Czy sprzedawać ziemię?
Nie. A już na pewno nie tę w pięknych okolicach, w sąsiedztwie lasów i jezior. I jeśli w ogóle, to nie teraz. Ceny ziemi są dziś niskie, a będą rosły - z różnych powodów - i nie tylko tej poprawnie zagospodarowanej. Każdy skrawek ziemi wiejskiej będzie zyskiwał na wartości i cenie. Co więcej, grunty wiejskie mogą się stać wartościową podstawą systemów kredytowych, które - mam nadzieję - odbudujemy w Polsce dzięki starym polskim doświadczeniom. Akurat w dawnej Polsce najdoskonalej rozwinęło się organizacyjnie i finansowo stowarzyszenie długoterminowego kredytu hipotecznego rolnego. Towarzystwo Kredytowe Ziemskie w wieku XIX pozwoliło oddłużyć wielką własność rolną w Królestwie Kongresowym, a potem zapewniło środki na rozwój; dziś wobec rolnictwa chłopskiego podobną rolę mogłyby odegrać odbudowane wojewódzkie (lub ogólnopolskie) stowarzyszenia tego rodzaju.
Nie powinna jednak skorzystać z dobrodziejstw rolnego długoterminowego kredytu hipotecznego żadna wieś, która nie przeprowadzi wcześniej komasacji (scalenia) gruntów. Statystyki w tej dziedzinie są dla polskiej wsi wprost kompromitujące, choć je obecny "Rocznik statystyczny" przemilcza. W 1987 r. więcej niż połowa gospodarstw o powierzchni do dwóch hektarów miała grunty co najmniej w dwóch kawałkach; 90 proc. większych gospodarstw nie miało ziemi w jednym kawałku... Nie sądzę, by dziś było lepiej. Grunty nie scalone dowodzą jednego - niegospodarności. I tego, że paliwa są widocznie zbyt tanie. Łatwo policzyć, o ile więcej paliw i pracy zużywa się na dojazdy do gruntów rozrzuconych w kilku albo kilkunastu miejscach odległych od siebie czasem o parę kilometrów. Program szybkiej komasacji gruntów wsi polskiej oznaczałby szansę na zmniejszenie zużycia paliw na wsi być może nawet o jedną czwartą... I o tyle obniżyłyby się koszty produkcji rolnej. A dopiero po komasacji można myśleć o specjalizacji i o poprawie jakości gleby. Bez niej to próżny wysiłek. Ziemia chłopom, tylko - jak? Wobec niepewnej i niejasnej przyszłości wsi polskiej nie ma dziś wielu rolników chętnych do przejmowania ziemi państwowych majątków rolnych. Jednakże, jak tu już sugerowałem, cena ziemi będzie rosła i warto ją brać. Mamy zaś cenne doświadczenie, jak to robić - doświadczenie wielkopolskich chłopskich spółek parcelacyjnych.
Był to wynalazek, który w końcu XIX w. wymusiła na Polakach złowroga pruska Komisja Kolonizacyjna, wynalazek to więc stary, ale sprawdzany praktycznie przez kilkadziesiąt lat, aż po II wojnę światową. Dziś można by to doświadczenie wzbogacić: skarb państwa mógłby kredytować nabycie nieruchomości, hipotecznie obciążając je spłatą kredytu na 20 lat. Byłoby to znacznie zdrowsze i ekonomiczniejsze niż przetargi na ziemię wygrywane przez ludzi nie mających pojęcia o rolnictwie. Gdyby istniała prawdziwa wiejska spółdzielczość kredytowa, można by się pokusić - tam, gdzie warto - o programy naśladujące doświadczenia Szwajcarów. Od ponad wieku w Szwajcarii domowe warsztaty chłopskie produkowały detale i podzespoły dla dużych fabryk. Tak zaczynało - od bardzo niskich kosztów własnych - kilka bardzo potężnych dzisiaj firm przemysłowych Szwajcarii i to nie tylko produkujących zegarki. Oczywiście, taka produkcja nie oznacza bynajmniej taryfy ulgowej dla jakości. Przeciwnie, ten tryb kooperacji narzuca niezwykle wysokie wymagania. Ale dla chcącego nic trudnego. Jest to nadzieja dla upadających przedsiębiorstw, dla zakładów z nadwyżkami siły roboczej. Ta "siła robocza", umordowana, zmęczona, więc niezdolna do porządnej pracy, dojeżdżała do swych martwo dziś stojących fabryk z odległości czasem kilkudziesięciu kilometrów. Ci ludzie nie musieliby odbywać tych podróży. Jeden warunek - najpierw trzeba dokładnie wiedzieć, co, gdzie i komu można sprzedać... Jeśli pracujemy w Polsce kilka razy taniej niż zachodnioeuropejscy konkurenci, powinniśmy być konkurencyjni na każdym rynku; bardziej niż Hongkong, który jest daleko. My możemy być Hongkongiem leżącym blisko. Byle ktoś o tym pomyślał i zaoferował nasze usługi producentom, którzy dziś wożą swe podzespoły aż z Singapuru... Bo już dziś nasze szwaczki szyją na eksport taniej niż tam.
