Czy płatny filantrop ma mieć zapewnione pierwszeństwo w dostępie do budżetu na przykład przed biznesem, który chce za tę samą cenę zająć się biednymi, a jeszcze przy tym zarobić?
1.W Wiedniu sezon w pełni, śpiewa dama Kiri te Kanawa, gra Susan Chang, w operze premiera "Wesołej wdówki", w operetce - "Czarodziejskiego fletu". Po zimnej wojnie Wiedeń jest bogaty i wesoły, starzy uciekinierzy ze Wschodu dziś już się dorobili, młodzież i emeryci na luzie, widać nawet wycieczki polskie, które oglądają Schoenbrunn, zamiast robić zakupy na bazarze. W znanym Instytucie Nauk o Człowieku filozofa prof. K. Michalskiego odbyła się sesja na temat środkowoeuropejskich reform w dziedzinie polityki socjalnej. Może się komuś wydawać, że to temat daleki od filozofii, ale filozofowie też przechodzą na emeryturę, nawet jeśli potrafią godnie i z filozoficznym spokojem znieść jej (nie)wysokość, a poza tym pytanie, komu dać mniej, a komu dać więcej, nie od dzisiaj zmuszało wobec ograniczonej kiesy publicznej do filozofowania na temat tego, co jest mniej, a co bardziej sprawiedliwe - dawać biednym, odbierając bogatym, czy też zostawić ludzi tak, jak to urządzili razem z losem.
2.Z Polski było dwoje wybitnych znawców zawiłości polskiej polityki socjalnej - prof. Golinowska i dr Rymsza. Pani profesor wracała z Mołdawii, zalecając podróż tam, jako dobrą lekcję dla wszystkich, którzy nie doceniają polityki Balcerowicza. Zarechotałem, bom właśnie był odwiedził Turkmenistan, gdzie ludzie noszą milionowe paczki manatów w kieszeniach, a na ulicy nie uświadczysz prywatnego sklepu "z ręki". Dr Rymsza (tak, ten, któremu poseł Anusz rąbnął pracę magisterską) w całkiem niezłej formie jak na te przeżycia (może pan poseł łaskawie by się wreszcie od niego odczepił), zastanawiał się nad tym, czy w naszych reformach zmierzamy do urynkowienia, czy raczej do decentralizacji ubezpieczeń i pomocy społecznej. Nie wiemy, jaki jest model docelowy, a co ciekawsze, nie jest do końca jasne, jaki był punkt wyjścia. W pierwszych latach po komunizmie polskie elity starały się odbudować rozwiązania kontynentalne jeszcze sprzed wojny, ale kryzys państwa dobrobytu, sukces chilijski i promoc- ja Banku Światowego popchnęły reformatorów w stronę neoliberalnych rozwiązań, w których chodzi nie tylko o prywatyzację, ale i zorientowany rynkowo interwencjonizm państwa. W dziedzinie ubezpieczeń zaowocowało to doktryną trzech filarów przyjętą przez lewicowy rząd przy poparciu liberalnej i prawicowej opozycji. Czech, pan Vec?ernik, przedstawił z kolei referat pod znamiennym tytułem "Ni pies, ni wydra, czyli wahania albo balansowanie w czeskiej polityce społecznej". Jego zdaniem, system czeski wciąż waha się między liberalizmem a socjalizmem. Z jednej strony, płaca minimalna, z której nikt by nie przeżył, ale za to minimum socjalne na całkiem niezłe życie. Kosztowna administracja zajmuje się wykluczaniem zamożnych z pomocy społecznej, podczas gdy biedni mogą korzystać z kilku źródeł pomocy państwowej równocześnie. Paradoksalnie, te zygzaki mogą służyć jako pomost do nowej "społecznej Europy". W bardziej egalitarnych krajach - jak Niemcy, Szwecja i Japonia - wzrost był jednak szybszy niż w mniej egalitarnych Stanach Zjednoczonych, Australii czy Szwajcarii. Ważne są nie tylko bodźce materialne, ale także ogólny klimat społeczny, wartości i integracja społeczna. "W tej dziedzinie jednak połączenie dziedzictwa komunizmu i dzikiego liberalizmu wydaje się jeszcze gorsze niż na styku społeczeństwa i gospodarki" - zakończył pan Vec?ernik.
