"Patch Adams" pokazuje dwie twarze medycyny: zbiurokratyzowaną i unaukowioną oraz heroiczną i romantyczną
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, porozmawiajmy o medycynie. Mamy na ekranach amerykański film "Patch Adams" z Robinem Williamsem w roli głównej. Jest to historia lekarza, który postanowił nieść pomoc chorym w sposób niekonwencjonalny, wypowiadając zarazem wojnę tradycyjnemu pojmowaniu medycyny, tzn. założeniu, że ma ona leczyć ludzi i opóźniać ich śmierć. Tymczasem nasz bohater twierdzi, że chorym potrzebne jest jeszcze coś innego.
Zygmunt Kałużyński: - Jest i inny problem: władza lekarza. I ciekawa rzecz - inaczej wygląda to w kulturze amerykańskiej, a inaczej w europejskiej. Ten film o etyce lekarskiej jest w gruncie rzeczy łagodny, sentymentalny, kończy się triumfem poczciwca, którego programem jest ludzkie zrozumienie pacjenta i zbliżenie się lekarza do niego całym sercem, a przecież praktyka jest akurat odwrotna.
TR: - Zaraz, zaraz. Dajmy przykład. Według szkoły amerykańskiej, pacjentowi, u którego wykryto złośliwy nowotwór z przerzutami, należy wszystko dokładnie objaśnić wraz z podaniem przybliżonej liczby dni życia, jakie mu jeszcze zostały, aby mógł uporządkować swoje sprawy spadkowe, domowe i zawodowe. Szkoła europejska (w tym polska) przewiduje inne zachowanie: najczęściej pacjentowi mówi się, że ma inną, równie poważną, ale dającą większe szanse na wyzdrowienie chorobę, i do końca ukrywa się prawdę.
ZK: - I jedno, i drugie to tylko metoda działania, ale sedno sprawy tkwi w czym innym: we władzy, jaką lekarz ma nad pacjentem, który jest od niego tak zależny jak prawdopodobnie w dzisiejszym świecie żaden człowiek od drugiego. Pacjent nie ma żadnej wiedzy o swojej chorobie ani o swojej przyszłości.
TR: - Przeciwnie, w Ameryce takie rzeczy się mówi.
ZK:- Mówi się, ale to, co lekarz chce powiedzieć.
TR: - Ależ mówi się wszystko, brutalnie, nic nie ukrywając!
ZK: - Aha, właśnie! Mało, że nie ukrywając. Przypomnę tu lekarza ze sławnej w swoim czasie powieści "Golem", gdzie wielki okulista, badając swoich pacjentów, prześwietlał im oczy w taki sposób, że zagrażała im ślepota, a później ich z tej ślepoty leczył.
TR: - Daje pan przykład literacki, a na dodatek całkiem sprzeczny z ideą filmu "Patch Adams", w którym Robin Williams walczy z bezdusznym sposobem traktowania pacjentów w szpitalach, gdzie są tylko zaksięgowanymi numerami, a nie ludźmi. Walczy także z systemem, który ubogim, nie ubezpieczonym chorym zamyka dostęp do lekarzy. Nawet osoba ubezpieczona, która zapomniała książeczki zdrowia, odsyłana jest do domu! Krótko mówiąc, ten film jest protestem przeciwko temu systemowi opieki medycznej, który właśnie teraz jest wprowadzany w Polsce w ramach reformy! To nas czeka! Jeśli kasa chorych stwierdzi, że nie ma już pieniędzy na potrzebne panu badanie (a od niego zależy ustawienie leczenia), to panu, panie Zygmuncie, urzędnicy w białych kitlach odmówią! Ten film stał się więc nieoczekiwanie bardzo dla nas ważny: pokazano dwie twarze medycyny - medycynę zbiurokratyzowaną, unaukowioną i nieludzką oraz medycynę heroiczną, judymową, romantyczną, reprezentowaną przez lekarzy czujących swoje posłannictwo, którzy dla jednego uśmiechu umierającego chorego gotowi są oddać wszystkie swoje siły.
ZK: - Słucham z najwyższym zainteresowaniem pana wyjaśnień, ale chciałbym dodać, że prócz tych dwóch sposobów funkcjonowania medycyny jest jeszcze trzecia sprawa i ciągle do niej usiłuję wrócić. Zarówno owa medycyna biurokratyczna, jak i ta reprezentowana przez naszego Robina Williamsa - sentymentalna, czuła, wyrozumiała i współczująca - kieruje się intencją, żeby załatwić pacjenta.
TR: - Co to znaczy "załatwić pacjenta"? Tu też są dwie definicje. Jedna brzmi: odsunąć moment śmierci; druga: sprawić, aby to życie, które ma jeszcze do przeżycia, było najpełniejsze, najpiękniejsze i najradośniejsze, choćby przebiegało ono w trakcie ciężkiej choroby.
