Działanie rynku to działanie wolnych ludzi, którzy starają się przewidzieć przyszłość i na podstawie tych prognoz decydują, co i ile produkować
Wolność człowieka jako producenta (dostawcy) i nabywcy powołuje do życia rynek - potężny mechanizm kształtowania stosunków między ludźmi w obu tych rolach. Na rynku zrodzonym z tej wolności ceny płacone przez nabywców i otrzymywane przez dostawców są wolne, tzn. nie podlegają trwałej, systematycznej interwencji spoza samego rynku, czyli ze strony państwa. Bez wolnych cen nie ma rynku, a działają inne, nierynkowe mechanizmy regulowania zarobkowej działalności ludzi.
Funkcjonowały one jeszcze do niedawna (do 1989 r.) w Polsce i innych krajach środkowowschodniej Europy i były istotą socjalizmu. W socjalizmie jedynym rodzajem rynku, którego nie udało się usunąć, był czarny rynek. Jeśli pozwala się działać rynkowi, to zarazem pozwala się działać prawu podaży i popytu - jednemu z najpotężniejszych praw opisujących społeczne zachowania ludzi. Można je porównać z prawem ciążenia w fizyce. Prawo popytu i podaży mówi, że rosnącym cenom odpowiadają coraz większe ilości danego towaru, które jego producenci (dostawcy) są gotowi sprzedać. Wyższa cena to po prostu większa opłacalność dostarczania owego towaru. Można więc oczekiwać, że rosnące ceny będą wywoływać rosnące ilości oferowanego dobra, czyli coraz większą jego podaż.
Dodam, że wzrost ceny prowadzi do wzrostu opłacalności i w efekcie do powiększania dostaw wtedy, gdy dostawca jest osobą lub firmą prywatną. Wzrost ceny przekłada się bowiem wówczas na wzrost dochodu (zysku) właściciela, który podejmuje decyzje, ile produkować i dostarczać. A ludzie wolą mieć większy dochód niż mniejszy; dlatego, że mogą wtedy kupić więcej dóbr bądź mieć większe poczucie sukcesu lub większą władzę, bądź wreszcie mogą sfinansować więcej dobrych uczynków. Wzrost ceny nie musi prowadzić do wzrostu podaży oferowanej przez firmy, które są zdominowane przez pracowników (przedsiębiorstwa samorządowe, w tym tzw. kooperatywy wytwórcze, czyli spółdzielnie pracy). Pracownicy, którzy na mocy definicji rządzą w takiej firmie, mogą bowiem dojść do wniosku, że w ich interesie leży, aby dodatkowe dochody firmy, związane ze wzrostem cen, wykorzystać do podwyższenia sobie zarobków, a nie zakupu dodatkowej ilości surowców, zatrudnienia nowych pracowników i w efekcie do wzrostu podaży. Taka reakcja - i szerzej: brak mocnych bodźców rozwoju - powoduje, że przedsiębiorstwa samorządowe nie są zdolne wyprzeć firm prywatnych w wolnej gospodarce i zawsze stanowią w niej margines. Socjalizm samorządowy nie jest w stanie spontanicznie wyłonić się z kapitalizmu, a wymagałby zakazu tworzenia firm prywatnych, co z kolei trudno byłoby pogodzić z praworządnością i demokracją. Wzrost ceny, którą trzeba płacić, ogranicza na ogół ilość danego dobra, jaką jest skłonny nabyć jego odbiorca, czyli redukuje na nie popyt. Na tę reakcję - wyższa cena, mniejszy popyt - składają się dwa efekty. Pierwszy nazywany jest w ekonomii dochodowym. Wzrost ceny wywołuje spadek siły nabywczej danego dochodu. Mówiąc prosto: za określoną sumę można mniej kupić. Dlatego zawsze trzeba odróżnić wielkości nominalne - na przykład płace (nie uwzględniające wzrostu cen) - od wielkości realnych (wielkości nominalne skorygowane o skutki podwyższonych cen). Drugi efekt to efekt substytucji: jeżeli na przykład węgiel drożeje w porównaniu z gazem, to ludzie będą się przestawiać z węgla na gaz i w rezultacie wzrost cen węgla wywoła spadek jego zakupów. Inne przykłady to ceny masła i tłuszczów roślinnych, ceny podróży koleją i samochodem, ceny wieprzowiny i drobiu.
