"Narodowy Bank Polski potwierdza swoją wcześniejszą prognozę, że tegoroczny wzrost PKB wyniesie 4-4,5 proc."
- po tym marcowym oświadczeniu Hanny Gronkiewicz-Waltz, prezes banku centralnego złoty natychmiast wzmocnił swoją pozycję wobec dolara. Inwestorzy na całym świecie bacznie śledzą publiczne wypowiedzi ministrów finansów USA, Japonii i Niemiec, szefów tamtejszych banków centralnych oraz najbardziej znaczących polityków. Reperkusje ich decyzji gospodarczych odczuwalne są na wszystkich światowych parkietach. Każde ich słowo musi być zatem przemyślane i poparte rzetelną analizą. Globalizacja usług finansowych i komputeryzacja sprawiają, że pochopna wypowiedź czy chybiona prognoza może spowodować nieobliczalne konsekwencje.
- Zmiany na szczytach władzy w Polsce zachodzą w ostatnich latach tak często, że wśród polityków nie ukształtował się profesjonalizm charakterystyczny dla tej klasy w krajach zachodnich - ocenia Henryka Bochniarz, prezes Polskiej Rady Biznesu. Przedsiębiorcy wielokrotnie przekonywali się, że poglądy polityków na sprawy gospodarcze często się zmieniają, niekiedy z tygodnia na tydzień. Najgorsze jest zaś to, że o ile my nauczyliśmy się traktować owe wypowiedzi z dystansem, Zachód, przyzwyczajony do pewnych standardów, odczytuje je jako świadome sygnały o znacznym ciężarze gatunkowym.
Kiedy pod koniec lutego minister Jerzy Kropiwnicki, szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, ogłosił, że jest zwolennikiem dewaluacji złotego, kierownictwo NBP i Ministerstwa Finansów oraz większość przedstawicieli niezależnych instytutów badawczych pospieszyła z oświadczeniami dezawuującymi opinię ministra. Hanna Gronkiewicz-Waltz na specjalnie zwołanej konferencji prasowej podkreśliła, że w styczniu deficyt obrotów handlowych był o 200 mln USD mniejszy niż w tym samym okresie ubiegłego roku i utrzyma się na bezpiecznym poziomie poniżej 6 proc. PKB. "Mimo apeli szefa RCSS, Rada Polityki Pieniężnej nie będzie więc podejmowała żadnych administracyjnych działań, aby osłabić złotego" - stwierdziła Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Sześć lat wcześniej pod ogniem krytyki znalazła się prezes NBP. Zarzucano jej zbyt ostre słowa, w jakich opisała w Sejmie polski system bankowy. W istocie nasze instytucje finansowe znajdowały się wówczas w poważnym kryzysie, lecz od szefa banku centralnego oczekiwano raczej uspokojenia sytuacji i zapowiedzi szybkiej poprawy niż podsycania nastrojów niepewności.
Każdy inwestor czy analityk giełdowy z napięciem czeka na wystąpienia najpotężniejszego bankiera na świecie - szefa zarządu Rezerwy Federalnej (Fed), banku centralnego USA, Alana Greenspana. "Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że Greenspan, jak żaden inny polityk, jest w stanie postawić na głowie wszystkie rynki finansowe na świecie" - mówi jeden z nowojorskich analityków. Jednak szefa Rezerwy Federalnej nie wystarczy słuchać, trzeba umieć dobrze interpretować jego słowa. "Nigdy nie można przewidzieć, co Greenspan chce powiedzieć - zauważa Mike McCurry, były rzecznik Białego Domu. - Mało tego, po wysłuchaniu jego słów bardzo często nie wiemy, co powiedział".
Przez cały ubiegły rok inwestorzy analizowali wypowiedzi szefa Fed, szukając w nich głównie zapowiedzi zmian wysokości stóp procentowych. Z napięciem oczekiwane było zwłaszcza przygotowywane raz na pół roku wystąpienie Greenspana przed komisją bankową Izby Reprezentantów. Jego prognozy na temat perspektyw amerykańskiej gospodarki natychmiast odbiły się echem na rynkach finansowych. Indeks Dow Jonesa po ostrzeżeniach Greenspana spadł o 130 punktów. Możliwość podniesienia stóp procentowych przez Fed przyniosła też spadek cen obligacji i wzrost ich oprocentowania. Oprocentowanie najważniejszych papierów wartościowych na świecie - trzydziestoletnich obligacji skarbowych amerykańskiego banku centralnego wzrosło z 6,65 proc. do 6,80 proc.
