Nihilistyczny bunt w "Idiotach" zżera samych zbuntowanych. Z manipulowania własną psychiką wychodzą oni pokonani.
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, na polskie ekrany dotarł wreszcie głośny film Larsa von Triera (autora "Przełamując fale") - "Idioci", zrealizowany w zgodzie z "Dogmą", czyli manifestem radykalnych duńskich reżyserów, którzy postanowili zbuntować się przeciwko stereotypowi komercyjnego kina, narzucanemu przez Hollywood.
Zygmunt Kałużyński: - To, co tu uderza najbardziej z punktu widzenia sztuki filmowej, to całkowite oderwanie się od fantastycznych osiągnięć dzisiejszej techniki hollywoodzkiej, potrafiącej robić takie cuda, że szczęka opada. "Dogma" żąda - na zasadzie dzikiej demonstracji - krańcowego ascetyzmu i ten film jest jego przykładem. Cały zrobiony został kamerą "z ręki".
TR: - Tak, bo zgodnie z zasadami "Dogmy" nie wolno używać statywu, sztucznego oświetlenia, postsynchronów. Wszystko ma być naturalne, nie aranżowane.
ZK: - Czyli to olśniewające techniczne mistrzostwo, do którego doszło kino, zostaje w sposób ostentacyjny przekreślone. Dlaczego filmują "z ręki"? Bo punkt widzenia tych filmów ma być punktem widzenia człowieka, a człowiek się porusza, nigdy nie jest w bezruchu. Przy tym film robiony jest bez żadnej dbałości o precyzję. Zdjęcia bywają niedoświetlone lub prześwietlone: zdarza się, że akcja rozgrywa się w ciemnym kącie, gdzie widać ledwie kontury, albo znowu w jaskrawym świetle, które rozprasza wszystko. Zresztą, panie Tomaszu, paradoksalnie, ten protest przeciwko znakomitości techniki może być wykonany właśnie dzięki znakomitości techniki, bo - jak słyszę - za sumę nie tak szalenie wysoką (8 tys. zł) można nabyć nowoczesną kamerę wideo, która nie potrzebuje ani atelier, ani zaplecza, ani finansowania. Sprasza się paru kolegów i już można robić kino. Postęp techniki pozwolił na to, żeby się przeciw niej zbuntować! Ciekawe jednak, że zdarzyło się to za sprawą filmowców europejskich i do tego pochodzących z niedużego kraju.
TR: - Pozostaje pytanie najważniejsze: czy ten film, zrealizowany zgodnie z zasadami "Dogmy", wnosi coś istotnie nowego do historii kina?
ZK: - Protest techniczny - jak wszystko, co się dzieje w działalności ludzkiej i humanizmie - nie mógł się obyć bez poglądu. I tutaj mamy go również. Jest podobnie krańcowy jak ów jaskrawy ascetyzm techniczny. "Idioci" opowiadają o środowisku szalenie oryginalnym...
TR: - To są młodzi inteligenci duńscy, reprezentujący anarchiczny stosunek do wysoko rozwiniętej cywilizacji konsumpcyjnej.
ZK: - Postanawiają rozmyślnie być idiotami. Tłumaczą to tak: dobrobyt, technika, organizacja doszły już do takiej sprawności, że wszystko funkcjonuje jak maszyna, a jednak człowiek nie jest szczęśliwy. Żeby temu przeciwdziałać, należy obudzić w sobie małego idiotę, którego ma się na samym dnie podświadomości.
TR: - Błąd w założeniu. Wcale nie jest oczywiste, że każdy człowiek hoduje w sobie głupka. Wygląda mi to na nieco naciągniętą parafrazę psychologicznej prawdy, że każdy dorosły ma w sobie coś z dziecka. Ale dziecko i idiota to nie to samo.
ZK: - W dodatku ich idiotyzm wyma- ga - paradoksalnie - inteligencji, bo zachowują się w sposób przemyślany i zainscenizowany. Na przykład udając niepełnosprawnych, prowokują tych, którzy są irytującymi ich przykładami tego, czego nienawidzą, tzn. owego nowoczesnego porządku społecznego.
TR: - Tylko czemu ma służyć ten bunt? Zwykle za pomocą buntu chce się coś zamanifestować, tymczasem ich działalność (nazywana przez nich samych "spastykowaniem") pozostaje niezrozumiała dla obserwatorów, którzy nie zdają sobie sprawy, że mają do czynienia z prowokacją i sądzą, że nasi bohaterowie są po prostu umysłowo chorzy. A więc ów bunt w "Idiotach" ma charakter implozji; zżera samych zbuntowanych. Z manipulowania własną psychiką wychodzą oni pokonani, zniszczeni.
ZK: - Nie bardzo. Występuje tu na przykład dziewczyna imieniem Karen. To jest dojrzała osoba, która przypadkowo zostaje wciągnięta w psychodramę idiotyzmu. Film zaczyna się od tego, że Karen znajduje się w restauracji, a dwaj przedstawiciele klubu idiotów udają niepełnosprawnych, korzystając z zażenowania i wyrozumiałości, jakimi społeczeństwo otacza głupków...
