Rozmowa z JANUSZEM ONYSZKIEWICZEM, ministrem obrony narodowej
"Wprost": - Polski udział w akcji NATO w Jugosławii ma obecnie w zasadzie symboliczny charakter. Czy gdyby zaistniała taka potrzeba, bylibyśmy w stanie włączyć do działań większe siły?
Janusz Onyszkiewicz: - Protestuję przeciwko takiej ocenie naszego zaangażowania militarnego poza granicami kraju. Proszę nie zapominać o tym, że to Polska dostarcza najwięcej na świecie żołnierzy do akcji pokojowych pod flagą ONZ. Jest to dla nas bardzo duży wysiłek organizacyjny, a także finansowy, bo ONZ na ogół nie wywiązuje się w terminie z należnych płatności. Poza tym wydzieliliśmy batalion wykorzystywany do utrzymania pokoju w Bośni. Zgłosiliśmy również gotowość włączenia do działań kolejnego batalionu szturmowego, który znajduje się w rezerwie strategicznej sił SFOR. W razie potrzeby w ciągu 96 godzin może się on znaleźć w Bośni. Utrzymywanie go w stanie pełnej gotowości to nie tylko duży wysiłek żołnierzy, ale także znaczące koszty. W składzie każdej naszej jednostki poza granicami kraju znajdują się żołnierze z poboru, których po upływie okresu służby trzeba zmieniać, co podnosi koszty każdej operacji. Problemów tych nie mają państwa utrzymujące armie zawodowe. Mimo że jesteśmy w NATO dopiero od kilku tygodni, wnosimy do jego działań nie mniej niż wielu "starych" członków. Niedawno specjalne podziękowania przekazał nam na przykład rząd USA za pośrednictwem swojego ambasadora.
- To, o czym pan mówi, dotyczy zdolności naszego wojska do udziału w misjach pokojowych. Czy jednak mamy już jednostki spełniające kryteria NATO i zdolne do działań w akcjach bojowych?
- Oprócz gotowego do przerzucenia na Bałkany batalionu szturmowego dysponujemy innymi jednostkami włączonymi do sił NATO. Są wśród nich na przykład przeznaczone do natychmiastowego reagowania jednostki lotnicze i morskie. Do odwodu szybkiego reagowania zadeklarowaliśmy także dwie brygady: zmotoryzowaną i pancerną.
- Na razie nie oznacza to, że są one zdolne do pełnoprawnego udziału w działaniach wojsk paktu.
- Nie chodzi o to, żeby te brygady już teraz znalazły się pod komendą dowództwa NATO. Znajdą się tam - gdyby zaistniała taka potrzeba - zgodnie z procedurami obowiązującymi w sojuszu dopiero po politycznej decyzji polskich władz, zezwalającej na przekazanie kwaterze paktu dowodzenia nimi. Takiej decyzji dotychczas nie podjęto, gdyż dowództwo NATO o to nas nie prosiło. v- A gdyby pojawiły się takie wymagania? Po jakim czasie brygady szybkiego reagowania mogłyby być użyte w strukturach militarnych paktu?
- W NATO obowiązują normatywy dotyczące okresu włączania do działań sił szybkiego reagowania. Ich szczegóły objęte są tajemnicą. Mogę jedynie ujawnić, że okres ten byłby liczony nie w godzinach lub dniach, lecz w tygodniach. Są to realne i możliwe do spełnienia przez nas terminy.
- Czy gdyby zapadły takie decyzje, MON znalazłoby pieniądze na wyekspediowanie naszych sił?
- Reguluje to ustawa o użyciu polskich sił poza granicami kraju. W NATO obowiązuje zasada, że koszty działań pokrywa kraj, z którego pochodzi jednostka. NATO na razie nie ma osobnego budżetu na finansowanie operacji (takim budżetem dysponuje ONZ). Ewentualna decyzja polskiego rządu o wyekspediowaniu wojska byłaby poparta odpowiednimi decyzjami finansowymi. Pieniądze pochodziłyby z ogólnej rezerwy budżetowej państwa.
- Czy to wystarczy?
- Mamy kłopoty z programem ewentualnego finansowania naszych jednostek mogących działać pod dowództwem NATO. Parlament ograniczył wysokość rezerwy do ok. 70 mln zł. Tymczasem koszt przemieszczenia do Albanii i działania tam jednej tylko kompanii wojska wynosi ok. 4,3 mln zł na kwartał. Gdyby zaistniała potrzeba wysłania na Bałkany również naszego batalionu, rezerwa budżetowa, która ma służyć do łatania także innych dziur, mogłaby być niewystarczająca. Ostatnio Rada Ministrów zgodziła się, aby w całości przeznaczyć ją na ewentualne dofinansowanie wojska i na pomoc dla uchodźców z Kosowa.