ZK: - Bardzo ładnie, ale obydwie te postawy zmierzają do tego, żeby obsłużyć pacjenta. Tymczasem mnie chodzi o tę stronę moralności lekarskiej, o której pisano w literaturze europejskiej. Życie pacjenta, jego los, pozostaje w ręku lekarza. Dzięki temu lekarz uzyskuje nieprawdopodobną władzę.
TR: - Pan mówi: władzę, a dla mnie to raczej odpowiedzialność. Władzę miałby lekarz, gdyby to tylko od niego zależało, czy rak zostanie pokonany. Tymczasem na nim spoczywa tylko odpowiedzialność za to, żeby zastosować najwłaściwszą z dostępnych terapię i... czekać. Ostateczny rezultat nie jest w jego władzy...
ZK: - Niemniej w jego władzy jest przebieg leczenia, który może być bardziej lub mniej skuteczny. Pan mówi: odpowiedzialność i władza. Obu tych słów używają właśnie ci, którzy się panoszą nad bliźnimi - dyktatorzy. Dyktator zawsze powiada: "Co prawda mam władzę, ale dlatego, że odpowiadam za naród".
TR: - Cóż to za dyktatorzy, jeśli się zdarza, że niektórzy z nich nie chcą tej władzy i nie chcą po prostu przyjąć chorych do szpitala?
ZK: - To, co pan mówi, dowodzi, że oni jednak tę władzę mają! W naszych czasach najgroźniejszymi posiadaczami siły i wpływów są technicy, fachowcy, naukowcy specjaliści i również lekarze. To, co w "Patch Adams" przedstawiono w sposób słodko-sentymentalny, zupełnie inaczej wygląda w rzeczywistości.
TR: - Nie zgadzam się. Ja takich lekarzy jak Patch Adams znam także w Polsce.
ZK: - Nic nie szkodzi. Przytoczę przykład lekarza francuskiego, doktora Knocka ze sławnej sztuki Jules?a Romains "Knock, czyli triumf medycyny". Pewien doktor przyjeżdża do miejscowości, z której właśnie wyprowadził się poprzedni lekarz, poczciwy safanduła. Ogłasza, że przez pierwszy tydzień będzie przyjmował bezpłatnie i wmawia w pacjentów wszelakie choroby. Wszystkich w tej miejscowości do tego stopnia przeraża, że zostają jego pacjentami, a on staje się dyktatorem. W ostatniej scenie oglądamy go, jak zajeżdża rolls-royce?em, a pacjenci w poczekalni drżą z przerażenia, czekając na moment, kiedy on raczy ich wpuścić do gabinetu.
TR: - Ma pan diabelską wizję lekarzy.
ZK: - To nie ja!
TR:- Dobrze, więc jest to wizja literacka.
ZK: - Ale nie bez powodu się taka wzięła. A tu? Adams leczy swoich pacjentów za pomocą cyrkowej klownady! Wolałbym, żeby w tym naiwnym, wzruszającym filmie było więcej prawdy.
Zygmunt Kałużyński: - Jest i inny problem: władza lekarza. I ciekawa rzecz - inaczej wygląda to w kulturze amerykańskiej, a inaczej w europejskiej. Ten film o etyce lekarskiej jest w gruncie rzeczy łagodny, sentymentalny, kończy się triumfem poczciwca, którego programem jest ludzkie zrozumienie pacjenta i zbliżenie się lekarza do niego całym sercem, a przecież praktyka jest akurat odwrotna.
TR: - Zaraz, zaraz. Dajmy przykład. Według szkoły amerykańskiej, pacjentowi, u którego wykryto złośliwy nowotwór z przerzutami, należy wszystko dokładnie objaśnić wraz z podaniem przybliżonej liczby dni życia, jakie mu jeszcze zostały, aby mógł uporządkować swoje sprawy spadkowe, domowe i zawodowe. Szkoła europejska (w tym polska) przewiduje inne zachowanie: najczęściej pacjentowi mówi się, że ma inną, równie poważną, ale dającą większe szanse na wyzdrowienie chorobę, i do końca ukrywa się prawdę.
ZK: - I jedno, i drugie to tylko metoda działania, ale sedno sprawy tkwi w czym innym: we władzy, jaką lekarz ma nad pacjentem, który jest od niego tak zależny jak prawdopodobnie w dzisiejszym świecie żaden człowiek od drugiego. Pacjent nie ma żadnej wiedzy o swojej chorobie ani o swojej przyszłości.
TR: - Przeciwnie, w Ameryce takie rzeczy się mówi.
ZK:- Mówi się, ale to, co lekarz chce powiedzieć.
TR: - Ależ mówi się wszystko, brutalnie, nic nie ukrywając!
ZK: - Aha, właśnie! Mało, że nie ukrywając. Przypomnę tu lekarza ze sławnej w swoim czasie powieści "Golem", gdzie wielki okulista, badając swoich pacjentów, prześwietlał im oczy w taki sposób, że zagrażała im ślepota, a później ich z tej ślepoty leczył.