Czy sprzedawać ziemię? Nie. Każdy skrawek ziemi wiejskiej będzie zyskiwał na wartości i cenie
Własna woda, własna energia. Na małej podwarszawskiej Jeziorce było przed wojną kilkanaście młynów, czyli kilkanaście spiętrzeń tej mazowieckiej rzeczułki. Dziś przygniatająca większość tych spiętrzeń to ruiny. Wieś wielkopolska wysycha, bo klimat tam stepowieje. Aliści w samej Wielkopolsce prof. Janusz Gołaski zlokalizował ponad 1500 miejsc po dawnych młynach wodnych, czyli po dawnych spiętrzeniach. Takich zamarłych spiętrzeń mamy w kraju, wedle szacunku fachowców, kilkanaście tysięcy. A znowu rzeki i strumienie górskie, zdziczałe, zapuszczone, nie dostarczają ani czystej wody, ani energii. Wsi brakuje taniej energii, a polskie rzeki i strumienie kryją w sobie potężny potencjał energetyczny. Niekoniecznie w postaci wielkich elektrowni wodnych, choć i te są potrzebne, jeśli mamy spalać mniej węgla do produkcji energii elektrycznej. Pod ręką mamy przede wszystkim małe spiętrzenia. Pojedźcie nad Radunię pod Gdańsk, zobaczyć, co na niewielu kilometrach swej długości potrafi ta urocza rzeczka, wzbogacona inicjatywą i pomysłowością ludzką. Odbudowa małej retencji i nawodnienie przesuszonych terenów wiejskich nie wymaga wielkich kapitałów. To kwestia przede wszystkim dobrze zorganizowanego szarwarku i wsparcia go dobrze pomyślanym kredytem. Własne ścieki, własne pieniądze. Początkowo zachodni producenci pchali się do nas z urządzeniami do oczyszczania ścieków i utylizacji odchodów wiejskich. Wydawały się im te urządzenia tak potrzebne, że nawet nie reklamowano, jak to działa i co to daje. Dziś w Polsce małe oczyszczalnie bezodpływowe produkują firmy krajowe. Ale nie mają pieniędzy na reklamę i chyba nie za wiele pieniędzy na dalszy rozwój. Myślę, że postęp zapewniliby inwestujący przyszli nabywcy... Tak czy inaczej, skorzystałaby nie tylko wieś letniskowa. Mielibyśmy i czystsze wody podskórne, i wartościowy surowiec nawozowy lub palny. Inni dawno na to wpadli. Nic tu nie ma do wymyślania...
