Skolonizujemy Marsa
Multimiliarder Elon Musk planuje założenie kolonii na Marsie. Zamieszkać ma w niej 80 tys. osób. Choć deklaracja ta brzmi nieprawdopodobnie, należy traktować ją serio. Musk jest szefem SpaceX – firmy, która zastąpiła NASA w dostarczaniu zaopatrzenia Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Gdy po sprzedaniu PayPala (pionier na rynku płatności przez internet) zadeklarował, że zainwestuje w przemysł kosmiczny, też wszyscy pukali się w czoło. Plan wysłania ludzi na Czerwoną Planetę ogłosił dwa lata temu. Minionej wiosny zdradził szacunkowy koszt biletu: 500 tys. dolarów. Teraz oświadczył, że celem ostatecznym jest założenie na Marsie samowystarczalnej kolonii. Elon Musk oblicza koszt przedsięwzięcia na 36 mld dolarów. Kto miałby je wyłożyć? Częściowo rządy, aby wesprzeć stworzenie nowego przyczółka ludzkości w kosmosie, bo taki plan B jest nam niezbędny, jeśli poważnie myślimy o przetrwaniu naszego gatunku. Resztę pieniędzy zapłaciliby sami koloniści. Według Muska cena 0,5 mln dolarów za przelot jest odpowiednia, by skusić wymaganą liczbę chętnych. Kiedy to nastąpi? Miliarder unika deklaracji, choć kiedyś wspomniał, że będzie gotów wysłać ekspedycję na Marsa za 10 lat. OS
Keanu Reeves: Mam w sobie tęsknotę
W dokumencie „Side by Side”, który otworzył ostatni festiwal Plus Camerimage, pyta pan reżyserów i operatorów o przyszłość kina. Co pana zaskoczyło w ich odpowiedziach?
Dzięki nim zrozumiałem, co niesie sztuce filmowej rozwój technologii cyfrowej. Te rozmowy były dla mnie tym ważniejsze, że przygotowywałem się wtedy do reżyserskiego debiutu „Man of Tai Chi”. Gdyby nie „Side by Side”, pewnie przeżywałbym potem więcej trudnych chwil. Artyści, tacy jak Martin Scorsese, Joel Schumacher, David Fincher czy Danny Boyle, przygotowali mnie do tego, z czym musiałem się skonfrontować na planie.
Film zarejestrował pan cyfrową kamerą?
Tak. Długo wahaliśmy się z producentami, jaką technologię wybrać. Uznaliśmy, że część budżetu, którą pochłonęłoby rejestrowanie obrazu na taśmie, lepiej wydać na coś innego. Ale z czasem, po rozmowach z operatorem Elliotem Davisem, stwierdziłem, że to była dobra decyzja, także ze względów artystycznych.
Jak ta rewolucja wpływa na kształt współczesnego kina?
Ogromnie. Zmienia nie tylko fakturę obrazu, lecz także podział pracy na planie. Upraszcza proces kręcenia zdjęć, pozwala lepiej kontrolować, co dzieje się w kadrze. Nie trzeba już wywoływać taśmy, aby sprawdzić, jak wygląda materiał. Wszystko widać na monitorze, więc operatorzy mogą skupić się na kreacji artystycznej. Dla mnie jako aktora różnicą jest czas pracy kamery. Kiedyś obiektyw był wymierzony we mnie tylko między klapsem a okrzykiem „cięcie”. Dzisiaj operator może mnie filmować bez przerwy, a reżyser wybiera te ujęcia, w których poczuje we mnie prawdę.
Mówi pan, że cyfrowe i tradycyjne kino to dwa światy. Który jest panu bliższy?
Szczerze? Mam nostalgiczną duszę. Stworzyliśmy kamery, żeby zbliżyć się do człowieka i zajrzeć mu w oczy. Odkryć coś, co zwykle ukrywamy. A cyfra? Czy ja wiem? Ciągle mam poczucie, że to jakiś zewnętrzny twór, który obserwuje mnie z dystansu. Ale może nie mam racji?
