Po Nowym Roku cudów spodziewać się nie można, ale może uda się nieco zmniejszyć skalę stosunkowo drobnych, ale w sumie ogromnie uciążliwych dolegliwości, nie tych zdrowotnych, ale tych urzędniczych. Ostatnio bowiem jest ich coraz więcej. A to radary wszędzie i na słowo honoru, a to kłopoty z receptami, a to utrudnienia w studiowaniu drugiego kierunku i radykalny wzrost biurokracji na uczelniach, a to – jak zwykle – ZUS, który za pięć groszy grozi mi grzywną lub więzieniem, ale z oddaniem zawieszonej emerytury się nie spieszy, a to podatki dla twórców, a to papierosy tylko krótkie i grube, a nie długie i cienkie, co mi się jakoś kojarzy. Wiem, wiem, że to także Unia Europejska, ale efekt zmasowany jest taki, że ciągle się nas jakoś ogranicza. A my te narastające ograniczenia odbieramy z niechęcią, bo nie lubimy, jak się nam utrudnia życie i po kawałeczku pozbawia nas wolności.
Kiedy jedliśmy obiad we wspaniałym skansenie pod Janowem Podlaskim, właściciel zapytany, jak zdołał pościągać z całego regionu tyle budowli, wyjaśnił, że uczynił to w latach 1989- 1990, bo wtedy jeszcze był bałagan i można było wiele rzeczy szybko załatwić. Otóż chciałbym pochwalić bałagan, czy raczej ograniczenie administrowania rzeczami i ludźmi tak daleko posunięte, że lepsza okaże się anarchia niż nadzór prawny, policyjny, urzędniczy. Ograniczanie ogromnie mnie przygnębia i zapewne przygnębia bardzo wielu ludzi. Ograniczanie dotyczące spraw w istocie drobnych prowadzi do zasadniczego pogorszenia nastrojów społecznych. Bardzo się dziwię, że władza tego nie rozumie, że nie pojmuje, jak wiele traci na drobiazgach, bo kogo realnie obchodzi, czy wejdziemy do strefy euro, kiedy wejdziemy i po co.
Natomiast wielu z nas obchodzi, że nie tylko nie wolno palić w pociągach, co rozumiem, ale także na otwartych peronach, że za brak dzwonka przy rowerze policjant może wykręcić wentyl samotnej kobiecie na leśnej drodze. Iż muszę napisać, jakie będą efekty mojego wykładu, chociaż tak wiele zależy od uwagi i inteligencji studentów, że – co więcej – trzeba opisać te efekty, ogłaszając konkurs, który nie wiadomo, kto wygra, co jest absurdalne. Ale to znowu Unia. Takie uciążliwości sprawiają jednak, że coraz większa liczba wybitnych profesorów, zachowam nazwiska w dyskrecji, w całej Europie, rezygnuje z pracy i albo przechodzi na możliwie najwcześniejszą emeryturę, albo ucieka do Ameryki lub – coraz częściej – do Azji.
Wiem, że żyjemy w demokracji liberalnej, i zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że zagwarantowano mi wiele wolności, jakich niegdyś mi brakowało. Jednak natura ludzka jest taka, że spostrzegamy to, co blisko nas, więc chociaż szanujemy wolność prasy i zgromadzeń, to jako dolegliwość odczuwamy fakt, że ciągle tak niewiele można załatwić przez internet, że tyle służb ma prawo nas podsłuchiwać, że w sprawy sposobu poczęcia dziecka wtrąca się prawodawca, podobnie jak w kwestię tego, co dzieci powinny móc kupić w szkole do jedzenia.
Opiekuńczy charakter państwa nie powinien mieć nic wspólnego z ograniczeniami wolności. Napisano na ten temat na świecie wiele książek: jak pomagać ludziom, nie poniżając ich, czyli jak dawać pomoc i bardzo dyskretnie nadzorować sposoby jej użytkowania. W Polsce nikt się tym nie przejmuje. Lokalnie wszyscy wiedzą, kto dostaje pomoc (a powinna to być tajemnica) i jak jej używa. Prywatność bowiem przestała być w cenie. A prywatność jest jedną z nielicznych wartości, o jakie liberałowie walczyli od początku. Wolność prywatna staje się jednak zagrożona, kiedy zbyt wiele instytucji zbyt wiele o nas wie oraz kiedy zbyt wiele instytucji zbyt wiele od nas wymaga, i to zupełnie niepotrzebnie. Bardzo łatwo przekroczyć granicę biednego państwa opiekuńczego i popaść w protekcjonalizm. A w dodatku każde z tych ograniczeń jest na tyle niewielkie, że trudno toczyć o nie zasadnicze boje. Przypominam jednak Platformie Obywatelskiej, że powstała jako formacja liberalna, a sobie i Państwu życzę na Nowy Rok, żeby PO, czy jakakolwiek inna rządząca partia, rzeczywiście, a nie tylko na pozór, zachowywała podstawową wartość liberalizmu, czyli wolność prywatną, o ile tylko jest to możliwe i nic bardzo poważnego nie zmusza do jej ograniczania.