Kolejki, braki towarów i fatalna jakość - na tym polegała patologia, która była normalnością w Polsce jeszcze 10 lat temu
Czasem zdarza się, że określone dobra zaspokajają potrzeby statusu czy też zwykłego snobizmu. Wtedy obniżka ceny nie musi prowadzić do wzrostu ich zakupów, a podwyżka może pobudzić na nie popyt. Takie egzotyczne sytuacje można jednak w analizie masowych zachowań pominąć.
Rynek ma pewną szczególną cechę, którą ekonomiści nazywają tendencją do równowagi. Otóż właściwe mu wolne ceny - ceny rynkowe - zmierzają do takiego poziomu, że z jednej strony nie gromadzą się trwałe nadwyżki produkowanych i dostarczanych dóbr, a z drugiej - nie występują braki towarów i kolejki. Na tym głównie polega działanie prawa popytu i podaży.
Nie oznacza to oczywiście, że rynek działa idealnie. Nie da się tego zresztą powiedzieć o żadnym społecznym mechanizmie. Działanie rynku to działanie wolnych ludzi, którzy starają się przewidzieć przyszłość i na podstawie tych prognoz decydują, co i ile produkować (dostarczyć) oraz ile czego kupić. Część tych przewidywań okazuje się mylna, co oznacza, że rynek działa metodą prób i błędów. Błędy przejawiają się m.in. w nadmiernych mocach wytwórczych. Ocenia się na przykład, że zdolności produkcyjne istniejących na świecie fabryk samochodów o 30 proc. przekraczają możliwości sprzedaży. Okazuje się też, że faktyczne ceny są czasami wyraźnie niższe od wcześniej przewidywanych. Wtedy producenci (dostawcy) są - rzecz jasna - bardzo niezadowoleni, a niekiedy ponoszą straty. Rynki na niektóre produkty wykazują wreszcie tendencję do cyklicznych zachowań. Wzrost ceny pobudza producentów do silnego wzrostu podaży, co w następnym okresie powoduje wyraźny spadek ceny. To z kolei skłania producentów do ograniczenia produkcji, co wywołuje w kolejnym okresie skok cen itd. Takie silne falowania występują wtedy, gdy popyt jest sztywny (słabo reaguje na zmiany cen), a podaż może się silnie zmieniać. Przykładem jest tradycyjny rynek wieprzowiny, na którym występuje tzw. cykl świński.
Niedoskonałości rynku trzeba jednak porównywać ze słabościami mechanizmów nierynkowych. Zawsze zresztą trzeba porównywać alternatywne sposoby rozwiązania określonego problemu, na przykład problemu koordynacji działań dostawców i nabywców, bo tylko wtedy możemy rzetelnie ocenić każdy z nich. Nierynkowym systemem był socjalizm i właśnie dlatego okazał się tak marnotrawny, a przez to tak szkodliwy dla ludzi w porównaniu z rynkowym kapitalizmem. Jak widać, walka z rynkiem jest bardzo kosztowna.
Socjalizm był przejawem totalnej walki z rynkiem i dlatego jego społeczne koszty były tak wysokie. W systemach określonych jako rynkowe istnieją jednak całe dziedziny, gdzie rynek mógłby działać, ale jest wyłączony. Funkcjonują tam mechanizmy nierynkowe, można by powiedzieć - socjalistyczne. Jak przedstawiają się koszty takiego odcinkowego socjalizmu?