TR: - Daje pan przykład literacki, a na dodatek całkiem sprzeczny z ideą filmu "Patch Adams", w którym Robin Williams walczy z bezdusznym sposobem traktowania pacjentów w szpitalach, gdzie są tylko zaksięgowanymi numerami, a nie ludźmi. Walczy także z systemem, który ubogim, nie ubezpieczonym chorym zamyka dostęp do lekarzy. Nawet osoba ubezpieczona, która zapomniała książeczki zdrowia, odsyłana jest do domu! Krótko mówiąc, ten film jest protestem przeciwko temu systemowi opieki medycznej, który właśnie teraz jest wprowadzany w Polsce w ramach reformy! To nas czeka! Jeśli kasa chorych stwierdzi, że nie ma już pieniędzy na potrzebne panu badanie (a od niego zależy ustawienie leczenia), to panu, panie Zygmuncie, urzędnicy w białych kitlach odmówią! Ten film stał się więc nieoczekiwanie bardzo dla nas ważny: pokazano dwie twarze medycyny - medycynę zbiurokratyzowaną, unaukowioną i nieludzką oraz medycynę heroiczną, judymową, romantyczną, reprezentowaną przez lekarzy czujących swoje posłannictwo, którzy dla jednego uśmiechu umierającego chorego gotowi są oddać wszystkie swoje siły.
ZK: - Słucham z najwyższym zainteresowaniem pana wyjaśnień, ale chciałbym dodać, że prócz tych dwóch sposobów funkcjonowania medycyny jest jeszcze trzecia sprawa i ciągle do niej usiłuję wrócić. Zarówno owa medycyna biurokratyczna, jak i ta reprezentowana przez naszego Robina Williamsa - sentymentalna, czuła, wyrozumiała i współczująca - kieruje się intencją, żeby załatwić pacjenta.
TR: - Co to znaczy "załatwić pacjenta"? Tu też są dwie definicje. Jedna brzmi: odsunąć moment śmierci; druga: sprawić, aby to życie, które ma jeszcze do przeżycia, było najpełniejsze, najpiękniejsze i najradośniejsze, choćby przebiegało ono w trakcie ciężkiej choroby.
ZK: - Bardzo ładnie, ale obydwie te postawy zmierzają do tego, żeby obsłużyć pacjenta. Tymczasem mnie chodzi o tę stronę moralności lekarskiej, o której pisano w literaturze europejskiej. Życie pacjenta, jego los, pozostaje w ręku lekarza. Dzięki temu lekarz uzyskuje nieprawdopodobną władzę.
TR: - Pan mówi: władzę, a dla mnie to raczej odpowiedzialność. Władzę miałby lekarz, gdyby to tylko od niego zależało, czy rak zostanie pokonany. Tymczasem na nim spoczywa tylko odpowiedzialność za to, żeby zastosować najwłaściwszą z dostępnych terapię i... czekać. Ostateczny rezultat nie jest w jego władzy...
ZK: - Niemniej w jego władzy jest przebieg leczenia, który może być bardziej lub mniej skuteczny. Pan mówi: odpowiedzialność i władza. Obu tych słów używają właśnie ci, którzy się panoszą nad bliźnimi - dyktatorzy. Dyktator zawsze powiada: "Co prawda mam władzę, ale dlatego, że odpowiadam za naród".
TR: - Cóż to za dyktatorzy, jeśli się zdarza, że niektórzy z nich nie chcą tej władzy i nie chcą po prostu przyjąć chorych do szpitala?
ZK: - To, co pan mówi, dowodzi, że oni jednak tę władzę mają! W naszych czasach najgroźniejszymi posiadaczami siły i wpływów są technicy, fachowcy, naukowcy specjaliści i również lekarze. To, co w "Patch Adams" przedstawiono w sposób słodko-sentymentalny, zupełnie inaczej wygląda w rzeczywistości.
TR: - Nie zgadzam się. Ja takich lekarzy jak Patch Adams znam także w Polsce.
ZK: - Nic nie szkodzi. Przytoczę przykład lekarza francuskiego, doktora Knocka ze sławnej sztuki Jules?a Romains "Knock, czyli triumf medycyny". Pewien doktor przyjeżdża do miejscowości, z której właśnie wyprowadził się poprzedni lekarz, poczciwy safanduła. Ogłasza, że przez pierwszy tydzień będzie przyjmował bezpłatnie i wmawia w pacjentów wszelakie choroby. Wszystkich w tej miejscowości do tego stopnia przeraża, że zostają jego pacjentami, a on staje się dyktatorem. W ostatniej scenie oglądamy go, jak zajeżdża rolls-royce?em, a pacjenci w poczekalni drżą z przerażenia, czekając na moment, kiedy on raczy ich wpuścić do gabinetu.
TR: - Ma pan diabelską wizję lekarzy.
ZK: - To nie ja!
TR:- Dobrze, więc jest to wizja literacka.
ZK: - Ale nie bez powodu się taka wzięła. A tu? Adams leczy swoich pacjentów za pomocą cyrkowej klownady! Wolałbym, żeby w tym naiwnym, wzruszającym filmie było więcej prawdy.
Więcej możesz przeczytać w 11/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.