3.Co na to zwykli ludzie? Czeskie meandry może są coś warte, bo według najnowszych informacji prof. Zagórskiego, dyrektora CBOS, który od marca porównuje swoje wyniki z naszymi czeskimi i węgierskimi sojusznikami, Polacy oceniają swoje materialne warunki bytu przeciętnie nieco lepiej niż Węgrzy, ale o wiele gorzej niż Czesi. Trzeba jednak za to płacić. Czesi charakteryzują się najlepszymi ocenami warunków materialnych, ale najgorszymi ocenami gospodarki. Najbardziej też obawiają się niekorzystnych zmian w gospodarce i pogorszenia warunków życia. Mimo to z trzech "wyszegradzkich" rządów polski wypadł najgorzej, mając 54 proc. głosów na minusie, podczas gdy w Czechach jest 41 proc. głosów ujemnych, a na Węgrzech - 36 proc.
4.Na koniec była krótka dyskusja. Rymsza mówi, że gdy państwo chce przekazać pomoc społeczną w ręce organizacji pozarządowych poprzez system kontraktowania usług, to naprawdę doprowadzi do urynkowienia trzeciego sektora, górnolotnie określanego jako obywatelski. Jeden z dwóch komentatorów, Claus Offe, zauważył, że to, co Rymsza nazywa urynkowieniem, niekoniecznie musi oznaczać koniec społeczeństwa obywatelskiego. Rynek jest częścią społeczeństwa obywatelskiego. Trudno zaprzeczyć, że bez rynku takie społeczeństwo okazało się niemożliwe. Filozofowie spierają się jednak o to, czy biznes jest częścią tego społeczeństwa, czy też jest na zewnątrz. Niektórzy wierzą w ścisłe granice, inni - jak lord Dahrendorf - podkreślają zamazywanie się różnic na tyle, że tzw. trzeci sektor, zajmujący się profesjonalnie świadczeniem usług społecznych, nazywają drugim biznesem. Nie chodzi bowiem o działalność charytatywną prowadzoną społecznie w wolnym czasie, ale o zawodowców, którzy pośredniczą w przekazywaniu środków publicznych potrzebującym.
5.Trzeci sektor w Polsce przeszedł szybką drogę od amatorstwa lub etatyzmu do profesjonalizacji. Większość pieniędzy w obrocie to jednak środki publiczne. Tysiące stowarzyszeń i fundacji chce pośredniczyć między kiesą publiczną a obywatelem w potrzebie. Czasem im się w tym przeszkadza, jak w artykule 118 utrudniającym wykorzystanie tych organizacji przez samorząd. Kiedy indziej daje się im przewagę - jak w nowym projekcie ustawy uprzywilejowującym przyszłe organizacje użyteczności publicznej. Był taki rodzaj organizacji do 1989 r., kiedy skasowaliśmy je (rodzaj, a nie poszczególne organizacje - Czerwony Krzyż jak dzielnie działał, tak działa), teraz trzeba zacząć tworzyć taką listę od nowa. Powstaje jednak pytanie, czy zawodowy płatny filantrop ma mieć z góry (przez prawo) zapewnione pierwszeństwo w dostępie do budżetu przed np. biznesem, który chce za tę samą cenę zająć się biednymi, a jeszcze przy tym zarobić? Rymsza boi się urynkowienia organizacji społecznych, ja boję się stworzenia nowego nieruchawego bytu, który z miłości dla ludzi pogrąży się w miłości własnej.
2.Z Polski było dwoje wybitnych znawców zawiłości polskiej polityki socjalnej - prof. Golinowska i dr Rymsza. Pani profesor wracała z Mołdawii, zalecając podróż tam, jako dobrą lekcję dla wszystkich, którzy nie doceniają polityki Balcerowicza. Zarechotałem, bom właśnie był odwiedził Turkmenistan, gdzie ludzie noszą milionowe paczki manatów w kieszeniach, a na ulicy nie uświadczysz prywatnego sklepu "z ręki". Dr Rymsza (tak, ten, któremu poseł Anusz rąbnął pracę magisterską) w całkiem niezłej formie jak na te przeżycia (może pan poseł łaskawie by się wreszcie od niego odczepił), zastanawiał się nad tym, czy w naszych reformach zmierzamy do urynkowienia, czy raczej do decentralizacji ubezpieczeń i pomocy społecznej. Nie wiemy, jaki jest model docelowy, a co ciekawsze, nie jest do końca jasne, jaki był punkt wyjścia. W pierwszych latach po komunizmie polskie elity starały się odbudować rozwiązania kontynentalne jeszcze sprzed wojny, ale kryzys państwa dobrobytu, sukces chilijski i promoc- ja Banku Światowego popchnęły reformatorów w stronę neoliberalnych rozwiązań, w których chodzi nie tylko o prywatyzację, ale i zorientowany rynkowo interwencjonizm państwa. W dziedzinie ubezpieczeń zaowocowało to doktryną trzech filarów przyjętą przez lewicowy rząd przy poparciu liberalnej i prawicowej opozycji. Czech, pan Vec?ernik, przedstawił z kolei referat pod znamiennym tytułem "Ni pies, ni wydra, czyli wahania albo balansowanie w czeskiej polityce społecznej". Jego zdaniem, system czeski wciąż waha się między liberalizmem a socjalizmem. Z jednej strony, płaca minimalna, z której nikt by nie przeżył, ale za to minimum socjalne na całkiem niezłe życie. Kosztowna administracja zajmuje się wykluczaniem zamożnych z pomocy społecznej, podczas gdy biedni mogą korzystać z kilku źródeł pomocy państwowej równocześnie. Paradoksalnie, te zygzaki mogą służyć jako pomost do nowej "społecznej Europy". W bardziej egalitarnych krajach - jak Niemcy, Szwecja i Japonia - wzrost był jednak szybszy niż w mniej egalitarnych Stanach Zjednoczonych, Australii czy Szwajcarii. Ważne są nie tylko bodźce materialne, ale także ogólny klimat społeczny, wartości i integracja społeczna. "W tej dziedzinie jednak połączenie dziedzictwa komunizmu i dzikiego liberalizmu wydaje się jeszcze gorsze niż na styku społeczeństwa i gospodarki" - zakończył pan Vec?ernik.