Cywilizacja na wsi nie jest już kwiatkiem do kożucha. Jest naturalną potrzebą. I warunkiem zarabiania na turystyce. Przyszłość należy do wsi. Powiedzmy wreszcie, że to wieś ma przyszłość dzięki współczesnym przemianom cywilizacyjnym. Teraz nie mieszkańcy wsi będą migrowali do miast, lecz mieszkańcy miast będą starali się osiedlać w rejonach bez gęstej miejskiej zabudowy, bez hałasu miasta, jego spalin, brudów i tłoku, a wśród zieleni i ciszy. A przynajmniej będą coraz liczniej uciekać z miast na wakacje i dni wolne od pracy, zwłaszcza w końcu tygodnia, na soboty i niedziele. Na odwrót, wieś zbliży się do miast niemal w sensie dosłownym. Już dziś korzysta z telewizji tak samo jak miasto; w wielu okolicach wiejskich zorganizowano systemy telewizji kablowej. O tym, jak można uzyskać własnymi siłami dostęp do sieci telefonicznej, wzorem farmerów Ameryki i polskich chłopów spod Rzeszowa, opowiadałem po wielekroć - tak czy inaczej, telefony w Polsce mogą za dwa lata być wszędzie. Tym samym - Internet i dostęp do światowych sieci komputerowych. Podstawowym warunkiem zbliżenia ze światem pozostają jednakże drogi. Wieś, która chce zarabiać na letnikach, na swoich niedzielnych gościach, prowadzić pensjonaty lub pokoje do wynajęcia z całodziennym wyżywieniem, musi być - przede wszystkim - "dojezdna". I dlatego jednym z głównych programów rozwoju wsi polskiej powinna być rozbudowa dróg. Nawet własnymi siłami, przy spożytkowaniu popiołów lotnych po węglu brunatnym. Budować drogi metodą stabilizacji gruntu można szybko i sprawnie. Prof. Jan Pachowski uczy tego prawie od czterdziestu lat.
Polska wieś może wyglądać zupełnie inaczej niż obecnie. Nie trzeba na to wielu lat.
Trzeba tylko inicjatywy
Czy wystarczy samo powietrze do sprzedania? Przyszłością wsi chcącej żyć ze swych gości muszą być różne atrakcje. Nad jeziorami - przystanie z żaglówkami i łodziami wiosłowymi do wynajęcia, kursy i zawody żeglarskie tudzież wioślarskie. Gdzie nie ma jezior - kąpieliska i własne baseny pływackie (najpiękniejszy bodaj basen wiejski zbudowała jeszcze we wczesnych latach siedemdziesiątych z inicjatywy miejscowego lekarza, dr. Kuźmy, białostocka wieś Sidra - kiedy naprawdę nic nie dawało się zrobić). Kolejny warunek takich interesów to ładna architektura. Miniony ustrój spaskudził nam obraz wsi koszmarnymi "projektami typowymi". Ale górale polscy nawet w minionym ustroju potrafili budować sami i pięknie, zatem wieś polska może wyglądać zupełnie inaczej niż obecnie. Nie trzeba na to wielu lat. Trzeba tylko inicjatywy. Po kilku latach polska wieś może zachwycać oko jak góralskie chaty Podtatrza. Prawie połowa polskich wsi leży w okolicach atrakcyjnych dla polskich i zagranicznych turystów. Kolejne 30 proc. może nie najpiękniejsze krajobrazy nadrobić innymi atrakcjami - piękną architekturą i możliwościami sportowymi, od pływania po jazdę konną, od sportu na swoich boiskach po golfa. Tylko tereny wielkich upraw zbożowych nie stwarzają takich szans, ale i tam mogą je stworzyć czyste powietrze, ładna architektura, czysta woda, dobra kuchnia i polska gościnność. Bądźmy szczerzy: nie tylko zagraniczni turyści, także Polacy nie znają własnego kraju, nie znają urody jego najrozmaitszych zakątków, czasem nieodległych od wielkich miast. Dlatego ten kierunek rozwoju wsi ciągle jeszcze wydaje się dzisiaj tu i tam złudzeniem - ale znam całe miasteczka i wsie już teraz żyjące wyłącznie z turystów. Letnicy do Ustronia Morskiego (3 tys. mieszkańców) przyjeżdżają jedynie przez trzy miesiące w roku, a jednak Ustronie Morskie umie wykorzystać tę szansę! Odpowiednia reklama, foldery, plakaty, a nawet stałe związki z określonymi dzielnicami miast robią tu swoje...
Co zabawne, napisałem o tym wszystkim w swoim czasie taką książeczkę pod tytułem "Sami sobie". Dla Fundacji Programów Pomocy dla Rolnictwa, która ją miała rozprowadzić. Chyba jednak nie dotarło to do nikogo... Gdybyśmy mieli telewizję publiczną, dałaby może moim kolegom i przyjaciołom, fachowcom, księżom i doskonałym rolnikom, na rok półgodzinny program emitowany raz w tygodniu w ludzkich godzinach "oglądalności" - zmienilibyśmy przez ten rok atmosferę wsi polskiej. Gdybyśmy mieli ministra rolnictwa, kupiłby w prezencie każdemu proboszczowi działającemu na wsi lub w małym mieście książkę "Pomoc do samopomocy" duńskiego pastora Jensa Aage Bjoerkoe, dyrektora kopenhaskiej "szkoły Kofoeda". Pastor Bjoerkoe odwiedza Polskę, pomógł wydać swą książkę - bezcenną (nie my pierwsi mamy podobne problemy). Gdybyśmy tę wiedzę upowszechnili, może wieś i nasze miasteczka nie przodowałyby w statystyce samobójstw...