Rozmawiał: Krzysztof Kwiatkowski
Polityka bez retuszu
Waldemar Kuczyński postanowił opublikować drugą część swoich dzienników. Tym razem obejmują one lata 1993-97 i zatytułowane są „Solidarność w opozycji”. To wyjątkowa lektura, bo przenosi nas w świat polityki lat 90., nieco innej niż obecna, choć z niektórymi tymi samymi aktorami (Bronisław Komorowski, Donald Tusk, Jarosław Kaczyński). Największą wartością książki jest to, że prezentuje pisane na własny użytek dzienniki niemal bez żadnych zmian. Dzięki temu to nie tylko świetne świadectwo swoich czasów, ale i obraz kulis polityki. Pokazujący, jak czasem małe ambicyjki, urazy czy przypadkowe zdarzenia mają na nią wpływ. Książka jest też świadectwem odwagi autora, który bez różowych okularów przedstawia takich ludzi jak Leszek Balcerowicz, Bronisław Geremek czy Jan Rokita. Dostaje się też trochę Tuskowi i Komorowskiemu, a nawet najbliższemu przyjacielowi Kuczyńskiego – Tadeuszowi Mazowieckiemu. Po lekturze dzienników łatwiej też odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego taka partia jak Unia Wolności (powstała z połączenia UD i KLD – ten proces łączenia Kuczyński też relacjonuje) musiała przejść do historii. PS
Jeszcze tylko 15. tys.
Rozalka, 12-miesięczna wnuczka Roberta Brylewskiego, legendarnego muzyka Brygady Kryzys, Armii i Izraela, potrzebuje pomocy. Dziewczynka ma poważną wadę serca (HLHS) – nie wykształciła się jej lewa komora. Konieczny jest skomplikowany zabieg, kosztujący 150 tys. zł. Jeśli uda się zebrać tę kwotę, w styczniu w klinice w Monachium sercem małej zajmie się wybitny kardiochirurg, prof. Edward Malec. Trwa akcja zbierania pieniędzy. Do piątku na specjalnym koncie było już ponad 90 proc. potrzebnej kwoty. Więcej informacji na profilu Pomoc dla Rozalii Brylewskiej na FB. BP
Komentarz: Paweł MoskalewiczSpokojnie, to tylko awaria
Polska gospodarka hamuje. Ale to tylko hamowanie, a nie kraksa. Ciągnąc dalej motoryzacyjne analogie, silnik się nie zatarł, nie wymaga generalnego remontu – ale dobrego oleju na pewno. W zeszłym tygodniu GUS ogłosił, że w III kwartale nasz PKB wzrósł o 1,4 proc. Oczywiście po dobrym początku roku i optymistycznych zapowiedziach rządu takie tempo wzrostu może rozczarowywać. Pamiętajmy jednak, że to wciąż wzrost, którego w ogarniętej recesją Europie pozazdrościć nam może większość krajów UE. Niemniej spowolnienie naszej gospodarki jest faktem. Musimy stanąć na ziemi i powiedzieć sobie jasno: przyszły rok będzie cholernie trudny, dla wszystkich. Dla Polski, dla rządzących, którzy powinni jak najszybciej urealnić założenia budżetowe, dla firm, dla zwykłych ludzi. Gospodarka potrzebuje dobrego smaru. Pytanie – jakiego? OECD radzi rządom, by nie zaciskały pasa zbyt mocno, bo oszczędności zduszą gospodarkę. Wielu ekspertów przekonuje, że Rada Polityki Pieniężnej powinna czym prędzej ciąć stopy, bo to nakręci koniunkturę. Nie zauważają, że niskie stopy to rosnące ryzyko inflacji, a ta z kolei zawsze w końcu oznacza ograniczenie konsumpcji, czyli kolejny hamulec dla gospodarki. Co więc robić? Recepta jest prosta: liberalizacja przepisów krępujących gospodarkę oraz – także dzięki unijnym pieniądzom – inwestycje. Również zapowiadane szumnie Inwestycje Polskie, o których od czasu „drugiego exposé” Tuska jakoś bardzo cicho. Trzeba posmarować i gospodarka powinna znów raźno ruszyć do przodu. To rząd ma smar w ręku.
Gra o wybory
Tylko do północy 3 grudnia trwa nabór do projektu „Spotkania z Parlamentem Europejskim”. Do współpracy przy jego realizacji Polska Fundacja im. Roberta Schumana zaprasza szkoły ponadgimnazjalne, organizacje pozarządowe oraz inne instytucje z całej Polski. Cel? Poszerzenie wiedzy na temat Parlamentu Europejskiego wśród 17-, 22-latków, dla których wybory w 2014 r. będą pierwszymi, podczas których będą mogli głosować. „Wprost” jest patronem medialnym tego przedsięwzięcia. Formularz zgłoszeniowy znajduje się pod adresem: schuman.pl.
