Na miejscu Krzaklewskiego patrzyłbym uważnie na młodszego kolegę wykazującego aż w nadmiarze to, co nazywa się "skutecznością polityczną". Może się okazać, że to Anusz, a nie Krzaklewski, jest twórcą AWS
1. Mędrcy z Wiejskiej twierdzą, że wykształcenie odgrywa coraz mniejszą rolę w społeczeństwie rynkowym, tyle że sami w to nie wierzą i walczą o palmy akademickie prawem i lewem. Nie ma się im co dziwić, w końcu mimo usilnych starań po dziesięciu latach transformacji jest jak za komuny - ludzie w Polsce najbardziej cenią profesora, a prestiż społeczny polityka jest niewielki. I to mimo że winduje się zarobki polityka do poziomu zachodniego, a profesorów trzyma pod budżetowym butem, i mętnie gada o specjalistach. Mogę politykom zdradzić sposób na poprawienie ich pozycji społecznej. Trzeba, by wyższe wykształcenie miało w Polsce dwa, trzy razy więcej ludzi, a przestanie być ono czymś, co człowieka wyróżnia. A najlepiej puścić wyższe wykształcenie na szerokie, a mętne wody prywatnego szkolnictwa w zakresie zarządzania i państwowych wyższych szkół zawodowych i wtedy nie będzie można odróżnić magistra od człowieka bez matury.
2. Prezydent myślał, że ma wykształcenie wyższe, ale studiów nie ukończył. Znam dziesiątki inteligentnych kolegów, którzy też tego nie zrobili, przynajmniej niektórym powiodło się w życiu i nikt nie ma o to pretensji. Pretensje mieliśmy do prezydenta, że jest niedokładny w słowie. W Ameryce prezydent naciąga rozumienie słowa "seks", w Polsce "wykształcenie wyższe" jest od seksu ważniejsze. Teraz mamy polityka, który nie chce oddać literek "mgr", mimo że mu się nie należą. Historia jest prosta. Było dwóch studentów, numer 1 (Marek Rymsza) napisał pracę magisterską w 1990 r., rok później numer 2 (Andrzej Anusz) posłużył się opracowaniem kolegi i przepisał całe partie do swojej pracy magisterskiej, a następnie wydał ją drukiem, nie podając, co i od kogo przepisał, a że wydziały były inne, więc promotor drugiego nie wiedział o wcześniejszej pracy magisterskiej. W końcu rzadko drukuje się prace magisterskie jako książki, ale temat - historia Niezależnego Zrzeszenia Studentów - okazał się chodliwy. Wydawało się, że numer 2 w tej historii przesadził. Wydając książkę, ujawnił, co zrobił, rada wydziału cofnęła magisterium, sąd stwierdził plagiat, a rektor zarządził odebranie tytułu magistra nieuczciwemu koledze.
3. Sprawiedliwość jest nierychliwa, a granice własności są czasem trudne do określenia, ale sąd Rzeczypospolitej nie miał w tej sprawie wątpliwości. Z dwóch kolegów ten okradziony wszedł - mimo ciężkich obrażeń - na ścieżkę naukową i wydrukował, tym razem już szybko, nową pracę o meandrach polskich reform systemu ubezpieczeniowego, za którą dostał doktorat. Pracując dodatkowo jako sekretarz komisji parlamentarnej do spraw polityki społecznej mógł nieraz się przyglądać dawnemu koledze, który rósł coraz bardziej w potęgę. Wszyscy są pełni uznania dla Mariana Krzaklewskiego za zbudowanie Akcji Wyborczej Solidarność, ale nie zrobił tego sam, a Andrzej Anusz jest jednym z tych, którzy do powodzenia tego pomysłu się przyczynili. Zasługi polityka nijak się jednak nie mają do oceny charakteru. Niektórzy nawet mówią, że to, co jest niemiłe w życiu prywatnym, może się okazać pożyteczne w życiu publicznym. Pytanie o własność intelektualną w polityce może się wydawać absurdalne, partie kradną sobie programy, a politycy pomysły i nikt z tego tytułu procesu o plagiat im nie wytacza. Na miejscu Krzaklewskiego patrzyłbym jednak uważnie na młodszego kolegę wykazującego aż w nadmiarze to, co nazywa się "skutecznością polityczną". Może się okazać, że to poseł Anusz, a nie poseł Krzaklewski, jest twórcą Akcji Wyborczej Solidarność.
