Prezes, który krzepko przespał noc z 12 na 13 grudnia, budzi się w roku 2012 i w słynną rocznicę organizuje marsz uliczny w ramach walki o wolność i niepodległość. Woła: wolność w Polsce jest zagrożona! Zgadzam się. On jej zagraża. Krzyś, kolega z celi nr 3, przypomina, że znowu rocznica i wycieczka do Białołęki śladami naszej martyrologii. Znak czasu, że w zaproszeniu weteranów tamtej „wojny” jest fraza: „Spotkajmy się niezależnie od dzielących nas dziś emocji, różnic politycznych i ideologicznych”. Byłem już kilka razy w Białołęce jakby w muzeum, a to jak najbardziej czynne więzienie. Osadzeni w części męskiej jak jeden mąż oglądają teraz w celach telewizję (to by mnie wykończyło). Nagle uświadamiam sobie, że to, co najbardziej porusza mnie w tych spotkaniach po latach, to nasza solidarność w starzeniu się. Nie muszę w tym celu jechać do więzienia. A jednak czuję się jakoś podle i nielojalnie. Krzyś jest robotnikiem, wzięli go prosto z fabryki, miał wtedy kilkumiesięczne dziecko. W ciągu 20 lat naszej wolności doświadczył wszystkich możliwych klęsk i plag, jakie spadły na ludzi już wolnych, a zniewolonych przez Wielką Zmianę. I wcale nie jest w sekcie smoleńskiej, wprost przeciwnie. Nie poddał się, ma od niedawna pracę operatora koparki na budowie metra, śle mi stamtąd obrazy i wiadomości jak z linii podziemnego frontu wojny o nową Polskę.
W ostatnich latach doświadczam aktów odnajdywania pogubionych krewnych też dzięki internetowi. I zbiegom okoliczności tak nieprawdopodobnym, że gdybym nie był tak racjonalny, nazwałbym to przeznaczeniem. Polskie korzenie rodzinne zdruzgotane zostały przez historię. Siostra ojca wyfrunęła kominem Treblinki jak siwy ptak. Ojciec mojej matki, Virtuti za Legiony, krzyże za rok ’20, zawodowy oficer, zginął we wrześniu 1939 r. na przedpolach Warszawy. Jeden z bliskich moich wujów służył w Wehrmachcie, jego brat w RAF. (Ten od Wehrmachtu do końca udawał, że był pod Monte Cassino po stronie maków, nie klasztoru na wzgórzu). Wymagają teraz od Polaków, by byli normalni, a ode mnie – żebym dobrze sypiał. Jak by mało było zamieszania w moim racjonalizmie, niespodzianka w antycznej dziupli fryzjerskiej U Stefana. Znamy się jedynie ze strzyżenia, a on nagle: – Pana tata to miał ciężko za okupacji. Przytakuję. Ojciec podczas okupacji ukrywał się, ale uczył na tajnych kompletach, głównie młodych z AK. Pod koniec wojny, ścigany przez gestapo, zamieszka w Międzylesiu, w domu reżysera Kreczmara. Było tam kilka osób, musieli uciekać w stronę Otwocka, z nimi chłopiec, słynny potem aktor Zbigniew Zapasiewicz. Po drugiej stronie Wisły płonęła Warszawa, giną prawie wszyscy uczniowie ojca.
– A tata pana mieszkał na ulicy Radomszczańskiej – mówi nagle Stefan i chowa nożyczki. Siedzę jakby nigdy nic, ale wgnieciony w fotel (od lat staram się ustalić, gdzie mieszkał ojciec w Międzylesiu). – A pan skąd wie? – pytam. I płacę. Nie chce powiedzieć, jakby speszony i w strachu. Zgłupiałem, mówię: – Ja tu jeszcze wrócę, wtedy pan powie. I wychodzę.
Agent Tomek jako coraz bardziej cudaczna postać naszego politycznego kabaretu. Tam też trotyl w pocałunku kochanków, bełkocąca prokuratura, półnagie służby tajne, były agent nagle ważny celebryta, poseł PiS i polityk szantażuje obecnego szefa CBA, ma na niego fotografie. Znajomy mówi: – Tylko w kraju Trzeciego Świata byłoby coś takiego możliwe. Protestuję: – Tam by go od razu zlikwidowano.