Kiedy jedliśmy obiad we wspaniałym skansenie pod Janowem Podlaskim, właściciel zapytany, jak zdołał pościągać z całego regionu tyle budowli, wyjaśnił, że uczynił to w latach 1989- 1990, bo wtedy jeszcze był bałagan i można było wiele rzeczy szybko załatwić. Otóż chciałbym pochwalić bałagan, czy raczej ograniczenie administrowania rzeczami i ludźmi tak daleko posunięte, że lepsza okaże się anarchia niż nadzór prawny, policyjny, urzędniczy. Ograniczanie ogromnie mnie przygnębia i zapewne przygnębia bardzo wielu ludzi. Ograniczanie dotyczące spraw w istocie drobnych prowadzi do zasadniczego pogorszenia nastrojów społecznych. Bardzo się dziwię, że władza tego nie rozumie, że nie pojmuje, jak wiele traci na drobiazgach, bo kogo realnie obchodzi, czy wejdziemy do strefy euro, kiedy wejdziemy i po co.
Natomiast wielu z nas obchodzi, że nie tylko nie wolno palić w pociągach, co rozumiem, ale także na otwartych peronach, że za brak dzwonka przy rowerze policjant może wykręcić wentyl samotnej kobiecie na leśnej drodze. Iż muszę napisać, jakie będą efekty mojego wykładu, chociaż tak wiele zależy od uwagi i inteligencji studentów, że – co więcej – trzeba opisać te efekty, ogłaszając konkurs, który nie wiadomo, kto wygra, co jest absurdalne. Ale to znowu Unia. Takie uciążliwości sprawiają jednak, że coraz większa liczba wybitnych profesorów, zachowam nazwiska w dyskrecji, w całej Europie, rezygnuje z pracy i albo przechodzi na możliwie najwcześniejszą emeryturę, albo ucieka do Ameryki lub – coraz częściej – do Azji.
Wiem, że żyjemy w demokracji liberalnej, i zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że zagwarantowano mi wiele wolności, jakich niegdyś mi brakowało. Jednak natura ludzka jest taka, że spostrzegamy to, co blisko nas, więc chociaż szanujemy wolność prasy i zgromadzeń, to jako dolegliwość odczuwamy fakt, że ciągle tak niewiele można załatwić przez internet, że tyle służb ma prawo nas podsłuchiwać, że w sprawy sposobu poczęcia dziecka wtrąca się prawodawca, podobnie jak w kwestię tego, co dzieci powinny móc kupić w szkole do jedzenia.
Opiekuńczy charakter państwa nie powinien mieć nic wspólnego z ograniczeniami wolności. Napisano na ten temat na świecie wiele książek: jak pomagać ludziom, nie poniżając ich, czyli jak dawać pomoc i bardzo dyskretnie nadzorować sposoby jej użytkowania. W Polsce nikt się tym nie przejmuje. Lokalnie wszyscy wiedzą, kto dostaje pomoc (a powinna to być tajemnica) i jak jej używa. Prywatność bowiem przestała być w cenie. A prywatność jest jedną z nielicznych wartości, o jakie liberałowie walczyli od początku. Wolność prywatna staje się jednak zagrożona, kiedy zbyt wiele instytucji zbyt wiele o nas wie oraz kiedy zbyt wiele instytucji zbyt wiele od nas wymaga, i to zupełnie niepotrzebnie. Bardzo łatwo przekroczyć granicę biednego państwa opiekuńczego i popaść w protekcjonalizm. A w dodatku każde z tych ograniczeń jest na tyle niewielkie, że trudno toczyć o nie zasadnicze boje. Przypominam jednak Platformie Obywatelskiej, że powstała jako formacja liberalna, a sobie i Państwu życzę na Nowy Rok, żeby PO, czy jakakolwiek inna rządząca partia, rzeczywiście, a nie tylko na pozór, zachowywała podstawową wartość liberalizmu, czyli wolność prywatną, o ile tylko jest to możliwe i nic bardzo poważnego nie zmusza do jej ograniczania.
Więcej możesz przeczytać w 1/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.