Nie powinna jednak skorzystać z dobrodziejstw rolnego długoterminowego kredytu hipotecznego żadna wieś, która nie przeprowadzi wcześniej komasacji (scalenia) gruntów. Statystyki w tej dziedzinie są dla polskiej wsi wprost kompromitujące, choć je obecny "Rocznik statystyczny" przemilcza. W 1987 r. więcej niż połowa gospodarstw o powierzchni do dwóch hektarów miała grunty co najmniej w dwóch kawałkach; 90 proc. większych gospodarstw nie miało ziemi w jednym kawałku... Nie sądzę, by dziś było lepiej. Grunty nie scalone dowodzą jednego - niegospodarności. I tego, że paliwa są widocznie zbyt tanie. Łatwo policzyć, o ile więcej paliw i pracy zużywa się na dojazdy do gruntów rozrzuconych w kilku albo kilkunastu miejscach odległych od siebie czasem o parę kilometrów. Program szybkiej komasacji gruntów wsi polskiej oznaczałby szansę na zmniejszenie zużycia paliw na wsi być może nawet o jedną czwartą... I o tyle obniżyłyby się koszty produkcji rolnej. A dopiero po komasacji można myśleć o specjalizacji i o poprawie jakości gleby. Bez niej to próżny wysiłek. Ziemia chłopom, tylko - jak? Wobec niepewnej i niejasnej przyszłości wsi polskiej nie ma dziś wielu rolników chętnych do przejmowania ziemi państwowych majątków rolnych. Jednakże, jak tu już sugerowałem, cena ziemi będzie rosła i warto ją brać. Mamy zaś cenne doświadczenie, jak to robić - doświadczenie wielkopolskich chłopskich spółek parcelacyjnych.
Był to wynalazek, który w końcu XIX w. wymusiła na Polakach złowroga pruska Komisja Kolonizacyjna, wynalazek to więc stary, ale sprawdzany praktycznie przez kilkadziesiąt lat, aż po II wojnę światową. Dziś można by to doświadczenie wzbogacić: skarb państwa mógłby kredytować nabycie nieruchomości, hipotecznie obciążając je spłatą kredytu na 20 lat. Byłoby to znacznie zdrowsze i ekonomiczniejsze niż przetargi na ziemię wygrywane przez ludzi nie mających pojęcia o rolnictwie. Gdyby istniała prawdziwa wiejska spółdzielczość kredytowa, można by się pokusić - tam, gdzie warto - o programy naśladujące doświadczenia Szwajcarów. Od ponad wieku w Szwajcarii domowe warsztaty chłopskie produkowały detale i podzespoły dla dużych fabryk. Tak zaczynało - od bardzo niskich kosztów własnych - kilka bardzo potężnych dzisiaj firm przemysłowych Szwajcarii i to nie tylko produkujących zegarki. Oczywiście, taka produkcja nie oznacza bynajmniej taryfy ulgowej dla jakości. Przeciwnie, ten tryb kooperacji narzuca niezwykle wysokie wymagania. Ale dla chcącego nic trudnego. Jest to nadzieja dla upadających przedsiębiorstw, dla zakładów z nadwyżkami siły roboczej. Ta "siła robocza", umordowana, zmęczona, więc niezdolna do porządnej pracy, dojeżdżała do swych martwo dziś stojących fabryk z odległości czasem kilkudziesięciu kilometrów. Ci ludzie nie musieliby odbywać tych podróży. Jeden warunek - najpierw trzeba dokładnie wiedzieć, co, gdzie i komu można sprzedać... Jeśli pracujemy w Polsce kilka razy taniej niż zachodnioeuropejscy konkurenci, powinniśmy być konkurencyjni na każdym rynku; bardziej niż Hongkong, który jest daleko. My możemy być Hongkongiem leżącym blisko. Byle ktoś o tym pomyślał i zaoferował nasze usługi producentom, którzy dziś wożą swe podzespoły aż z Singapuru... Bo już dziś nasze szwaczki szyją na eksport taniej niż tam.
