Nagrody Kisiela 2012 rozdane. Gala wręczenia nagród już w styczniu. Tymczasem na Nowy Rok wybierzmy się z Kisielem w fantastyczną podróż, którą spisał w grudniu 1949 r.
Czy wiecie, co to jest pejotl? To taki południowoamerykański narkotyk, robiony, jak się zdaje, z korzenia pewnego gatunku kaktusów. Po zażyciu widzicie rzeczy wręcz niesłychane, macie nadzwyczajne, niebywale piękne, egzotyczne wizje wzrokowe i słuchowe, jakby w waszej głowie umieszczono wielozmysłową i wielowymiarową latarnię czarnoksięską. Lecz w sposób jeszcze bardziej zdumiewający działa podobno (ale tylko raz do roku) pejotl z kolorowego drzewka miłości, na którym rosną różnobarwne świeczki. Gdy umilkną ostatnie echa wigilijnej wieczerzy, gdy dzieci zasną, gorączkowo ściskając w rączkach otrzymane prezenty, a dorośli powędrują na pasterkę, my, po pogańsku, zostańmy w domu, zaszyjmy się w jakiś ciemny, lecz ciepły (koniecznie!) kąt pokoju, zażyjmy sporą dawkę choinkowego pejotlu wspomnień i – czekajmy na wizje. Cóż zobaczymy? (…)
Kolorowy wiatr dzieciństwa porywa nas i zachwyconych, oszołomionych, bezwolnych niesie poprzez bezdroża lat i krajów, poprzez fantastyczne światy ułudy i rzeczywistości, wyobraźni i wspomnień, z Huckiem i wiernym Murzynem płyniemy długie dni rzeką Missisipi albo też, jeśli wolicie, wędrujemy z Indianami tajemniczą rzeką z „Młodego wygnańca”, a także leśnymi wertepami z „Ducha puszczy”; Sokole Oko, Winnetou i Old Shatterhand biorą nas na siodło, aby przebiegać z nami niezmierzone obszary prerii; (...); odbywamy 20 000 mil podmorskiej żeglugi z dziwnym kapitanem Nemo i przez 82 dni tłuczemy się naokoło świata (jakżeż to długo!). Fascynuje nas Wyspa Tajemnicza, przeraża Czarny Kot i Maska Czerwonego Moru z opowieści Poego, podniecają dedukcje Sherlocka Holmesa, porywają przygody Gautierowskiego kapitana Fracasse’a, uczymy się kochać getry, kamizelkę, łysinę i okulary pana Pickwicka. Jack London prowadzi nas szlakiem trampów, jeżdżących bez biletu lub szlakiem psich zaprzęgów aż do złotodajnych krańców Alaski. Zwiedzamy też Afrykę, po której oprowadzają nas Nelly Rawlison i Stanisław Tarkowski, aby tym razem już na długo powrócić do Ojczyzny; tutaj na pewien czas zawieramy znajomość z panem Walerym Przyborowskim (...). A potem na długie miesiące towarzyszami naszych dni stają się Skrzetuski i Podbipięta, Zagłoba i Wołodyjowski, Kmicic i Oleńka: żyjemy w Zbarażu i w Kiejdanach, w Rozłogach i na Jasnej Górze. A potem…
Potem dong, dong, dong! – dźwięk dzwonu przerywa naszą „cudowną podróż”; wszystko znika, jest ciemno i tylko dzwon bije srebrzyście i przeszywająco, dwanaście razy. Jeśli nie wiecie, co to znaczy, to wasze szczęście: ale ja wiem. To koniec dzieciństwa, to zaczyna się nowy, całkiem inny etap podróży – zbliża się „wiek męski – wiek klęski”.
Ekran ciemności ożywia się na nowo. Lecz to już pamiętacie – po cóż opowiadać? Po krętych i stromych ścieżkach, po jesiennych szarugach i wichurach, po grząskich, cmentarnych polach wiodą nas nasi przewodnicy. Nie będziemy wymieniać wszystkich, może tylko tych dwoje, którzy oprowadzali nas po Warszawie. Oto pracowity szlak, jakim nas wiodły korepetycje Joasi, a oto nędzna, smutna i czarna warszawska ulica, po której wędrował doktor Judym. (…)
Pamiętacie, jak zakończył swą wigilijną podróż Dickensowski pan Scrooge? Trzeci wysłannik zaświatów, milczący, straszny Duch poprowadził go na cmentarz i bez słowa wskazał napis na mogile. Pan Scrooge przeczytał: widniało tam jego własne nazwisko. Czyż prowadzeni resztką pejotlowej magii i my odwiedzić winniśmy teraz zburzone miasta naszej młodości, ruiny i groby, trupie pola rozciągające się tam, gdzie niegdyś jaśniały blaskiem dzieciństwa przebogate krainy imaginacji? Nie – pan Scrooge obudził się wreszcie – zbudźmy się i my. Pejotl już nie działa, w naszym ciepłym przedtem kącie zrobiło się wcale zimno – brrr – a także ciemno jest i samotnie. Zmęczyliśmy się – jak zawsze po dalekiej podróży, i starcze dreszczyki biegają nam po kościach. Czyżbyśmy naprawdę byli sami!? Tak zupełnie sami?! – jak pan Scrooge? Lecz nie: ponury sen pana Scrooge’a zakończył się przebudzeniem – w miłości. I tutaj, z nami w pokoju jest gorejący znak miłości: nasza maleńka choinka, ze swymi żarzącymi się wciąż różnokolorowymi świeczkami. Siądźmy przy niej i ogrzejmy się po utrudzającej podróży pejotlowym dyliżansem.