Socjalizm był przejawem totalnej walki z rynkiem i dlatego jego koszty społeczne były tak wysokie
Istotą rynku są - przypominam - wolne, czyli rynkowe ceny. Wypieranie rynku poprzez zastąpienie go mechanizmem nierynkowym polega więc na upaństwowieniu cen, tzn. ustalaniu ich w trybie polityczno-biurokratycznego przetargu. Mamy tutaj dwa zasadnicze warianty. W pierwszym z nich ceny znajdują się trwale poniżej cen rynkowych. W skrajnym wypadku mogą być równe zeru i wtedy mówi się o "bezpłatności" określonych produktów lub usług. Tak jest na przykład w służbie zdrowia. Zaniżenie cen wywołuje zaburzenie w świadomości społecznej, które nazwę iluzją taniości. Ludziom wydaje się, że towary mało albo nic ich nie kosztują. Jest to oczywiście mit; w rzeczywistości trzeba przecież ich dostawcom dostarczać pieniędzy, aby chcieli i mogli produkować. Czyni się to poprzez subsydia finansowane z podwyższonych wskutek tego podatków. A to z kolei hamuje rozwój. Mamy więc pierwszy realny - i szkodliwy - skutek zaniżenia cen i związanej z nim iluzji taniości.
Na tym jednak sprawa się nie kończy. Przy niskich cenach nabywcy brakuje bodźców, aby oszczędnie zużywać pozornie tanie dobra. Dlatego "taniej" żywności w Polsce do 1989 r. towarzyszyło jej ogromne marnotrawstwo. Szacowano, że konsumenci wyrzucali ok. 20 proc. kupionych produktów (przyczyniała się do tego również niska jakość mleka czy wędlin). Gdy więc w 1989 r. zerwano z iluzją taniości, popyt na żywność wyraźnie spadł, choć nie zmniejszyło się jej spożycie. Rolnicy nie byli tym zachwyceni.
Trzecim szkodliwym skutkiem zaniżonych cen jest to, że towarzyszą im przydziały (kartki) na towary albo nieformalne racjonowanie dostępu do dóbr poprzez znajomości, układy i kolejki. Kartki i układy mogą zresztą występować jednocześnie. Przy sztucznie niskich cenach brakuje ekonomicznego hamulca zgłaszanego popytu, a wcześniejsze doświadczenia braku towarów skłaniają ludzi do kupowania na zapas, gdy "rzucą towar". Kolejki, braki towarów, dyktat dostawcy, fatalna jakość i mały wybór towarów - na tym polegała patologia, która była normalnością w Polsce jeszcze dziesięć lat temu! A wszystko brało się z wyłączenia rynku w formie zaniżonych cen (oraz skrępowanej przez nakazy produkcji). Za iluzję taniości trzeba bardzo drogo płacić.
W drugim wariancie upolitycznione ceny są trwałe powyżej cen rynkowych. Taka sytuacja jest możliwa, jeśli blokuje się tańszy import oraz zwiększa się zakupy ponad to, co chcą kupić nabywcy. Te dodatkowe dostawy muszą być dokonywane przez państwo - oczywiście, na koszt podatnika.
Aby wyjaśnić, dlaczego utrzymywanie zawyżonych cen wymaga takich interwencji, wyobraźmy sobie najpierw sytuację, gdy w danej dziedzinie panuje rynek z jego wolnymi cenami, równoważącymi podaż i popyt. A teraz załóżmy, że producenci, naciskając na rząd, wywalczyli sobie wyższe ceny. Typowym przykładem są produkty rolne. Co się wtedy dzieje? Podwyżka cen zachęca krajowych producentów do zwiększenia produkcji i dostaw. Ale przy wyższych cenach import stałby się bardziej konkurencyjny. Dlatego trzeba go ograniczyć lub wyłączyć przez podwyżkę ceł albo inne handlowe bariery. Dodatkowo próbuje się ograniczyć krajową produkcję, pobudzoną przez podwyżki cen, narzucając producentom limity. Podwyżka cen ogranicza jednocześnie zakupy ze strony krajowych nabywców. W sumie więc podaż rośnie, a popyt spada, czyli tworzą się strukturalne nadwyżki. Musi je kupować - na koszt podatników - państwo, ponosząc koszty magazynowania. Ponieważ nie można w nieskończoność powiększać zapasów, trzeba je rozładowywać - niszcząc gromadzone towary albo dopłacając znów kosztem podatnika) do ich sprzedaży za granicę.