Czy sprzedawać ziemię? Nie. Każdy skrawek ziemi wiejskiej będzie zyskiwał na wartości i cenie
Własna woda, własna energia. Na małej podwarszawskiej Jeziorce było przed wojną kilkanaście młynów, czyli kilkanaście spiętrzeń tej mazowieckiej rzeczułki. Dziś przygniatająca większość tych spiętrzeń to ruiny. Wieś wielkopolska wysycha, bo klimat tam stepowieje. Aliści w samej Wielkopolsce prof. Janusz Gołaski zlokalizował ponad 1500 miejsc po dawnych młynach wodnych, czyli po dawnych spiętrzeniach. Takich zamarłych spiętrzeń mamy w kraju, wedle szacunku fachowców, kilkanaście tysięcy. A znowu rzeki i strumienie górskie, zdziczałe, zapuszczone, nie dostarczają ani czystej wody, ani energii. Wsi brakuje taniej energii, a polskie rzeki i strumienie kryją w sobie potężny potencjał energetyczny. Niekoniecznie w postaci wielkich elektrowni wodnych, choć i te są potrzebne, jeśli mamy spalać mniej węgla do produkcji energii elektrycznej. Pod ręką mamy przede wszystkim małe spiętrzenia. Pojedźcie nad Radunię pod Gdańsk, zobaczyć, co na niewielu kilometrach swej długości potrafi ta urocza rzeczka, wzbogacona inicjatywą i pomysłowością ludzką. Odbudowa małej retencji i nawodnienie przesuszonych terenów wiejskich nie wymaga wielkich kapitałów. To kwestia przede wszystkim dobrze zorganizowanego szarwarku i wsparcia go dobrze pomyślanym kredytem. Własne ścieki, własne pieniądze. Początkowo zachodni producenci pchali się do nas z urządzeniami do oczyszczania ścieków i utylizacji odchodów wiejskich. Wydawały się im te urządzenia tak potrzebne, że nawet nie reklamowano, jak to działa i co to daje. Dziś w Polsce małe oczyszczalnie bezodpływowe produkują firmy krajowe. Ale nie mają pieniędzy na reklamę i chyba nie za wiele pieniędzy na dalszy rozwój. Myślę, że postęp zapewniliby inwestujący przyszli nabywcy... Tak czy inaczej, skorzystałaby nie tylko wieś letniskowa. Mielibyśmy i czystsze wody podskórne, i wartościowy surowiec nawozowy lub palny. Inni dawno na to wpadli. Nic tu nie ma do wymyślania...
Cywilizacja na wsi nie jest już kwiatkiem do kożucha. Jest naturalną potrzebą. I warunkiem zarabiania na turystyce. Przyszłość należy do wsi. Powiedzmy wreszcie, że to wieś ma przyszłość dzięki współczesnym przemianom cywilizacyjnym. Teraz nie mieszkańcy wsi będą migrowali do miast, lecz mieszkańcy miast będą starali się osiedlać w rejonach bez gęstej miejskiej zabudowy, bez hałasu miasta, jego spalin, brudów i tłoku, a wśród zieleni i ciszy. A przynajmniej będą coraz liczniej uciekać z miast na wakacje i dni wolne od pracy, zwłaszcza w końcu tygodnia, na soboty i niedziele. Na odwrót, wieś zbliży się do miast niemal w sensie dosłownym. Już dziś korzysta z telewizji tak samo jak miasto; w wielu okolicach wiejskich zorganizowano systemy telewizji kablowej. O tym, jak można uzyskać własnymi siłami dostęp do sieci telefonicznej, wzorem farmerów Ameryki i polskich chłopów spod Rzeszowa, opowiadałem po wielekroć - tak czy inaczej, telefony w Polsce mogą za dwa lata być wszędzie. Tym samym - Internet i dostęp do światowych sieci komputerowych. Podstawowym warunkiem zbliżenia ze światem pozostają jednakże drogi. Wieś, która chce zarabiać na letnikach, na swoich niedzielnych gościach, prowadzić pensjonaty lub pokoje do wynajęcia z całodziennym wyżywieniem, musi być - przede wszystkim - "dojezdna". I dlatego jednym z głównych programów rozwoju wsi polskiej powinna być rozbudowa dróg. Nawet własnymi siłami, przy spożytkowaniu popiołów lotnych po węglu brunatnym. Budować drogi metodą stabilizacji gruntu można szybko i sprawnie. Prof. Jan Pachowski uczy tego prawie od czterdziestu lat.