Fragment pochodzi z felietonu: „Wigilia fantastyczna” ze zbioru „Felietony pod choinkę”
Czy wiecie, co to jest pejotl? To taki południowoamerykański narkotyk, robiony, jak się zdaje, z korzenia pewnego gatunku kaktusów. Po zażyciu widzicie rzeczy wręcz niesłychane, macie nadzwyczajne, niebywale piękne, egzotyczne wizje wzrokowe i słuchowe, jakby w waszej głowie umieszczono wielozmysłową i wielowymiarową latarnię czarnoksięską. Lecz w sposób jeszcze bardziej zdumiewający działa podobno (ale tylko raz do roku) pejotl z kolorowego drzewka miłości, na którym rosną różnobarwne świeczki. Gdy umilkną ostatnie echa wigilijnej wieczerzy, gdy dzieci zasną, gorączkowo ściskając w rączkach otrzymane prezenty, a dorośli powędrują na pasterkę, my, po pogańsku, zostańmy w domu, zaszyjmy się w jakiś ciemny, lecz ciepły (koniecznie!) kąt pokoju, zażyjmy sporą dawkę choinkowego pejotlu wspomnień i – czekajmy na wizje. Cóż zobaczymy? (…)
Kolorowy wiatr dzieciństwa porywa nas i zachwyconych, oszołomionych, bezwolnych niesie poprzez bezdroża lat i krajów, poprzez fantastyczne światy ułudy i rzeczywistości, wyobraźni i wspomnień, z Huckiem i wiernym Murzynem płyniemy długie dni rzeką Missisipi albo też, jeśli wolicie, wędrujemy z Indianami tajemniczą rzeką z „Młodego wygnańca”, a także leśnymi wertepami z „Ducha puszczy”; Sokole Oko, Winnetou i Old Shatterhand biorą nas na siodło, aby przebiegać z nami niezmierzone obszary prerii; (...); odbywamy 20 000 mil podmorskiej żeglugi z dziwnym kapitanem Nemo i przez 82 dni tłuczemy się naokoło świata (jakżeż to długo!). Fascynuje nas Wyspa Tajemnicza, przeraża Czarny Kot i Maska Czerwonego Moru z opowieści Poego, podniecają dedukcje Sherlocka Holmesa, porywają przygody Gautierowskiego kapitana Fracasse’a, uczymy się kochać getry, kamizelkę, łysinę i okulary pana Pickwicka. Jack London prowadzi nas szlakiem trampów, jeżdżących bez biletu lub szlakiem psich zaprzęgów aż do złotodajnych krańców Alaski. Zwiedzamy też Afrykę, po której oprowadzają nas Nelly Rawlison i Stanisław Tarkowski, aby tym razem już na długo powrócić do Ojczyzny; tutaj na pewien czas zawieramy znajomość z panem Walerym Przyborowskim (...). A potem na długie miesiące towarzyszami naszych dni stają się Skrzetuski i Podbipięta, Zagłoba i Wołodyjowski, Kmicic i Oleńka: żyjemy w Zbarażu i w Kiejdanach, w Rozłogach i na Jasnej Górze. A potem…
Potem dong, dong, dong! – dźwięk dzwonu przerywa naszą „cudowną podróż”; wszystko znika, jest ciemno i tylko dzwon bije srebrzyście i przeszywająco, dwanaście razy. Jeśli nie wiecie, co to znaczy, to wasze szczęście: ale ja wiem. To koniec dzieciństwa, to zaczyna się nowy, całkiem inny etap podróży – zbliża się „wiek męski – wiek klęski”.
Ekran ciemności ożywia się na nowo. Lecz to już pamiętacie – po cóż opowiadać? Po krętych i stromych ścieżkach, po jesiennych szarugach i wichurach, po grząskich, cmentarnych polach wiodą nas nasi przewodnicy. Nie będziemy wymieniać wszystkich, może tylko tych dwoje, którzy oprowadzali nas po Warszawie. Oto pracowity szlak, jakim nas wiodły korepetycje Joasi, a oto nędzna, smutna i czarna warszawska ulica, po której wędrował doktor Judym. (…)
Pamiętacie, jak zakończył swą wigilijną podróż Dickensowski pan Scrooge? Trzeci wysłannik zaświatów, milczący, straszny Duch poprowadził go na cmentarz i bez słowa wskazał napis na mogile. Pan Scrooge przeczytał: widniało tam jego własne nazwisko. Czyż prowadzeni resztką pejotlowej magii i my odwiedzić winniśmy teraz zburzone miasta naszej młodości, ruiny i groby, trupie pola rozciągające się tam, gdzie niegdyś jaśniały blaskiem dzieciństwa przebogate krainy imaginacji? Nie – pan Scrooge obudził się wreszcie – zbudźmy się i my. Pejotl już nie działa, w naszym ciepłym przedtem kącie zrobiło się wcale zimno – brrr – a także ciemno jest i samotnie. Zmęczyliśmy się – jak zawsze po dalekiej podróży, i starcze dreszczyki biegają nam po kościach. Czyżbyśmy naprawdę byli sami!? Tak zupełnie sami?! – jak pan Scrooge? Lecz nie: ponury sen pana Scrooge’a zakończył się przebudzeniem – w miłości. I tutaj, z nami w pokoju jest gorejący znak miłości: nasza maleńka choinka, ze swymi żarzącymi się wciąż różnokolorowymi świeczkami. Siądźmy przy niej i ogrzejmy się po utrudzającej podróży pejotlowym dyliżansem.
Fragment pochodzi z felietonu: „Wigilia fantastyczna” ze zbioru „Felietony pod choinkę”
Więcej możesz przeczytać w 1/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.