Gandalf nigdy nie traci nad sobą kontroli – nieważne, czy żartuje, pije wino, pali fajkę, czy ratuje świat przed upadkiem. O sile postaci, którą gra, opowiada nam Ian McKellen.
Kamil Śmiałkowski „Wprost”: Jak się pan czuł, wracając do Śródziemia?
Ian McKellen: Świetnie, to jest jak sympatyczny powrót w rodzinne strony. Znowu polecieliśmy na plan filmowy do Nowej Zelandii – piękny kawałek świata z dala od wszystkiego. To nie jest Zachód czy Wschód – po prostu inny świat. Bez pogoni za sukcesem, bardziej wyluzowany niż ten, w którym żyjemy na co dzień. Podoba mi się, choć to strasznie daleko. No i po raz kolejny spotkałem ludzi, z którymi pracowaliśmy przy „Władcy pierścieni”. Choć znalazło się też w naszym gronie sporo nowych aktorów. Urokiem kręcenia w Nowej Zelandii było też mieszkanie bardzo blisko planu. Droga do studia zajmowała mi dziesięć minut. Prawie tak, jakbym kręcił film u siebie w domu.
Spodziewał się pan, że wrócicie do tego świata, kiedy kończyliście „Władcę pierścieni”?
Zupełnie nie. Oczywiście, czasem ktoś o tym wspomniał, były jakieś plotki, ale nic konkretnego. A potem tyle razy ten projekt ruszał i zatrzymywał się, że w końcu pogodziłem się z myślą, że nic z tego nie będzie. Zacząłem budować w sobie negatywne nastawienie: „Czy naprawdę chcę znowu grać tę postać? Czy naprawdę chcę wyjechać z domu na tak długo?”. Ale kiedy stało się to realne, okazało się, że jednak chcę.
Ian McKellen: Świetnie, to jest jak sympatyczny powrót w rodzinne strony. Znowu polecieliśmy na plan filmowy do Nowej Zelandii – piękny kawałek świata z dala od wszystkiego. To nie jest Zachód czy Wschód – po prostu inny świat. Bez pogoni za sukcesem, bardziej wyluzowany niż ten, w którym żyjemy na co dzień. Podoba mi się, choć to strasznie daleko. No i po raz kolejny spotkałem ludzi, z którymi pracowaliśmy przy „Władcy pierścieni”. Choć znalazło się też w naszym gronie sporo nowych aktorów. Urokiem kręcenia w Nowej Zelandii było też mieszkanie bardzo blisko planu. Droga do studia zajmowała mi dziesięć minut. Prawie tak, jakbym kręcił film u siebie w domu.
Spodziewał się pan, że wrócicie do tego świata, kiedy kończyliście „Władcę pierścieni”?
Zupełnie nie. Oczywiście, czasem ktoś o tym wspomniał, były jakieś plotki, ale nic konkretnego. A potem tyle razy ten projekt ruszał i zatrzymywał się, że w końcu pogodziłem się z myślą, że nic z tego nie będzie. Zacząłem budować w sobie negatywne nastawienie: „Czy naprawdę chcę znowu grać tę postać? Czy naprawdę chcę wyjechać z domu na tak długo?”. Ale kiedy stało się to realne, okazało się, że jednak chcę.
Więcej możesz przeczytać w 51/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.