Chciałem kupić biografię Eligiusza Niewiadomskiego, mordercy prezydenta; już nie ma. Proszę, jak ten temat zaczął nas interesować. Kto mi powie, że to przypadek? Ja, prosty magister, od dawna myślę i piszę podobnie jak profesor Mikołejko. Mord nam wisi w powietrzu, miejmy nadzieję, że powisi, powisi i utonie. Pamiętam, jak wielkie Coś wisiało przed sierpniem 1980 r. No i potem się działo. Na powrót zawisło w roku 1988. I stało się, ale bezkrwawo, co niektórych dziś tak boli.
W ostatnich latach doświadczam aktów odnajdywania pogubionych krewnych też dzięki internetowi. I zbiegom okoliczności tak nieprawdopodobnym, że gdybym nie był tak racjonalny, nazwałbym to przeznaczeniem. Polskie korzenie rodzinne zdruzgotane zostały przez historię. Siostra ojca wyfrunęła kominem Treblinki jak siwy ptak. Ojciec mojej matki, Virtuti za Legiony, krzyże za rok ’20, zawodowy oficer, zginął we wrześniu 1939 r. na przedpolach Warszawy. Jeden z bliskich moich wujów służył w Wehrmachcie, jego brat w RAF. (Ten od Wehrmachtu do końca udawał, że był pod Monte Cassino po stronie maków, nie klasztoru na wzgórzu). Wymagają teraz od Polaków, by byli normalni, a ode mnie – żebym dobrze sypiał. Jak by mało było zamieszania w moim racjonalizmie, niespodzianka w antycznej dziupli fryzjerskiej U Stefana. Znamy się jedynie ze strzyżenia, a on nagle: – Pana tata to miał ciężko za okupacji. Przytakuję. Ojciec podczas okupacji ukrywał się, ale uczył na tajnych kompletach, głównie młodych z AK. Pod koniec wojny, ścigany przez gestapo, zamieszka w Międzylesiu, w domu reżysera Kreczmara. Było tam kilka osób, musieli uciekać w stronę Otwocka, z nimi chłopiec, słynny potem aktor Zbigniew Zapasiewicz. Po drugiej stronie Wisły płonęła Warszawa, giną prawie wszyscy uczniowie ojca.
– A tata pana mieszkał na ulicy Radomszczańskiej – mówi nagle Stefan i chowa nożyczki. Siedzę jakby nigdy nic, ale wgnieciony w fotel (od lat staram się ustalić, gdzie mieszkał ojciec w Międzylesiu). – A pan skąd wie? – pytam. I płacę. Nie chce powiedzieć, jakby speszony i w strachu. Zgłupiałem, mówię: – Ja tu jeszcze wrócę, wtedy pan powie. I wychodzę.
Agent Tomek jako coraz bardziej cudaczna postać naszego politycznego kabaretu. Tam też trotyl w pocałunku kochanków, bełkocąca prokuratura, półnagie służby tajne, były agent nagle ważny celebryta, poseł PiS i polityk szantażuje obecnego szefa CBA, ma na niego fotografie. Znajomy mówi: – Tylko w kraju Trzeciego Świata byłoby coś takiego możliwe. Protestuję: – Tam by go od razu zlikwidowano.
Chciałem kupić biografię Eligiusza Niewiadomskiego, mordercy prezydenta; już nie ma. Proszę, jak ten temat zaczął nas interesować. Kto mi powie, że to przypadek? Ja, prosty magister, od dawna myślę i piszę podobnie jak profesor Mikołejko. Mord nam wisi w powietrzu, miejmy nadzieję, że powisi, powisi i utonie. Pamiętam, jak wielkie Coś wisiało przed sierpniem 1980 r. No i potem się działo. Na powrót zawisło w roku 1988. I stało się, ale bezkrwawo, co niektórych dziś tak boli.
Więcej możesz przeczytać w 50/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.