Inwestorzy z uwagą śledzą także wypowiedzi Michela Camdessusa, wpływowego dyrektora wykonawczego Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Decydując o przydzielaniu wielomiliardowych pożyczek, musi mieć doskonałe rozeznanie w światowej gospodarce. Nic dziwnego, że lutowe stwierdzenie Camdessusa, iż najgorszy etap światowego kryzysu mamy już za sobą, czego najlepszym dowodem jest odbicie się od dna gospodarek Tajlandii i Korei, spowodowało wyraźne ożywienie na rynkach finansowych.
- Jest rzeczą oczywistą, że wypowiedzi takich ludzi, jak Greenspan, Rubin, Tietmeyer czy Soros, wywierają wpływ na gospodarkę także w skali globalnej. Jest on jednak krótkotrwały - ocenia prof. Stanisław Gomułka z London School of Economics. - Na dłuższą metę większe znaczenie ma działanie instytucji i rzeczywiste posunięcia rządów w sferze gospodarczej. Po wypowiedzi ministra Kropiwnickiego zagraniczni obserwatorzy pytali przede wszystkim o jego standing, czyli realny wpływ na decyzje gospodarcze w kraju. Szybko się uspokoili, stwierdziwszy, że jest on stosunkowo niewielki, porównywalny ze stopniem trafności prognoz Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, na przykład dotyczących poziomu inflacji w Polsce na koniec roku.
Znacznie większe zaniepokojenie inwestorów i banków zachodnich wywołała ubiegłoroczna wypowiedź Mariana Krzaklewskiego o możliwości renegocjacji polskiego zadłużenia zagranicznego. - Zważywszy silną pozycję przewodniczącego NSZZ "Solidarność" w polskim systemie politycznym i jego realny wpływ na działania rządu, zaniepokojenie to było zrozumiałe - uważa prof. Gomułka. Na szczęście przedstawiciele NBP i Ministerstwa Finansów pospieszyli z zapewnieniami, że Polska spłacać będzie swoje zadłużenie w ustalonej wysokości i terminach.
- Wypowiedzi przedstawicieli Narodowego Banku Polskiego już kilka razy powodowały umocnienie złotego - mówi analityk banku ING Barings. Enuncjacje polityków wpływają nie tyle na "realną" gospodarkę (na przykład na jej wzrost), ile na rynki finansowe - kursy walut, akcji lub obligacji. Wypowiedzi te powodują krótkotrwałe reakcje - wzrosty lub spadki - mają więc raczej wpływ na zyski osiągane przez graczy rynkowych niż na trwałe wskaźniki makroekonomiczne.
Zaledwie kilka godzin wystarczyło, by słowa Hansa Tietmeyera, szefa Bundesbanku, niczym magiczna różdżka podniosły notowania euro wobec innych światowych walut. Na początku marca 1999 r. Tietmeyer, zaniepokojony obniżającym się kursem debiutującej europejskiej waluty, powiedział, że nie chce, aby dalej utrzymywał się spadek wartości euro. Na drugi dzień w Londynie notowania euro wzrosły o centa w stosunku do dolara; europejska waluta umocniła się także w stosunku do funta i jena.
Pozycję euro najbardziej wzmocniła rezygnacja niemieckiego ministra finansów Oskara Lafontaine?a, zwolennika mocno lewicowych programów gospodarczych. Kursy akcji na giełdzie we Frankfurcie podskoczyły o 4,7 proc. Przy okazji od razu wzrósł kurs euro. Na początku tygodnia euro kosztowało 1,088 dolara, a dzień po ustąpieniu Lafontaine?a - już 1,092 dolara. Wraz z jego odejściem znikła bowiem nieustanna presja niemieckiego rządu na obniżenie stóp procentowych przez bank centralny RFN.
Rynki zawsze nerwowo reagowały na prosocjalne wypowiedzi polityków. Gdy socjaldemokratyczny premier Szwecji Göran Persson zaproponował podniesienie zapomóg dla bezrobotnych do 80 proc. ich wcześniejszych poborów, już następnego dnia na giełdzie w Sztokholmie kursy papierów wartościowych spadły o 30 proc. i znacznie obniżył się kurs korony.
