Demokracja – pisałem dwa tygodnie temu – to nie arytmetyka. Demokracja – pisałem dwa lata temu – nie może dopuszczać wrogów demokracji do życia publicznego. Nadszedł w Polsce moment, kiedy już nie wystarczy znany tryb analizy: z jednej strony, z drugiej strony… Bo w polskiej demokracji nie ma już stron. Dwa przykłady spoza Polski: kiedy drugą kadencję rządził Bush, demokraci poparli jego projekty czterdzieści kilka razy, kiedy rządził Obama, republikanie pod wpływem Tea Party poparli jego propozycje cztery razy. To już jest początek końca amerykańskiej demokracji. I teraz nadużywany, ale nieumiejętnie, przykład zwycięstwa Hitlera. Często się mówi, że wygrał w 1933 r. w demokratycznych wyborach. To nieprawda. Wygrał legalnie, ale głosił otwarcie antydemokratyczne poglądy. Przedtem przyznawał to jego późniejszy oportunistyczny zwolennik Carl Schmitt.
A zatem demokracja to nie tylko zwycięstwo arytmetyczne, to przede wszystkim poczucie wspólnoty politycznej, które góruje ponad najbardziej ostrymi merytorycznymi podziałami. Jeżeli ktokolwiek uważa, że ta wspólnota nie istnieje, że rządzącym nie należy się nie tyle minimum szacunku, ile formalne i rzeczywiste uznanie za współpracowników w demokracji, ten stawia się poza demokracją. Także poza demokracją stawia się na przykład reanimowany na trzy dni Artur Zawisza, kiedy mówi o kanclerz Niemiec „Führer Merkel” w radiowej Jedynce, ale i dziennikarz, który mu nie zwraca uwagi, że tak nie wolno.
Jest to wielki kłopot dla obecnej władzy, bo bardzo trudno powiedzieć, kiedy dokładnie demokracja jest zagrożona i jaki sposób postępowania należy przyjąć. Coraz częściej słyszę o Trybunale Stanu dla Kaczyńskiego et consortes. Jednak czy aby na pewno? Czy to dość? Dwa lata temu byłaby to reakcja dostateczna, teraz – moim zdaniem – już nie jest, bo rozpocznie się miesiącami trwający spektakl, którym media, które w większości potraciły głowy, będą się rozkoszować, a obywatele – gardzić.
Władza, zwłaszcza w trudnym okresie (kryzys, dziwna słabość wewnętrzna, liberalny legalizm), jest jednak odpowiedzialna nie tylko za to, że jest obrażana. Obrażana jest demokracja, podważana jest demokracja, czyli minimalna wspólnota nas wszystkich żyjących w Polsce. Jeżeli chcemy nadal żyć w tej Polsce, a przecież żyje się nam średnio, ale bywało niemal zawsze stokroć gorzej, to nie możemy zgadzać się na naruszanie demokracji, a nie tylko – jak sądzą niektórzy – na naruszanie prawa. To demokracja określa prawo, a nie odwrotnie. I to demokracja jest naszą wybraną formą życia, której podważać nie wolno, legalnie czy nielegalnie. A rząd ma nas przed takim podważeniem bronić. Konstytucyjnym obowiązkiem władzy (prezydenta i rządu) jest obrona demokratycznego państwa prawa. Tak to jest sformułowane i „demokratyczne” jest ważniejsze od „prawa”. Więc czasem prawo musi zostać na boku. Trzeba odważyć się podjąć taką decyzję.