Multimiliarder Elon Musk planuje założenie kolonii na Marsie. Zamieszkać ma w niej 80 tys. osób. Choć deklaracja ta brzmi nieprawdopodobnie, należy traktować ją serio. Musk jest szefem SpaceX – firmy, która zastąpiła NASA w dostarczaniu zaopatrzenia Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Gdy po sprzedaniu PayPala (pionier na rynku płatności przez internet) zadeklarował, że zainwestuje w przemysł kosmiczny, też wszyscy pukali się w czoło. Plan wysłania ludzi na Czerwoną Planetę ogłosił dwa lata temu. Minionej wiosny zdradził szacunkowy koszt biletu: 500 tys. dolarów. Teraz oświadczył, że celem ostatecznym jest założenie na Marsie samowystarczalnej kolonii. Elon Musk oblicza koszt przedsięwzięcia na 36 mld dolarów. Kto miałby je wyłożyć? Częściowo rządy, aby wesprzeć stworzenie nowego przyczółka ludzkości w kosmosie, bo taki plan B jest nam niezbędny, jeśli poważnie myślimy o przetrwaniu naszego gatunku. Resztę pieniędzy zapłaciliby sami koloniści. Według Muska cena 0,5 mln dolarów za przelot jest odpowiednia, by skusić wymaganą liczbę chętnych. Kiedy to nastąpi? Miliarder unika deklaracji, choć kiedyś wspomniał, że będzie gotów wysłać ekspedycję na Marsa za 10 lat. OS
Keanu Reeves: Mam w sobie tęsknotę
W dokumencie „Side by Side”, który otworzył ostatni festiwal Plus Camerimage, pyta pan reżyserów i operatorów o przyszłość kina. Co pana zaskoczyło w ich odpowiedziach?
Dzięki nim zrozumiałem, co niesie sztuce filmowej rozwój technologii cyfrowej. Te rozmowy były dla mnie tym ważniejsze, że przygotowywałem się wtedy do reżyserskiego debiutu „Man of Tai Chi”. Gdyby nie „Side by Side”, pewnie przeżywałbym potem więcej trudnych chwil. Artyści, tacy jak Martin Scorsese, Joel Schumacher, David Fincher czy Danny Boyle, przygotowali mnie do tego, z czym musiałem się skonfrontować na planie.
Film zarejestrował pan cyfrową kamerą?
Tak. Długo wahaliśmy się z producentami, jaką technologię wybrać. Uznaliśmy, że część budżetu, którą pochłonęłoby rejestrowanie obrazu na taśmie, lepiej wydać na coś innego. Ale z czasem, po rozmowach z operatorem Elliotem Davisem, stwierdziłem, że to była dobra decyzja, także ze względów artystycznych.
Jak ta rewolucja wpływa na kształt współczesnego kina?
Ogromnie. Zmienia nie tylko fakturę obrazu, lecz także podział pracy na planie. Upraszcza proces kręcenia zdjęć, pozwala lepiej kontrolować, co dzieje się w kadrze. Nie trzeba już wywoływać taśmy, aby sprawdzić, jak wygląda materiał. Wszystko widać na monitorze, więc operatorzy mogą skupić się na kreacji artystycznej. Dla mnie jako aktora różnicą jest czas pracy kamery. Kiedyś obiektyw był wymierzony we mnie tylko między klapsem a okrzykiem „cięcie”. Dzisiaj operator może mnie filmować bez przerwy, a reżyser wybiera te ujęcia, w których poczuje we mnie prawdę.
Mówi pan, że cyfrowe i tradycyjne kino to dwa światy. Który jest panu bliższy?
Szczerze? Mam nostalgiczną duszę. Stworzyliśmy kamery, żeby zbliżyć się do człowieka i zajrzeć mu w oczy. Odkryć coś, co zwykle ukrywamy. A cyfra? Czy ja wiem? Ciągle mam poczucie, że to jakiś zewnętrzny twór, który obserwuje mnie z dystansu. Ale może nie mam racji?