Marnotrawstwo związane z wyłączeniem rynku w formie zawyżenia cen jest mniej widoczne niż marnotrawstwo wskutek ich zaniżenia. W tym pierwszym wypadku towary są na półkach, a ludzie nie kojarzą na ogół podwyższonego ciężaru podatków z finansowaniem interwencyjnych zakupów, magazynowaniem nadwyżek, subsydiowaniem eksportu i utrzymywaniem związanej z tym wszystkim administracji. Wszystko to jednak dużo kosztuje.
Funkcjonowały one jeszcze do niedawna (do 1989 r.) w Polsce i innych krajach środkowowschodniej Europy i były istotą socjalizmu. W socjalizmie jedynym rodzajem rynku, którego nie udało się usunąć, był czarny rynek. Jeśli pozwala się działać rynkowi, to zarazem pozwala się działać prawu podaży i popytu - jednemu z najpotężniejszych praw opisujących społeczne zachowania ludzi. Można je porównać z prawem ciążenia w fizyce. Prawo popytu i podaży mówi, że rosnącym cenom odpowiadają coraz większe ilości danego towaru, które jego producenci (dostawcy) są gotowi sprzedać. Wyższa cena to po prostu większa opłacalność dostarczania owego towaru. Można więc oczekiwać, że rosnące ceny będą wywoływać rosnące ilości oferowanego dobra, czyli coraz większą jego podaż.
Dodam, że wzrost ceny prowadzi do wzrostu opłacalności i w efekcie do powiększania dostaw wtedy, gdy dostawca jest osobą lub firmą prywatną. Wzrost ceny przekłada się bowiem wówczas na wzrost dochodu (zysku) właściciela, który podejmuje decyzje, ile produkować i dostarczać. A ludzie wolą mieć większy dochód niż mniejszy; dlatego, że mogą wtedy kupić więcej dóbr bądź mieć większe poczucie sukcesu lub większą władzę, bądź wreszcie mogą sfinansować więcej dobrych uczynków. Wzrost ceny nie musi prowadzić do wzrostu podaży oferowanej przez firmy, które są zdominowane przez pracowników (przedsiębiorstwa samorządowe, w tym tzw. kooperatywy wytwórcze, czyli spółdzielnie pracy). Pracownicy, którzy na mocy definicji rządzą w takiej firmie, mogą bowiem dojść do wniosku, że w ich interesie leży, aby dodatkowe dochody firmy, związane ze wzrostem cen, wykorzystać do podwyższenia sobie zarobków, a nie zakupu dodatkowej ilości surowców, zatrudnienia nowych pracowników i w efekcie do wzrostu podaży. Taka reakcja - i szerzej: brak mocnych bodźców rozwoju - powoduje, że przedsiębiorstwa samorządowe nie są zdolne wyprzeć firm prywatnych w wolnej gospodarce i zawsze stanowią w niej margines. Socjalizm samorządowy nie jest w stanie spontanicznie wyłonić się z kapitalizmu, a wymagałby zakazu tworzenia firm prywatnych, co z kolei trudno byłoby pogodzić z praworządnością i demokracją. Wzrost ceny, którą trzeba płacić, ogranicza na ogół ilość danego dobra, jaką jest skłonny nabyć jego odbiorca, czyli redukuje na nie popyt. Na tę reakcję - wyższa cena, mniejszy popyt - składają się dwa efekty. Pierwszy nazywany jest w ekonomii dochodowym. Wzrost ceny wywołuje spadek siły nabywczej danego dochodu. Mówiąc prosto: za określoną sumę można mniej kupić. Dlatego zawsze trzeba odróżnić wielkości nominalne - na przykład płace (nie uwzględniające wzrostu cen) - od wielkości realnych (wielkości nominalne skorygowane o skutki podwyższonych cen). Drugi efekt to efekt substytucji: jeżeli na przykład węgiel drożeje w porównaniu z gazem, to ludzie będą się przestawiać z węgla na gaz i w rezultacie wzrost cen węgla wywoła spadek jego zakupów. Inne przykłady to ceny masła i tłuszczów roślinnych, ceny podróży koleją i samochodem, ceny wieprzowiny i drobiu.