- Udział w NATO jest kosztowny. Niemal połowa tegorocznych środków MON przewidzianych na zakupy sprzętu, badania, remonty itp. zostanie wydana - zgodnie z zapisem w ustawie - na cele NATO. Jakie to będą wydatki?
- Pieniądze te zostaną przeznaczone na dozbrojenie jednostek, które wydzieliliśmy do ewentualnych działań w strukturach sojuszu. Nie należy jednak traktować ich jako kosztów dodatkowych związanych z NATO; wojsko i tak musiałoby otrzymać nowoczesny sprzęt. W innej sytuacji rozdzielono by go tylko bardziej równomiernie - dla większej liczby jednostek.
- Polska "gwardia natowska" bierze więc dla siebie większość funduszy. Co z resztą armii?
- Reszta ubożeje. Przy obecnym szczupłym budżecie nie mamy innego wyjścia. Jednostki natowskie są dla nas priorytetem. One muszą spełniać normatywy ustalone przez pakt, czyli poświęcać więcej czasu na szkolenie, częściej strzelać, używać nowocześniejszego sprzętu itd.
Mimo że jesteśmy w NATO dopiero od kilku tygodni, wnosimy do jego działań nie mniej niż wielu "starych" członków
- Warto więc utrzymywać pozostałą, archaiczną, nie dozbrojoną, nie doszkoloną część armii?
- Nasza armia jest stale zmniejszana. Niebawem będzie liczyć 180 tys. żołnierzy. Będziemy utrzymywać mniej czołgów, wozów bojowych, samolotów, śmigłowców i armat, niż pozwala nam europejski traktat rozbrojeniowy.
- Po co więc z takim zaangażowaniem walczyliśmy ostatnio o utrzymanie limitów dotyczących wielkości i uzbrojenia armii?
- Mamy nadzieję, że polska gospodarka będzie się dalej rozwijać, co pozwoli stale powiększać środki na obronność. Powinniśmy także uzyskać dodatkowe pieniądze z Agencji Mienia Wojskowego i z prywatyzacji przemysłu zbrojeniowego. W przyszłości na pewno będzie nas stać na utrzymanie armii odpowiadającej przyznanym nam limitom. W najbliższych latach poprawi się sytuacja kolejnych jednostek, które wydzielimy na potrzeby NATO.
- Wojskowi i politycy tłumaczą obecną słabość armii brakiem pieniędzy. Czy gdyby Polsce zagrażało bezpośrednie niebezpieczeństwo, nie bronilibyśmy się z powodu braku funduszy?
- Teraz na szczęście nie ma takich zagrożeń. Podobne, a nawet większe kłopoty z finansowaniem sił zbrojnych mają państwa sąsiedzkie. Na przykład nasz wschodni sąsiad, Ukraina, która utrzymuje znacznie większą armię, ma pięciokrotnie mniejszy od nas budżet obronny. W trudnej sytuacji są Rosja i Białoruś. W ostatnich negocjacjach dotyczących broni konwencjonalnych w Europie uzyskaliśmy ponadto przyzwolenie na rozmieszczenie u nas dwóch ciężkich dywizji NATO. Byłoby to na przykład ponad 450 czołgów oraz wielkie ilości innego uzbrojenia. Gdybyśmy stali się obiektem agresji, wsparcie byłoby o wiele większe. Nasze brygady, nawet te nie włączone do struktur NATO, też mogą w stosunkowo krótkim czasie uzyskać większą wartość bojową.
- Jednak w związku z konfliktem w Jugosławii w Rosji mówi się o przemieszczaniu rakiet jądrowych na Białoruś. Prezydent Łukaszenka straszy zaś przegrupowaniem swoich wojsk.
- Myślę, że jądrowych gróźb nie należy traktować poważnie. Zostały one już zdementowane przez oficjalne czynniki polityczne i rządowe Rosji. Rosja deklaruje również, że nie zwiększy liczby jednostek wyposażonych w broń konwencjonalną, które stacjonują w naszym sąsiedztwie, czyli w obwodzie kaliningradzkim. Nie pojawiają się więc zagrożenia ze Wschodu.
- Znaczna część przemysłu zbrojeniowego wiąże swoją przyszłość z zapowiadanymi od lat wielkimi przetargami na uzbrojenie, m.in. na samoloty wielozadaniowe. Czy kiedykolwiek dojdą one do skutku?