TR: - Szczególnie w takim kraju jak Dania, która jest sławna z tego, że tam niepełnosprawnych bardzo się szanuje i ułatwia im życie.
ZK: - Ci rzekomi dwaj idioci potrącają przyzwoitych obywateli konsumujących jakieś danie, wyjadają im z talerzy, co zostaje przyjęte jako coś nie do uniknięcia. Wreszcie zabierają ową Karen z sobą i ona zostaje z nimi. Potem okazuje się, że uciekła ze swojego życia w wyniku tragedii, bo zmarł jej syn.
TR: - No właśnie - i tu kończy się "Dogma", a pojawia się jakiś podejrzanie hollywoodzki, sentymentalny wąteczek, który psuje całą zabawę.
ZK: - Widzi pan, zdaje się, że Trier zdawał sobie sprawę, że musi jaki taki wniosek przedstawić widzom.
TR: - No dobrze, ale ten wniosek stawia pod znakiem zapytania sens całego filmu.
ZK: - Ja też uważam to zakończenie za błąd i dowód oportunizmu reżysera. Bez niego "Idioci" mieliby bez porównania bardziej uderzeniową wymowę, ale też byliby bez porównania bardziej bezczelni, prowokacyjni i irytujący. Choć może właśnie dlatego film byłby uczciwszy. Jest tu jeszcze jeden niepokojący problem: nawet jeśli jesteśmy skłonni zgodzić się, że takie wyzwolenie anarchizmu, oderwania się i nihilistycznego przekreślenia tego, co przyzwoite, może takiej grupie dać jakąś satysfakcję z poczucia uwolnienia się, to jednak powstaje niebezpieczeństwo zbliżenia się do reguł sekty. Wystarczy przypomnieć scenę, w której ojciec jednej z członkiń grupy przyjeżdża, by ją zabrać do domu, twierdząc, że jest chora i wymaga leczenia. Wtedy następuje najbardziej rozdzierająca scena filmu: chłopiec, który też gra idiotę, ale kocha tę dziewczynę, usiłuje powstrzymać wyjazd. Goły kładzie się na masce samochodu ojca. I wtedy widać ów nacisk grupowy, sekciarski, chwilami mający woń... faszyzmu.
TR: - Dla mnie to raczej woń zdziczałych dzieci-kwiatów. Jakby idee hipisów zostały przetrawione, zdegenerowane i teraz wyrzygane w postaci mentalnego farfocla.
ZK: - Może wartością tego filmu jest więc to, że rysuje różne możliwości: nihilistyczny bunt prowadzi do wyzwolenia, ale zarazem sprzeciwia się wewnętrznemu poczuciu porządku?
Zygmunt Kałużyński: - To, co tu uderza najbardziej z punktu widzenia sztuki filmowej, to całkowite oderwanie się od fantastycznych osiągnięć dzisiejszej techniki hollywoodzkiej, potrafiącej robić takie cuda, że szczęka opada. "Dogma" żąda - na zasadzie dzikiej demonstracji - krańcowego ascetyzmu i ten film jest jego przykładem. Cały zrobiony został kamerą "z ręki".
TR: - Tak, bo zgodnie z zasadami "Dogmy" nie wolno używać statywu, sztucznego oświetlenia, postsynchronów. Wszystko ma być naturalne, nie aranżowane.
ZK: - Czyli to olśniewające techniczne mistrzostwo, do którego doszło kino, zostaje w sposób ostentacyjny przekreślone. Dlaczego filmują "z ręki"? Bo punkt widzenia tych filmów ma być punktem widzenia człowieka, a człowiek się porusza, nigdy nie jest w bezruchu. Przy tym film robiony jest bez żadnej dbałości o precyzję. Zdjęcia bywają niedoświetlone lub prześwietlone: zdarza się, że akcja rozgrywa się w ciemnym kącie, gdzie widać ledwie kontury, albo znowu w jaskrawym świetle, które rozprasza wszystko. Zresztą, panie Tomaszu, paradoksalnie, ten protest przeciwko znakomitości techniki może być wykonany właśnie dzięki znakomitości techniki, bo - jak słyszę - za sumę nie tak szalenie wysoką (8 tys. zł) można nabyć nowoczesną kamerę wideo, która nie potrzebuje ani atelier, ani zaplecza, ani finansowania. Sprasza się paru kolegów i już można robić kino. Postęp techniki pozwolił na to, żeby się przeciw niej zbuntować! Ciekawe jednak, że zdarzyło się to za sprawą filmowców europejskich i do tego pochodzących z niedużego kraju.
TR: - Pozostaje pytanie najważniejsze: czy ten film, zrealizowany zgodnie z zasadami "Dogmy", wnosi coś istotnie nowego do historii kina?
ZK: - Protest techniczny - jak wszystko, co się dzieje w działalności ludzkiej i humanizmie - nie mógł się obyć bez poglądu. I tutaj mamy go również. Jest podobnie krańcowy jak ów jaskrawy ascetyzm techniczny. "Idioci" opowiadają o środowisku szalenie oryginalnym...