Kolejki, braki towarów i fatalna jakość - na tym polegała patologia, która była normalnością w Polsce jeszcze 10 lat temu
Czasem zdarza się, że określone dobra zaspokajają potrzeby statusu czy też zwykłego snobizmu. Wtedy obniżka ceny nie musi prowadzić do wzrostu ich zakupów, a podwyżka może pobudzić na nie popyt. Takie egzotyczne sytuacje można jednak w analizie masowych zachowań pominąć.
Rynek ma pewną szczególną cechę, którą ekonomiści nazywają tendencją do równowagi. Otóż właściwe mu wolne ceny - ceny rynkowe - zmierzają do takiego poziomu, że z jednej strony nie gromadzą się trwałe nadwyżki produkowanych i dostarczanych dóbr, a z drugiej - nie występują braki towarów i kolejki. Na tym głównie polega działanie prawa popytu i podaży.
Nie oznacza to oczywiście, że rynek działa idealnie. Nie da się tego zresztą powiedzieć o żadnym społecznym mechanizmie. Działanie rynku to działanie wolnych ludzi, którzy starają się przewidzieć przyszłość i na podstawie tych prognoz decydują, co i ile produkować (dostarczyć) oraz ile czego kupić. Część tych przewidywań okazuje się mylna, co oznacza, że rynek działa metodą prób i błędów. Błędy przejawiają się m.in. w nadmiernych mocach wytwórczych. Ocenia się na przykład, że zdolności produkcyjne istniejących na świecie fabryk samochodów o 30 proc. przekraczają możliwości sprzedaży. Okazuje się też, że faktyczne ceny są czasami wyraźnie niższe od wcześniej przewidywanych. Wtedy producenci (dostawcy) są - rzecz jasna - bardzo niezadowoleni, a niekiedy ponoszą straty. Rynki na niektóre produkty wykazują wreszcie tendencję do cyklicznych zachowań. Wzrost ceny pobudza producentów do silnego wzrostu podaży, co w następnym okresie powoduje wyraźny spadek ceny. To z kolei skłania producentów do ograniczenia produkcji, co wywołuje w kolejnym okresie skok cen itd. Takie silne falowania występują wtedy, gdy popyt jest sztywny (słabo reaguje na zmiany cen), a podaż może się silnie zmieniać. Przykładem jest tradycyjny rynek wieprzowiny, na którym występuje tzw. cykl świński.
Niedoskonałości rynku trzeba jednak porównywać ze słabościami mechanizmów nierynkowych. Zawsze zresztą trzeba porównywać alternatywne sposoby rozwiązania określonego problemu, na przykład problemu koordynacji działań dostawców i nabywców, bo tylko wtedy możemy rzetelnie ocenić każdy z nich. Nierynkowym systemem był socjalizm i właśnie dlatego okazał się tak marnotrawny, a przez to tak szkodliwy dla ludzi w porównaniu z rynkowym kapitalizmem. Jak widać, walka z rynkiem jest bardzo kosztowna.
Socjalizm był przejawem totalnej walki z rynkiem i dlatego jego społeczne koszty były tak wysokie. W systemach określonych jako rynkowe istnieją jednak całe dziedziny, gdzie rynek mógłby działać, ale jest wyłączony. Funkcjonują tam mechanizmy nierynkowe, można by powiedzieć - socjalistyczne. Jak przedstawiają się koszty takiego odcinkowego socjalizmu?
Socjalizm był przejawem totalnej walki z rynkiem i dlatego jego koszty społeczne były tak wysokie
Istotą rynku są - przypominam - wolne, czyli rynkowe ceny. Wypieranie rynku poprzez zastąpienie go mechanizmem nierynkowym polega więc na upaństwowieniu cen, tzn. ustalaniu ich w trybie polityczno-biurokratycznego przetargu. Mamy tutaj dwa zasadnicze warianty. W pierwszym z nich ceny znajdują się trwale poniżej cen rynkowych. W skrajnym wypadku mogą być równe zeru i wtedy mówi się o "bezpłatności" określonych produktów lub usług. Tak jest na przykład w służbie zdrowia. Zaniżenie cen wywołuje zaburzenie w świadomości społecznej, które nazwę iluzją taniości. Ludziom wydaje się, że towary mało albo nic ich nie kosztują. Jest to oczywiście mit; w rzeczywistości trzeba przecież ich dostawcom dostarczać pieniędzy, aby chcieli i mogli produkować. Czyni się to poprzez subsydia finansowane z podwyższonych wskutek tego podatków. A to z kolei hamuje rozwój. Mamy więc pierwszy realny - i szkodliwy - skutek zaniżenia cen i związanej z nim iluzji taniości.