3.Co na to zwykli ludzie? Czeskie meandry może są coś warte, bo według najnowszych informacji prof. Zagórskiego, dyrektora CBOS, który od marca porównuje swoje wyniki z naszymi czeskimi i węgierskimi sojusznikami, Polacy oceniają swoje materialne warunki bytu przeciętnie nieco lepiej niż Węgrzy, ale o wiele gorzej niż Czesi. Trzeba jednak za to płacić. Czesi charakteryzują się najlepszymi ocenami warunków materialnych, ale najgorszymi ocenami gospodarki. Najbardziej też obawiają się niekorzystnych zmian w gospodarce i pogorszenia warunków życia. Mimo to z trzech "wyszegradzkich" rządów polski wypadł najgorzej, mając 54 proc. głosów na minusie, podczas gdy w Czechach jest 41 proc. głosów ujemnych, a na Węgrzech - 36 proc.
4.Na koniec była krótka dyskusja. Rymsza mówi, że gdy państwo chce przekazać pomoc społeczną w ręce organizacji pozarządowych poprzez system kontraktowania usług, to naprawdę doprowadzi do urynkowienia trzeciego sektora, górnolotnie określanego jako obywatelski. Jeden z dwóch komentatorów, Claus Offe, zauważył, że to, co Rymsza nazywa urynkowieniem, niekoniecznie musi oznaczać koniec społeczeństwa obywatelskiego. Rynek jest częścią społeczeństwa obywatelskiego. Trudno zaprzeczyć, że bez rynku takie społeczeństwo okazało się niemożliwe. Filozofowie spierają się jednak o to, czy biznes jest częścią tego społeczeństwa, czy też jest na zewnątrz. Niektórzy wierzą w ścisłe granice, inni - jak lord Dahrendorf - podkreślają zamazywanie się różnic na tyle, że tzw. trzeci sektor, zajmujący się profesjonalnie świadczeniem usług społecznych, nazywają drugim biznesem. Nie chodzi bowiem o działalność charytatywną prowadzoną społecznie w wolnym czasie, ale o zawodowców, którzy pośredniczą w przekazywaniu środków publicznych potrzebującym.
5.Trzeci sektor w Polsce przeszedł szybką drogę od amatorstwa lub etatyzmu do profesjonalizacji. Większość pieniędzy w obrocie to jednak środki publiczne. Tysiące stowarzyszeń i fundacji chce pośredniczyć między kiesą publiczną a obywatelem w potrzebie. Czasem im się w tym przeszkadza, jak w artykule 118 utrudniającym wykorzystanie tych organizacji przez samorząd. Kiedy indziej daje się im przewagę - jak w nowym projekcie ustawy uprzywilejowującym przyszłe organizacje użyteczności publicznej. Był taki rodzaj organizacji do 1989 r., kiedy skasowaliśmy je (rodzaj, a nie poszczególne organizacje - Czerwony Krzyż jak dzielnie działał, tak działa), teraz trzeba zacząć tworzyć taką listę od nowa. Powstaje jednak pytanie, czy zawodowy płatny filantrop ma mieć z góry (przez prawo) zapewnione pierwszeństwo w dostępie do budżetu przed np. biznesem, który chce za tę samą cenę zająć się biednymi, a jeszcze przy tym zarobić? Rymsza boi się urynkowienia organizacji społecznych, ja boję się stworzenia nowego nieruchawego bytu, który z miłości dla ludzi pogrąży się w miłości własnej.
Więcej możesz przeczytać w 14/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.