Polska wieś może wyglądać zupełnie inaczej niż obecnie. Nie trzeba na to wielu lat.
Trzeba tylko inicjatywy
Czy wystarczy samo powietrze do sprzedania? Przyszłością wsi chcącej żyć ze swych gości muszą być różne atrakcje. Nad jeziorami - przystanie z żaglówkami i łodziami wiosłowymi do wynajęcia, kursy i zawody żeglarskie tudzież wioślarskie. Gdzie nie ma jezior - kąpieliska i własne baseny pływackie (najpiękniejszy bodaj basen wiejski zbudowała jeszcze we wczesnych latach siedemdziesiątych z inicjatywy miejscowego lekarza, dr. Kuźmy, białostocka wieś Sidra - kiedy naprawdę nic nie dawało się zrobić). Kolejny warunek takich interesów to ładna architektura. Miniony ustrój spaskudził nam obraz wsi koszmarnymi "projektami typowymi". Ale górale polscy nawet w minionym ustroju potrafili budować sami i pięknie, zatem wieś polska może wyglądać zupełnie inaczej niż obecnie. Nie trzeba na to wielu lat. Trzeba tylko inicjatywy. Po kilku latach polska wieś może zachwycać oko jak góralskie chaty Podtatrza. Prawie połowa polskich wsi leży w okolicach atrakcyjnych dla polskich i zagranicznych turystów. Kolejne 30 proc. może nie najpiękniejsze krajobrazy nadrobić innymi atrakcjami - piękną architekturą i możliwościami sportowymi, od pływania po jazdę konną, od sportu na swoich boiskach po golfa. Tylko tereny wielkich upraw zbożowych nie stwarzają takich szans, ale i tam mogą je stworzyć czyste powietrze, ładna architektura, czysta woda, dobra kuchnia i polska gościnność. Bądźmy szczerzy: nie tylko zagraniczni turyści, także Polacy nie znają własnego kraju, nie znają urody jego najrozmaitszych zakątków, czasem nieodległych od wielkich miast. Dlatego ten kierunek rozwoju wsi ciągle jeszcze wydaje się dzisiaj tu i tam złudzeniem - ale znam całe miasteczka i wsie już teraz żyjące wyłącznie z turystów. Letnicy do Ustronia Morskiego (3 tys. mieszkańców) przyjeżdżają jedynie przez trzy miesiące w roku, a jednak Ustronie Morskie umie wykorzystać tę szansę! Odpowiednia reklama, foldery, plakaty, a nawet stałe związki z określonymi dzielnicami miast robią tu swoje...
Co zabawne, napisałem o tym wszystkim w swoim czasie taką książeczkę pod tytułem "Sami sobie". Dla Fundacji Programów Pomocy dla Rolnictwa, która ją miała rozprowadzić. Chyba jednak nie dotarło to do nikogo... Gdybyśmy mieli telewizję publiczną, dałaby może moim kolegom i przyjaciołom, fachowcom, księżom i doskonałym rolnikom, na rok półgodzinny program emitowany raz w tygodniu w ludzkich godzinach "oglądalności" - zmienilibyśmy przez ten rok atmosferę wsi polskiej. Gdybyśmy mieli ministra rolnictwa, kupiłby w prezencie każdemu proboszczowi działającemu na wsi lub w małym mieście książkę "Pomoc do samopomocy" duńskiego pastora Jensa Aage Bjoerkoe, dyrektora kopenhaskiej "szkoły Kofoeda". Pastor Bjoerkoe odwiedza Polskę, pomógł wydać swą książkę - bezcenną (nie my pierwsi mamy podobne problemy). Gdybyśmy tę wiedzę upowszechnili, może wieś i nasze miasteczka nie przodowałyby w statystyce samobójstw...
Więcej możesz przeczytać w 11/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.