- Publicznie ogłaszane prognozy polityków i innych osób mających wpływ na gospodarkę mają w Polsce nie mniejsze znaczenie niż w krajach Europy Zachodniej i USA - ocenia Henryk Goryszewski, były wicepremier, szef sejmowej Komisji Finansów Publicznych. - Można to zilustrować wydarzeniami z jesieni ubiegłego roku, kiedy pojawiła się "biała księga" Ministerstwa Finansów, zawierająca projekt likwidacji ulg budowlanych. Gwałtownie poszukiwano mieszkań i możliwości zawierania umów; wpłacano też szybko pierwsze raty, aby zachować możliwość korzystania z tych odliczeń w następnych latach. Spowodowało to również wyraźny wzrost cen mieszkań w czwartym kwartale 1998 r.
Znaczną dezorientację wśród zachodnich obserwatorów wywołała także w swoim czasie publiczna polemika wicepremiera Kołodki z prezesem NBP Hanną Gronkiewicz-Waltz na temat wysokości stóp procentowych banku centralnego. Dla zagranicznych inwestorów był to sygnał braku spójności w polityce monetarnej dwóch najważniejszych w Polsce instytucji finansowych.
- Wiele szkody polskiej prywatyzacji wyrządziła wypowiedź jednego z ministrów przekształceń własnościowych, dowodzącego, że trzeba się pogodzić z tym, iż podczas masowej prywatyzacji majątku państwowego 40 proc. jego wartości zostanie rozkradzione - mówi Goryszewski. Stwierdzenie to wywarło dramatycznie negatywny wpływ na nastroje społeczne i klimat wokół prywatyzacji.
- Szefowie NBP i członkowie Rady Polityki Pieniężnej wykazali się dużą odwagą, nie podejmując nerwowych działań w czasie rosyjskiego kryzysu - przyznaje Cristiano Pinzauti, przewodniczący Forum Izb Gospodarczych Państw Unii Europejskiej. - Kiedy rozpoczął się kryzys w Rosji, w interesie Polski leżało publiczne bagatelizowanie jego wpływu na naszą gospodarkę, aby uspokoić zachodnich inwestorów, także "portfelowych". Chodziło o to, by nie wycofywali kapitału z naszego kraju. Należało wtedy podkreślać, że polska gospodarka jest bezpieczna i w bardzo niewielkim stopniu uzależniona od rosyjskiej - przypomina Henryk Goryszewski. - Później okazało się, że rzeczywistość jest trochę inna, a spadek naszego eksportu do Rosji przyczynił się do pogłębienia deficytu bilansu handlowego. Opozycja wyciąga teraz te fakty, oskarżając rząd, że jego prognozy się nie sprawdziły. Tymczasem było to świadome działanie - próba obrony przed bezpośrednimi skutkami utraty zaufania inwestorów zachodnich do całego regionu emerging markets.
- Zmiany na szczytach władzy w Polsce zachodzą w ostatnich latach tak często, że wśród polityków nie ukształtował się profesjonalizm charakterystyczny dla tej klasy w krajach zachodnich - ocenia Henryka Bochniarz, prezes Polskiej Rady Biznesu. Przedsiębiorcy wielokrotnie przekonywali się, że poglądy polityków na sprawy gospodarcze często się zmieniają, niekiedy z tygodnia na tydzień. Najgorsze jest zaś to, że o ile my nauczyliśmy się traktować owe wypowiedzi z dystansem, Zachód, przyzwyczajony do pewnych standardów, odczytuje je jako świadome sygnały o znacznym ciężarze gatunkowym.
Kiedy pod koniec lutego minister Jerzy Kropiwnicki, szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, ogłosił, że jest zwolennikiem dewaluacji złotego, kierownictwo NBP i Ministerstwa Finansów oraz większość przedstawicieli niezależnych instytutów badawczych pospieszyła z oświadczeniami dezawuującymi opinię ministra. Hanna Gronkiewicz-Waltz na specjalnie zwołanej konferencji prasowej podkreśliła, że w styczniu deficyt obrotów handlowych był o 200 mln USD mniejszy niż w tym samym okresie ubiegłego roku i utrzyma się na bezpiecznym poziomie poniżej 6 proc. PKB. "Mimo apeli szefa RCSS, Rada Polityki Pieniężnej nie będzie więc podejmowała żadnych administracyjnych działań, aby osłabić złotego" - stwierdziła Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Sześć lat wcześniej pod ogniem krytyki znalazła się prezes NBP. Zarzucano jej zbyt ostre słowa, w jakich opisała w Sejmie polski system bankowy. W istocie nasze instytucje finansowe znajdowały się wówczas w poważnym kryzysie, lecz od szefa banku centralnego oczekiwano raczej uspokojenia sytuacji i zapowiedzi szybkiej poprawy niż podsycania nastrojów niepewności.