4. Paskudne jest to, że sprawa wlokła się przez salony III Rzeczypospolitej, debatowali o niej marszałkowie Sejmu i ministrowie, a nie zakończono jej w żaden z dwóch przyzwoitych sposobów. Mógł przecież Anusz przeprosić Rymszę i wydrukować nowe wydanie dzieła o Niezależnym Zrzeszeniu Studentów z odpowiednią adnotacją, w końcu nie wszystko jest tam przepisane, są części pióra samego - jak sądzę - Anusza, ba, mogliby nawet wydrukować nowe, poprawione wydanie dzieła razem. Drugie rozwiązanie to decyzja tych, którzy zostali oszukani, a więc promotora pracy magisterskiej i uniwersytetu nadającego tytuł magistra. W polityce tytułu magistra za często się nie używa, a wszyscy znamy całkiem skutecznego polityka, który nie ukrywał, że ma tylko dyplom szkoły zawodowej, a i tak dostał Nagrodę Nobla.
5. Niestety, rzecz rozgrywa się wśród naszych, a więc nic nie może się rozgrywać normalnie. Wszyscy wiedzą od lat o plagiacie, ale udają, że nic nie słyszeli, zamiast wytłumaczyć młodemu politykowi, iż lepiej jest się przyznać do winy, okazać skruchę i powstrzymywać się od działalności naukowej, co łatwe, bo i tak mu nie bardzo leży. Ofiara plagiatu, niestety, nie jest przeciwnikiem politycznym, co ułatwiłoby sprawę, ród Rymszów znany jest nie tylko z "Pana Tadeusza", ale także z twardej, polskiej i katolickiej postawy, a sam Marek Rymsza też był działaczem nielegalnego wtedy Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Łatwo było się przyczepiać do prezydenta, ale sprawę swojego kolegi najlepiej okryć milczeniem, a jak się nie uda, to i tak wygrać. Polityk zapytywany przez media brnie dalej w kłamstwach, nikt nie pyta ofiary, jak było naprawdę, inni politycy naciskają na ministra, żeby łeb sprawie ukręcić. Wbrew prawu, wbrew moralności, wbrew przyzwoitości. Żeby wykazać skuteczność polityczną. Na koniec więc ofiarą padają Rymsza, minister, rektor, autonomia uczelni wyższych i rządy prawa. W stanie wojennym odwoływano rektorów, owszem, ale nie odbierano uczelniom prawa do decyzji o magisterium. Skandal - jak pisał Wacław Nałkowski - jest czynnikiem ewolucji, sprawa Anusza zmusiła uczelnię do opracowania procedury odbierania wyłudzonych tytułów magistra. Panie ministrze, daj pan sobie spokój. Po co ma się pan profesor upaprać tą sprawą?
2. Prezydent myślał, że ma wykształcenie wyższe, ale studiów nie ukończył. Znam dziesiątki inteligentnych kolegów, którzy też tego nie zrobili, przynajmniej niektórym powiodło się w życiu i nikt nie ma o to pretensji. Pretensje mieliśmy do prezydenta, że jest niedokładny w słowie. W Ameryce prezydent naciąga rozumienie słowa "seks", w Polsce "wykształcenie wyższe" jest od seksu ważniejsze. Teraz mamy polityka, który nie chce oddać literek "mgr", mimo że mu się nie należą. Historia jest prosta. Było dwóch studentów, numer 1 (Marek Rymsza) napisał pracę magisterską w 1990 r., rok później numer 2 (Andrzej Anusz) posłużył się opracowaniem kolegi i przepisał całe partie do swojej pracy magisterskiej, a następnie wydał ją drukiem, nie podając, co i od kogo przepisał, a że wydziały były inne, więc promotor drugiego nie wiedział o wcześniejszej pracy magisterskiej. W końcu rzadko drukuje się prace magisterskie jako książki, ale temat - historia Niezależnego Zrzeszenia Studentów - okazał się chodliwy. Wydawało się, że numer 2 w tej historii przesadził. Wydając książkę, ujawnił, co zrobił, rada wydziału cofnęła magisterium, sąd stwierdził plagiat, a rektor zarządził odebranie tytułu magistra nieuczciwemu koledze.