TR: - To są młodzi inteligenci duńscy, reprezentujący anarchiczny stosunek do wysoko rozwiniętej cywilizacji konsumpcyjnej.
ZK: - Postanawiają rozmyślnie być idiotami. Tłumaczą to tak: dobrobyt, technika, organizacja doszły już do takiej sprawności, że wszystko funkcjonuje jak maszyna, a jednak człowiek nie jest szczęśliwy. Żeby temu przeciwdziałać, należy obudzić w sobie małego idiotę, którego ma się na samym dnie podświadomości.
TR: - Błąd w założeniu. Wcale nie jest oczywiste, że każdy człowiek hoduje w sobie głupka. Wygląda mi to na nieco naciągniętą parafrazę psychologicznej prawdy, że każdy dorosły ma w sobie coś z dziecka. Ale dziecko i idiota to nie to samo.
ZK: - W dodatku ich idiotyzm wyma- ga - paradoksalnie - inteligencji, bo zachowują się w sposób przemyślany i zainscenizowany. Na przykład udając niepełnosprawnych, prowokują tych, którzy są irytującymi ich przykładami tego, czego nienawidzą, tzn. owego nowoczesnego porządku społecznego.
TR: - Tylko czemu ma służyć ten bunt? Zwykle za pomocą buntu chce się coś zamanifestować, tymczasem ich działalność (nazywana przez nich samych "spastykowaniem") pozostaje niezrozumiała dla obserwatorów, którzy nie zdają sobie sprawy, że mają do czynienia z prowokacją i sądzą, że nasi bohaterowie są po prostu umysłowo chorzy. A więc ów bunt w "Idiotach" ma charakter implozji; zżera samych zbuntowanych. Z manipulowania własną psychiką wychodzą oni pokonani, zniszczeni.
ZK: - Nie bardzo. Występuje tu na przykład dziewczyna imieniem Karen. To jest dojrzała osoba, która przypadkowo zostaje wciągnięta w psychodramę idiotyzmu. Film zaczyna się od tego, że Karen znajduje się w restauracji, a dwaj przedstawiciele klubu idiotów udają niepełnosprawnych, korzystając z zażenowania i wyrozumiałości, jakimi społeczeństwo otacza głupków...
TR: - Szczególnie w takim kraju jak Dania, która jest sławna z tego, że tam niepełnosprawnych bardzo się szanuje i ułatwia im życie.
ZK: - Ci rzekomi dwaj idioci potrącają przyzwoitych obywateli konsumujących jakieś danie, wyjadają im z talerzy, co zostaje przyjęte jako coś nie do uniknięcia. Wreszcie zabierają ową Karen z sobą i ona zostaje z nimi. Potem okazuje się, że uciekła ze swojego życia w wyniku tragedii, bo zmarł jej syn.
TR: - No właśnie - i tu kończy się "Dogma", a pojawia się jakiś podejrzanie hollywoodzki, sentymentalny wąteczek, który psuje całą zabawę.
ZK: - Widzi pan, zdaje się, że Trier zdawał sobie sprawę, że musi jaki taki wniosek przedstawić widzom.
TR: - No dobrze, ale ten wniosek stawia pod znakiem zapytania sens całego filmu.
ZK: - Ja też uważam to zakończenie za błąd i dowód oportunizmu reżysera. Bez niego "Idioci" mieliby bez porównania bardziej uderzeniową wymowę, ale też byliby bez porównania bardziej bezczelni, prowokacyjni i irytujący. Choć może właśnie dlatego film byłby uczciwszy. Jest tu jeszcze jeden niepokojący problem: nawet jeśli jesteśmy skłonni zgodzić się, że takie wyzwolenie anarchizmu, oderwania się i nihilistycznego przekreślenia tego, co przyzwoite, może takiej grupie dać jakąś satysfakcję z poczucia uwolnienia się, to jednak powstaje niebezpieczeństwo zbliżenia się do reguł sekty. Wystarczy przypomnieć scenę, w której ojciec jednej z członkiń grupy przyjeżdża, by ją zabrać do domu, twierdząc, że jest chora i wymaga leczenia. Wtedy następuje najbardziej rozdzierająca scena filmu: chłopiec, który też gra idiotę, ale kocha tę dziewczynę, usiłuje powstrzymać wyjazd. Goły kładzie się na masce samochodu ojca. I wtedy widać ów nacisk grupowy, sekciarski, chwilami mający woń... faszyzmu.
TR: - Dla mnie to raczej woń zdziczałych dzieci-kwiatów. Jakby idee hipisów zostały przetrawione, zdegenerowane i teraz wyrzygane w postaci mentalnego farfocla.
ZK: - Może wartością tego filmu jest więc to, że rysuje różne możliwości: nihilistyczny bunt prowadzi do wyzwolenia, ale zarazem sprzeciwia się wewnętrznemu poczuciu porządku?
Więcej możesz przeczytać w 17/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.