Na tym jednak sprawa się nie kończy. Przy niskich cenach nabywcy brakuje bodźców, aby oszczędnie zużywać pozornie tanie dobra. Dlatego "taniej" żywności w Polsce do 1989 r. towarzyszyło jej ogromne marnotrawstwo. Szacowano, że konsumenci wyrzucali ok. 20 proc. kupionych produktów (przyczyniała się do tego również niska jakość mleka czy wędlin). Gdy więc w 1989 r. zerwano z iluzją taniości, popyt na żywność wyraźnie spadł, choć nie zmniejszyło się jej spożycie. Rolnicy nie byli tym zachwyceni.
Trzecim szkodliwym skutkiem zaniżonych cen jest to, że towarzyszą im przydziały (kartki) na towary albo nieformalne racjonowanie dostępu do dóbr poprzez znajomości, układy i kolejki. Kartki i układy mogą zresztą występować jednocześnie. Przy sztucznie niskich cenach brakuje ekonomicznego hamulca zgłaszanego popytu, a wcześniejsze doświadczenia braku towarów skłaniają ludzi do kupowania na zapas, gdy "rzucą towar". Kolejki, braki towarów, dyktat dostawcy, fatalna jakość i mały wybór towarów - na tym polegała patologia, która była normalnością w Polsce jeszcze dziesięć lat temu! A wszystko brało się z wyłączenia rynku w formie zaniżonych cen (oraz skrępowanej przez nakazy produkcji). Za iluzję taniości trzeba bardzo drogo płacić.
W drugim wariancie upolitycznione ceny są trwałe powyżej cen rynkowych. Taka sytuacja jest możliwa, jeśli blokuje się tańszy import oraz zwiększa się zakupy ponad to, co chcą kupić nabywcy. Te dodatkowe dostawy muszą być dokonywane przez państwo - oczywiście, na koszt podatnika.
Aby wyjaśnić, dlaczego utrzymywanie zawyżonych cen wymaga takich interwencji, wyobraźmy sobie najpierw sytuację, gdy w danej dziedzinie panuje rynek z jego wolnymi cenami, równoważącymi podaż i popyt. A teraz załóżmy, że producenci, naciskając na rząd, wywalczyli sobie wyższe ceny. Typowym przykładem są produkty rolne. Co się wtedy dzieje? Podwyżka cen zachęca krajowych producentów do zwiększenia produkcji i dostaw. Ale przy wyższych cenach import stałby się bardziej konkurencyjny. Dlatego trzeba go ograniczyć lub wyłączyć przez podwyżkę ceł albo inne handlowe bariery. Dodatkowo próbuje się ograniczyć krajową produkcję, pobudzoną przez podwyżki cen, narzucając producentom limity. Podwyżka cen ogranicza jednocześnie zakupy ze strony krajowych nabywców. W sumie więc podaż rośnie, a popyt spada, czyli tworzą się strukturalne nadwyżki. Musi je kupować - na koszt podatników - państwo, ponosząc koszty magazynowania. Ponieważ nie można w nieskończoność powiększać zapasów, trzeba je rozładowywać - niszcząc gromadzone towary albo dopłacając znów kosztem podatnika) do ich sprzedaży za granicę.
Marnotrawstwo związane z wyłączeniem rynku w formie zawyżenia cen jest mniej widoczne niż marnotrawstwo wskutek ich zaniżenia. W tym pierwszym wypadku towary są na półkach, a ludzie nie kojarzą na ogół podwyższonego ciężaru podatków z finansowaniem interwencyjnych zakupów, magazynowaniem nadwyżek, subsydiowaniem eksportu i utrzymywaniem związanej z tym wszystkim administracji. Wszystko to jednak dużo kosztuje.
Więcej możesz przeczytać w 11/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.