzieci jedzenie wieprzowiny, bo zdrowa, chuda i nasza polska. Dzieciom nie opowiada się oczywiście, jak różowa świnka staje się kotletem. A przecież jakoś się staje. Nie myśli też o tym żaden decydent, nie wyłączając ministry edukacji, ministra rolnictwa czy ministra środowiska. Bo to obce polskiej tradycji. Notabene w Holandii ministrem środowiskazostał wegetarianin, który za cel swoich obowiązków uznał podniesienie poziomu dobrostanu zwierząt.
Ani w przedszkolach, ani w szkole nie kształtuje się u nas postaw ekologicznych i empatycznych wobec zwierząt; nigdzie nie uczy się, że zwierzęta mają prawo do ochrony przed cierpieniem i że nasze jedzenie jest tym cierpieniem okupione. Przeciwnie, na przykład na katechezie dzieci dowiadują się, że zwierzęta zostały nam oddane „w panowanie”, jak cała ziemia. Ekologia jest antychrześcijańska, a ochrona zwierząt to dziwactwo niezgodne z polską tradycją, a nawet dla niej groźne (można przeczytać o tym w „Naszym Dzienniku”).
Nie lepiej jest wśród ludzi światłych i uczonych. Przez lata byłam członkinią Komisji Etycznej ds. Doświadczeń na Zwierzętach. Zawsze byłam przeciw wielu eksperymentom i zawsze na straconej pozycji, bo komisja składała się głównie z naukowców, który z nich żyli. Oni troszczyli się o „standardy naukowe”, ja o etyczne. Z reguły przegrywałam z „nauką”. Tymczasem według raportów (np. Nuffield Council on Bioethics, 2005) mniej niż połowa badań na zwierzętach zgadza się z wynikami badań klinicznych na ludziach. Argument użyteczności eksperymentów jest więc wątpliwy. W wielu z nich zwierzęta można zastąpić hodowlą tkanek, a innych w ogóle nie potrzeba przeprowadzać, bo już to robiono, a wyniki publikowano.
Ciągle będę powtarzać za Seneką, Benthamem, Gandhim i Singerem, że miarą cywilizacji, moralności, miarą ludzkości jest stosunek do zwierząt. Nauczyliśmy się już (długo to trwało), że nie można nikogo krzywdzić ani dyskryminować tylko dlatego, że należy on do innej rasy, z trudem wielkim i niespiesznie uczymy się, że nie można krzywdzić i uprzedmiotawiać różnych istot tylko dlatego, że należą do innego gatunku. Tę naukę trzeba przyspieszyć. Dopiero wtedy staniemy się naprawdę ludzcy.
Więcej możesz przeczytać w 47/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.