Kto i dlaczego inwigilował polityków
Wiosną 1996 r. Urząd Ochrony Państwa kierowany przez Andrzeja Kapkowskiego i nadzorowany przez Zbigniewa Siemiątkowskiego tak intensywnie od- reagowywał tzw. sprawę Oleksego (a właściwie jej negatywne skutki dla SLD) że jedna z jego komórek zajęła się rozpoznaniem zagrożeń dla spójności sojuszu i przeciwdziałaniem im. Działał specjalny zespół usytuowany w gabinecie szefa UOP - i ponad obowiązującym prawem - a kierowany przez płk. Jana L. To w tej komórce uznano że SLD można w krytycznej chwili pomóc nie pozwalając by w siłę urosły inne niż SdRP ugrupowania sojuszu na przykład Polska Partia Socjalistyczna Piotra Ikonowicza. Innym ważnym zadaniem zespołu płk. Jana L. było sprawdzenie jakimi informacjami pośrednio wiążącymi się z tzw. sprawą Oleksego dysponują media m.in. tygodnik "Wprost". To wtedy we "Wprost" miał zacząć działać informator UOP podsłuchiwano redakcyjne telefony interesowano się autorami krytycznych tekstów sprawdzano możliwości pozyskania do współpracy dziennikarzy. Latem 1997 r. a więc kilka miesięcy przed wyborami parlamentarnymi ówczesne kierownictwo UOP postanowiło zlikwidować "interesy" płk. L. podejrzewało bowiem że może on - licząc na zmianę układu politycznego - zbierać już materiały obciążające SLD. Wcześniej ekipa usytuowana w gabinecie szefa UOP interesowała się ugrupowaniami prawicowymi. Nic dziwnego: Jan L. w czasach PRL oficer SB pracujący w III departamencie (zajmującym się inwigilowaniem opozycji) był specjalistą od politycznych prowokacji. Usytuowanie jego komórki praktycznie ponad strukturami UOP pozwalało mu na zbieranie a często fabrykowanie "haków" na każdego kogo uznał za "idącego w górę". W ten sposób powstały materiały dotyczące Porozumienia Centrum Ruchu dla Rzeczypospolitej i Ruchu III Rzeczypospolitej które Zbigniew Siemiątkowski przekazał prokuraturze. Nie przekazał natomiast znajdujących się w tej samej kasie pancernej akt świadczących o zainteresowaniu służb specjalnych lewicą. Zrobił to pod koniec ubiegłego roku Janusz Pałubicki minister-koordynator służb specjalnych. Uznał on też działania zespołu płk. L. za wysoce naganne i sprzeczne ze statutowymi zadaniami UOP. Nic dziwnego że politycy SLD rozgłosili wyłącznie sprawę inwigilowania prawicy. Przecież przyznanie się do używania "zasłużonej" w tej materii komórki UOP do zbierania informacji o lewicy i mediach byłoby politycznym samobójstwem. Łatwo zatem zrozumieć dlaczego grupa Jana L. była przydatna przez cały 1996 r. i kilka miesięcy roku 1997 r. a stała się niewygodna już latem 1997 r. - Rozbudowana struktura tego gabinetu ułatwiała prowadzenie różnych pozaprawnych działań i unikanie ich kontroli. Na szczęście Janusz Pałubicki zamierza zlikwidować ten gabinet. Nasza komisja wkrótce będzie opiniowała tę decyzję - mówi Marek Biernacki szef sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Stefan Szustakiewicz szef warszawskiej prokuratury poinformował kilkanaście dni temu że śledztwo w sprawie inwigilacji prawicy będzie umorzone gdyż nie udało się udowodnić przestępstwa. Włodzimierz Wolny zastępca prokuratora generalnego orzekł jednak że postępowanie w tej sprawie należy przedłużyć o kolejne dwa miesiące. W tym czasie mają być przesłuchani nowi świadkowie. - Jestem zaniepokojony niejasnością oświadczeń składanych w tej sprawie przez przedstawicieli prokuratury i Ministerstwa Sprawiedliwości. Uważam że śledztwo powinno być kontynuowane aż do ostatecznego wyjaśnienia sprawy. Obywatele powinni mieć prawo do zapoznania się z jej kulisami - mówi Kazimierz M. Ujazdowski poseł AWS wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. SLD udało się w tej sprawie jedno: skłócić prawicowych polityków i nastawić ich wrogo do Hanny Suchockiej. - Za czasów rządów premier Hanny Suchockiej mieliśmy do czynienia nie tylko z inwigilacją prawicy ale wręcz z przestępczymi działaniami wobec niej. Dlatego jestem bardzo zawiedziony postawą premiera Jerzego Buzka który dał wiarę wyjaśnieniom Hanny Suchockiej i dopuścił do sytuacji że ona sama - jako prokurator generalny - nadzoruje śledztwo we własnej sprawie - mówi Jan Parys jeden z liderów prawicy w latach 1992-1993. Ciekawe w tej sprawie jest to że prawicowi politycy mówili o niej już kilka lat temu. Dlaczego rządzący wówczas SLD nie próbował jej wyjaśnić? Odpowiedź wydaje się prosta: skoro w UOP przetrwała struktura której działania umykały wszelkiej kontroli (a czymś takim była ekipa płk. L.) nie było powodu by rezygnować z jej usług. Przynaj- mniej do czasu gdy nie groziło to autokompromitacją. Gdy więc SLD przejął pełną władzę nad MSW i służbami specjalnymi zespół Jana L. dopiero poczuł się potrzebny. I - jak świadczą materiały którymi dysponuje sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych - starał się nie zawieść oczekiwań. - Niestety wciąż okazuje się że wielu polityków nie może się oprzeć pokusie posłużenia się służbami specjalnymi do własnych celów - mówi Marek Biernacki. - Wygląda na to że kontrola państwa nad pracą służb specjalnych ma ograniczony charakter. A przecież inwigilacja legalnie działających partii jest zaprzeczeniem zasad demokracji. Myślę że sytuacja dojrzała już do tego by podjąć w parlamencie radykalne kroki mogące zapobiec podobnym wypadkom w przyszłości - konkluduje Kazimierz M. Ujazdowski.
Więcej możesz przeczytać w 16/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.