Rozmawiał: Krzysztof Kwiatkowski
Polityka bez retuszu
Waldemar Kuczyński postanowił opublikować drugą część swoich dzienników. Tym razem obejmują one lata 1993-97 i zatytułowane są „Solidarność w opozycji”. To wyjątkowa lektura, bo przenosi nas w świat polityki lat 90., nieco innej niż obecna, choć z niektórymi tymi samymi aktorami (Bronisław Komorowski, Donald Tusk, Jarosław Kaczyński). Największą wartością książki jest to, że prezentuje pisane na własny użytek dzienniki niemal bez żadnych zmian. Dzięki temu to nie tylko świetne świadectwo swoich czasów, ale i obraz kulis polityki. Pokazujący, jak czasem małe ambicyjki, urazy czy przypadkowe zdarzenia mają na nią wpływ. Książka jest też świadectwem odwagi autora, który bez różowych okularów przedstawia takich ludzi jak Leszek Balcerowicz, Bronisław Geremek czy Jan Rokita. Dostaje się też trochę Tuskowi i Komorowskiemu, a nawet najbliższemu przyjacielowi Kuczyńskiego – Tadeuszowi Mazowieckiemu. Po lekturze dzienników łatwiej też odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego taka partia jak Unia Wolności (powstała z połączenia UD i KLD – ten proces łączenia Kuczyński też relacjonuje) musiała przejść do historii. PS
Jeszcze tylko 15. tys.
Rozalka, 12-miesięczna wnuczka Roberta Brylewskiego, legendarnego muzyka Brygady Kryzys, Armii i Izraela, potrzebuje pomocy. Dziewczynka ma poważną wadę serca (HLHS) – nie wykształciła się jej lewa komora. Konieczny jest skomplikowany zabieg, kosztujący 150 tys. zł. Jeśli uda się zebrać tę kwotę, w styczniu w klinice w Monachium sercem małej zajmie się wybitny kardiochirurg, prof. Edward Malec. Trwa akcja zbierania pieniędzy. Do piątku na specjalnym koncie było już ponad 90 proc. potrzebnej kwoty. Więcej informacji na profilu Pomoc dla Rozalii Brylewskiej na FB. BP
Komentarz: Paweł MoskalewiczSpokojnie, to tylko awaria
Polska gospodarka hamuje. Ale to tylko hamowanie, a nie kraksa. Ciągnąc dalej motoryzacyjne analogie, silnik się nie zatarł, nie wymaga generalnego remontu – ale dobrego oleju na pewno. W zeszłym tygodniu GUS ogłosił, że w III kwartale nasz PKB wzrósł o 1,4 proc. Oczywiście po dobrym początku roku i optymistycznych zapowiedziach rządu takie tempo wzrostu może rozczarowywać. Pamiętajmy jednak, że to wciąż wzrost, którego w ogarniętej recesją Europie pozazdrościć nam może większość krajów UE. Niemniej spowolnienie naszej gospodarki jest faktem. Musimy stanąć na ziemi i powiedzieć sobie jasno: przyszły rok będzie cholernie trudny, dla wszystkich. Dla Polski, dla rządzących, którzy powinni jak najszybciej urealnić założenia budżetowe, dla firm, dla zwykłych ludzi. Gospodarka potrzebuje dobrego smaru. Pytanie – jakiego? OECD radzi rządom, by nie zaciskały pasa zbyt mocno, bo oszczędności zduszą gospodarkę. Wielu ekspertów przekonuje, że Rada Polityki Pieniężnej powinna czym prędzej ciąć stopy, bo to nakręci koniunkturę. Nie zauważają, że niskie stopy to rosnące ryzyko inflacji, a ta z kolei zawsze w końcu oznacza ograniczenie konsumpcji, czyli kolejny hamulec dla gospodarki. Co więc robić? Recepta jest prosta: liberalizacja przepisów krępujących gospodarkę oraz – także dzięki unijnym pieniądzom – inwestycje. Również zapowiadane szumnie Inwestycje Polskie, o których od czasu „drugiego exposé” Tuska jakoś bardzo cicho. Trzeba posmarować i gospodarka powinna znów raźno ruszyć do przodu. To rząd ma smar w ręku.
Gra o wybory
Tylko do północy 3 grudnia trwa nabór do projektu „Spotkania z Parlamentem Europejskim”. Do współpracy przy jego realizacji Polska Fundacja im. Roberta Schumana zaprasza szkoły ponadgimnazjalne, organizacje pozarządowe oraz inne instytucje z całej Polski. Cel? Poszerzenie wiedzy na temat Parlamentu Europejskiego wśród 17-, 22-latków, dla których wybory w 2014 r. będą pierwszymi, podczas których będą mogli głosować. „Wprost” jest patronem medialnym tego przedsięwzięcia. Formularz zgłoszeniowy znajduje się pod adresem: schuman.pl.
Więcej możesz przeczytać w 49/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.