Każdy inwestor czy analityk giełdowy z napięciem czeka na wystąpienia najpotężniejszego bankiera na świecie - szefa zarządu Rezerwy Federalnej (Fed), banku centralnego USA, Alana Greenspana. "Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że Greenspan, jak żaden inny polityk, jest w stanie postawić na głowie wszystkie rynki finansowe na świecie" - mówi jeden z nowojorskich analityków. Jednak szefa Rezerwy Federalnej nie wystarczy słuchać, trzeba umieć dobrze interpretować jego słowa. "Nigdy nie można przewidzieć, co Greenspan chce powiedzieć - zauważa Mike McCurry, były rzecznik Białego Domu. - Mało tego, po wysłuchaniu jego słów bardzo często nie wiemy, co powiedział".
Przez cały ubiegły rok inwestorzy analizowali wypowiedzi szefa Fed, szukając w nich głównie zapowiedzi zmian wysokości stóp procentowych. Z napięciem oczekiwane było zwłaszcza przygotowywane raz na pół roku wystąpienie Greenspana przed komisją bankową Izby Reprezentantów. Jego prognozy na temat perspektyw amerykańskiej gospodarki natychmiast odbiły się echem na rynkach finansowych. Indeks Dow Jonesa po ostrzeżeniach Greenspana spadł o 130 punktów. Możliwość podniesienia stóp procentowych przez Fed przyniosła też spadek cen obligacji i wzrost ich oprocentowania. Oprocentowanie najważniejszych papierów wartościowych na świecie - trzydziestoletnich obligacji skarbowych amerykańskiego banku centralnego wzrosło z 6,65 proc. do 6,80 proc.
Inwestorzy z uwagą śledzą także wypowiedzi Michela Camdessusa, wpływowego dyrektora wykonawczego Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Decydując o przydzielaniu wielomiliardowych pożyczek, musi mieć doskonałe rozeznanie w światowej gospodarce. Nic dziwnego, że lutowe stwierdzenie Camdessusa, iż najgorszy etap światowego kryzysu mamy już za sobą, czego najlepszym dowodem jest odbicie się od dna gospodarek Tajlandii i Korei, spowodowało wyraźne ożywienie na rynkach finansowych.
- Jest rzeczą oczywistą, że wypowiedzi takich ludzi, jak Greenspan, Rubin, Tietmeyer czy Soros, wywierają wpływ na gospodarkę także w skali globalnej. Jest on jednak krótkotrwały - ocenia prof. Stanisław Gomułka z London School of Economics. - Na dłuższą metę większe znaczenie ma działanie instytucji i rzeczywiste posunięcia rządów w sferze gospodarczej. Po wypowiedzi ministra Kropiwnickiego zagraniczni obserwatorzy pytali przede wszystkim o jego standing, czyli realny wpływ na decyzje gospodarcze w kraju. Szybko się uspokoili, stwierdziwszy, że jest on stosunkowo niewielki, porównywalny ze stopniem trafności prognoz Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, na przykład dotyczących poziomu inflacji w Polsce na koniec roku.
Znacznie większe zaniepokojenie inwestorów i banków zachodnich wywołała ubiegłoroczna wypowiedź Mariana Krzaklewskiego o możliwości renegocjacji polskiego zadłużenia zagranicznego. - Zważywszy silną pozycję przewodniczącego NSZZ "Solidarność" w polskim systemie politycznym i jego realny wpływ na działania rządu, zaniepokojenie to było zrozumiałe - uważa prof. Gomułka. Na szczęście przedstawiciele NBP i Ministerstwa Finansów pospieszyli z zapewnieniami, że Polska spłacać będzie swoje zadłużenie w ustalonej wysokości i terminach.
- Wypowiedzi przedstawicieli Narodowego Banku Polskiego już kilka razy powodowały umocnienie złotego - mówi analityk banku ING Barings. Enuncjacje polityków wpływają nie tyle na "realną" gospodarkę (na przykład na jej wzrost), ile na rynki finansowe - kursy walut, akcji lub obligacji. Wypowiedzi te powodują krótkotrwałe reakcje - wzrosty lub spadki - mają więc raczej wpływ na zyski osiągane przez graczy rynkowych niż na trwałe wskaźniki makroekonomiczne.