Kaczyński dowcipkował, że Donald Tusk chce go skazać na banicję. Ale Tadeusz Mazowiecki wielokrotnie pisał, że to, co robi Kaczyński, to jest rokosz. A w dawnej Rzeczypospolitej najłagodniejszą karą za rokosz była właśnie banicja, w dawnej Rzeczypospolitej, czyli w swojego rodzaju całkiem niezłej demokracji. W obecnych konstytucjach krajów demokratycznychnie mamy jasnego opisania sytuacji podważenia samej istoty demokracji, czyli zakwestionowania istnienia wspólnoty politycznej. Brak takich prawnych określeń wynika z tego, że nikt nie sądził, iż sytuacja niemiecka może się kiedykolwiek powtórzyć. Oczywiście, historia się nie powtarza, ale trzeba znaleźć środki na przeciwstawienie się nie zamachowi stanu (Kaczyński nie jest taki głupi i wie, że to byłoby niedopuszczalne i łatwe do załatwienia), lecz rozwaleniu demokracji od środka, co jest także zbrojną formą jej obalenia. Doprowadzenie do anarchii najpierw medialnej, potem ulicznej, wreszcie prawnej to tylko pierwszy krok do tego, żeby – jak na początku rewolucji francuskiej – ujawniły się kanalie, a one pierwsze Kaczyńskiego i wszystkich innych wykończą. Wzywam władze państwa polskiego do zdecydowanej i twardej reakcji, nawet jeżeli nie będzie ona zgodna z prawem. Wzywam jako mieszkaniec demokratycznego kraju.
Jest to wielki kłopot dla obecnej władzy, bo bardzo trudno powiedzieć, kiedy dokładnie demokracja jest zagrożona i jaki sposób postępowania należy przyjąć. Coraz częściej słyszę o Trybunale Stanu dla Kaczyńskiego et consortes. Jednak czy aby na pewno? Czy to dość? Dwa lata temu byłaby to reakcja dostateczna, teraz – moim zdaniem – już nie jest, bo rozpocznie się miesiącami trwający spektakl, którym media, które w większości potraciły głowy, będą się rozkoszować, a obywatele – gardzić.
Władza, zwłaszcza w trudnym okresie (kryzys, dziwna słabość wewnętrzna, liberalny legalizm), jest jednak odpowiedzialna nie tylko za to, że jest obrażana. Obrażana jest demokracja, podważana jest demokracja, czyli minimalna wspólnota nas wszystkich żyjących w Polsce. Jeżeli chcemy nadal żyć w tej Polsce, a przecież żyje się nam średnio, ale bywało niemal zawsze stokroć gorzej, to nie możemy zgadzać się na naruszanie demokracji, a nie tylko – jak sądzą niektórzy – na naruszanie prawa. To demokracja określa prawo, a nie odwrotnie. I to demokracja jest naszą wybraną formą życia, której podważać nie wolno, legalnie czy nielegalnie. A rząd ma nas przed takim podważeniem bronić. Konstytucyjnym obowiązkiem władzy (prezydenta i rządu) jest obrona demokratycznego państwa prawa. Tak to jest sformułowane i „demokratyczne” jest ważniejsze od „prawa”. Więc czasem prawo musi zostać na boku. Trzeba odważyć się podjąć taką decyzję.
Kaczyński dowcipkował, że Donald Tusk chce go skazać na banicję. Ale Tadeusz Mazowiecki wielokrotnie pisał, że to, co robi Kaczyński, to jest rokosz. A w dawnej Rzeczypospolitej najłagodniejszą karą za rokosz była właśnie banicja, w dawnej Rzeczypospolitej, czyli w swojego rodzaju całkiem niezłej demokracji. W obecnych konstytucjach krajów demokratycznychnie mamy jasnego opisania sytuacji podważenia samej istoty demokracji, czyli zakwestionowania istnienia wspólnoty politycznej. Brak takich prawnych określeń wynika z tego, że nikt nie sądził, iż sytuacja niemiecka może się kiedykolwiek powtórzyć. Oczywiście, historia się nie powtarza, ale trzeba znaleźć środki na przeciwstawienie się nie zamachowi stanu (Kaczyński nie jest taki głupi i wie, że to byłoby niedopuszczalne i łatwe do załatwienia), lecz rozwaleniu demokracji od środka, co jest także zbrojną formą jej obalenia. Doprowadzenie do anarchii najpierw medialnej, potem ulicznej, wreszcie prawnej to tylko pierwszy krok do tego, żeby – jak na początku rewolucji francuskiej – ujawniły się kanalie, a one pierwsze Kaczyńskiego i wszystkich innych wykończą. Wzywam władze państwa polskiego do zdecydowanej i twardej reakcji, nawet jeżeli nie będzie ona zgodna z prawem. Wzywam jako mieszkaniec demokratycznego kraju.
Więcej możesz przeczytać w 47/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.