3. Sprawiedliwość jest nierychliwa, a granice własności są czasem trudne do określenia, ale sąd Rzeczypospolitej nie miał w tej sprawie wątpliwości. Z dwóch kolegów ten okradziony wszedł - mimo ciężkich obrażeń - na ścieżkę naukową i wydrukował, tym razem już szybko, nową pracę o meandrach polskich reform systemu ubezpieczeniowego, za którą dostał doktorat. Pracując dodatkowo jako sekretarz komisji parlamentarnej do spraw polityki społecznej mógł nieraz się przyglądać dawnemu koledze, który rósł coraz bardziej w potęgę. Wszyscy są pełni uznania dla Mariana Krzaklewskiego za zbudowanie Akcji Wyborczej Solidarność, ale nie zrobił tego sam, a Andrzej Anusz jest jednym z tych, którzy do powodzenia tego pomysłu się przyczynili. Zasługi polityka nijak się jednak nie mają do oceny charakteru. Niektórzy nawet mówią, że to, co jest niemiłe w życiu prywatnym, może się okazać pożyteczne w życiu publicznym. Pytanie o własność intelektualną w polityce może się wydawać absurdalne, partie kradną sobie programy, a politycy pomysły i nikt z tego tytułu procesu o plagiat im nie wytacza. Na miejscu Krzaklewskiego patrzyłbym jednak uważnie na młodszego kolegę wykazującego aż w nadmiarze to, co nazywa się "skutecznością polityczną". Może się okazać, że to poseł Anusz, a nie poseł Krzaklewski, jest twórcą Akcji Wyborczej Solidarność.
4. Paskudne jest to, że sprawa wlokła się przez salony III Rzeczypospolitej, debatowali o niej marszałkowie Sejmu i ministrowie, a nie zakończono jej w żaden z dwóch przyzwoitych sposobów. Mógł przecież Anusz przeprosić Rymszę i wydrukować nowe wydanie dzieła o Niezależnym Zrzeszeniu Studentów z odpowiednią adnotacją, w końcu nie wszystko jest tam przepisane, są części pióra samego - jak sądzę - Anusza, ba, mogliby nawet wydrukować nowe, poprawione wydanie dzieła razem. Drugie rozwiązanie to decyzja tych, którzy zostali oszukani, a więc promotora pracy magisterskiej i uniwersytetu nadającego tytuł magistra. W polityce tytułu magistra za często się nie używa, a wszyscy znamy całkiem skutecznego polityka, który nie ukrywał, że ma tylko dyplom szkoły zawodowej, a i tak dostał Nagrodę Nobla.
5. Niestety, rzecz rozgrywa się wśród naszych, a więc nic nie może się rozgrywać normalnie. Wszyscy wiedzą od lat o plagiacie, ale udają, że nic nie słyszeli, zamiast wytłumaczyć młodemu politykowi, iż lepiej jest się przyznać do winy, okazać skruchę i powstrzymywać się od działalności naukowej, co łatwe, bo i tak mu nie bardzo leży. Ofiara plagiatu, niestety, nie jest przeciwnikiem politycznym, co ułatwiłoby sprawę, ród Rymszów znany jest nie tylko z "Pana Tadeusza", ale także z twardej, polskiej i katolickiej postawy, a sam Marek Rymsza też był działaczem nielegalnego wtedy Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Łatwo było się przyczepiać do prezydenta, ale sprawę swojego kolegi najlepiej okryć milczeniem, a jak się nie uda, to i tak wygrać. Polityk zapytywany przez media brnie dalej w kłamstwach, nikt nie pyta ofiary, jak było naprawdę, inni politycy naciskają na ministra, żeby łeb sprawie ukręcić. Wbrew prawu, wbrew moralności, wbrew przyzwoitości. Żeby wykazać skuteczność polityczną. Na koniec więc ofiarą padają Rymsza, minister, rektor, autonomia uczelni wyższych i rządy prawa. W stanie wojennym odwoływano rektorów, owszem, ale nie odbierano uczelniom prawa do decyzji o magisterium. Skandal - jak pisał Wacław Nałkowski - jest czynnikiem ewolucji, sprawa Anusza zmusiła uczelnię do opracowania procedury odbierania wyłudzonych tytułów magistra. Panie ministrze, daj pan sobie spokój. Po co ma się pan profesor upaprać tą sprawą?
Więcej możesz przeczytać w 12/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.