Zaledwie kilka godzin wystarczyło, by słowa Hansa Tietmeyera, szefa Bundesbanku, niczym magiczna różdżka podniosły notowania euro wobec innych światowych walut. Na początku marca 1999 r. Tietmeyer, zaniepokojony obniżającym się kursem debiutującej europejskiej waluty, powiedział, że nie chce, aby dalej utrzymywał się spadek wartości euro. Na drugi dzień w Londynie notowania euro wzrosły o centa w stosunku do dolara; europejska waluta umocniła się także w stosunku do funta i jena.
Pozycję euro najbardziej wzmocniła rezygnacja niemieckiego ministra finansów Oskara Lafontaine?a, zwolennika mocno lewicowych programów gospodarczych. Kursy akcji na giełdzie we Frankfurcie podskoczyły o 4,7 proc. Przy okazji od razu wzrósł kurs euro. Na początku tygodnia euro kosztowało 1,088 dolara, a dzień po ustąpieniu Lafontaine?a - już 1,092 dolara. Wraz z jego odejściem znikła bowiem nieustanna presja niemieckiego rządu na obniżenie stóp procentowych przez bank centralny RFN.
Rynki zawsze nerwowo reagowały na prosocjalne wypowiedzi polityków. Gdy socjaldemokratyczny premier Szwecji Göran Persson zaproponował podniesienie zapomóg dla bezrobotnych do 80 proc. ich wcześniejszych poborów, już następnego dnia na giełdzie w Sztokholmie kursy papierów wartościowych spadły o 30 proc. i znacznie obniżył się kurs korony.
- Publicznie ogłaszane prognozy polityków i innych osób mających wpływ na gospodarkę mają w Polsce nie mniejsze znaczenie niż w krajach Europy Zachodniej i USA - ocenia Henryk Goryszewski, były wicepremier, szef sejmowej Komisji Finansów Publicznych. - Można to zilustrować wydarzeniami z jesieni ubiegłego roku, kiedy pojawiła się "biała księga" Ministerstwa Finansów, zawierająca projekt likwidacji ulg budowlanych. Gwałtownie poszukiwano mieszkań i możliwości zawierania umów; wpłacano też szybko pierwsze raty, aby zachować możliwość korzystania z tych odliczeń w następnych latach. Spowodowało to również wyraźny wzrost cen mieszkań w czwartym kwartale 1998 r.
Znaczną dezorientację wśród zachodnich obserwatorów wywołała także w swoim czasie publiczna polemika wicepremiera Kołodki z prezesem NBP Hanną Gronkiewicz-Waltz na temat wysokości stóp procentowych banku centralnego. Dla zagranicznych inwestorów był to sygnał braku spójności w polityce monetarnej dwóch najważniejszych w Polsce instytucji finansowych.
- Wiele szkody polskiej prywatyzacji wyrządziła wypowiedź jednego z ministrów przekształceń własnościowych, dowodzącego, że trzeba się pogodzić z tym, iż podczas masowej prywatyzacji majątku państwowego 40 proc. jego wartości zostanie rozkradzione - mówi Goryszewski. Stwierdzenie to wywarło dramatycznie negatywny wpływ na nastroje społeczne i klimat wokół prywatyzacji.
- Szefowie NBP i członkowie Rady Polityki Pieniężnej wykazali się dużą odwagą, nie podejmując nerwowych działań w czasie rosyjskiego kryzysu - przyznaje Cristiano Pinzauti, przewodniczący Forum Izb Gospodarczych Państw Unii Europejskiej. - Kiedy rozpoczął się kryzys w Rosji, w interesie Polski leżało publiczne bagatelizowanie jego wpływu na naszą gospodarkę, aby uspokoić zachodnich inwestorów, także "portfelowych". Chodziło o to, by nie wycofywali kapitału z naszego kraju. Należało wtedy podkreślać, że polska gospodarka jest bezpieczna i w bardzo niewielkim stopniu uzależniona od rosyjskiej - przypomina Henryk Goryszewski. - Później okazało się, że rzeczywistość jest trochę inna, a spadek naszego eksportu do Rosji przyczynił się do pogłębienia deficytu bilansu handlowego. Opozycja wyciąga teraz te fakty, oskarżając rząd, że jego prognozy się nie sprawdziły. Tymczasem było to świadome działanie - próba obrony przed bezpośrednimi skutkami utraty zaufania inwestorów zachodnich do całego regionu emerging markets.
Więcej możesz przeczytać w 14/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.