- Przetargi bez wątpienia zostaną ogłoszone. Już niebawem rozpiszemy wstępne zapytania ofertowe. Potem dojdzie do ogłoszenia przetargów. Chciałbym jednak ocenić je realnie, bez rozbudzania nadmiernych nadziei. W ciągu najbliższych dziesięciu lat Polski nie będzie stać na wielki, liczony w miliardach dolarów, program zakupu na przykład samolotów wielozadaniowych. Powinniśmy ograniczyć nasze ambicje do tańszych, oszczędnościowych planów. Udział naszego przemysłu w tych programach będzie więc znacznie mniejszy niż oczekiwano. Aby przetrwać, musi się on włączyć do europejskich i amerykańskich konsorcjów zbrojeniowych. Nie ma szans, aby utrzymał się tylko z dostaw dla własnej armii.
- Jakie produkowane w Polsce uzbrojenie jest naprawdę przydatne naszej armii?
- Nasz przemysł wytwarza dość dużo wartościowej broni. Problemem jest to, że my już ją mamy i nie przewidujemy większych zakupów. Dotyczy to choćby broni strzeleckiej z Radomia lub czołgów z Łabęd. Produkujemy bardzo dobre radary, które polecamy innym armiom, także NATO. Polskie stocznie potrafią wyprodukować nowoczesne okręty. W Skarżysku-Kamiennej powstają bardzo dobre rakiety przeciwlotnicze Grom. Możemy produkować i sprzedawać, także państwom NATO, niektóre elementy amunicji strzeleckiej.
- Które zakłady przemysłu obronnego są na tyle niezbędne, by państwo musiało ponosić część kosztów ich utrzymania?
- W naszym rejonie Europy raczej nie dojdzie do długotrwałej wojny z przesuwającymi się frontami, nie ma więc potrzeby utrzymywać przemysłu zaspokajającego niemal wszystkie potrzeby wojska. Państwo powinno utrzymywać tylko te fabryki, które mogą - w razie zagrożenia militarnego - skokowo podnieść produkcję, aby szybko uzupełniać ewentualne ubytki. Fabryki czołgów, ciężkich środków artyleryjskich, samolotów, śmigłowców mogą ruszyć pełną parą dopiero po kilkunastu miesiącach, gdy to nie będzie już potrzebne. Nie ma więc potrzeby sztucznie podtrzymywać ich moce produkcyjne. Musimy natomiast utrzymywać przemysł amunicyjny, rakietowy, fabryki sprzętu strzeleckiego i lżejszego uzbrojenia artyleryjskiego. Oczywiście, inne zakłady mają pełną rację bytu, ale ten byt musi wynikać z rachunku ekonomicznego, a nie z dotacji. Armia może je wspierać, lecz tylko poprzez działania promocyjne. Nie wyobrażam sobie dyktatu przemysłu, który będzie wymuszać na armii rodzaj i wielkość zakupów.
Janusz Onyszkiewicz: - Protestuję przeciwko takiej ocenie naszego zaangażowania militarnego poza granicami kraju. Proszę nie zapominać o tym, że to Polska dostarcza najwięcej na świecie żołnierzy do akcji pokojowych pod flagą ONZ. Jest to dla nas bardzo duży wysiłek organizacyjny, a także finansowy, bo ONZ na ogół nie wywiązuje się w terminie z należnych płatności. Poza tym wydzieliliśmy batalion wykorzystywany do utrzymania pokoju w Bośni. Zgłosiliśmy również gotowość włączenia do działań kolejnego batalionu szturmowego, który znajduje się w rezerwie strategicznej sił SFOR. W razie potrzeby w ciągu 96 godzin może się on znaleźć w Bośni. Utrzymywanie go w stanie pełnej gotowości to nie tylko duży wysiłek żołnierzy, ale także znaczące koszty. W składzie każdej naszej jednostki poza granicami kraju znajdują się żołnierze z poboru, których po upływie okresu służby trzeba zmieniać, co podnosi koszty każdej operacji. Problemów tych nie mają państwa utrzymujące armie zawodowe. Mimo że jesteśmy w NATO dopiero od kilku tygodni, wnosimy do jego działań nie mniej niż wielu "starych" członków. Niedawno specjalne podziękowania przekazał nam na przykład rząd USA za pośrednictwem swojego ambasadora.
- To, o czym pan mówi, dotyczy zdolności naszego wojska do udziału w misjach pokojowych. Czy jednak mamy już jednostki spełniające kryteria NATO i zdolne do działań w akcjach bojowych?
- Oprócz gotowego do przerzucenia na Bałkany batalionu szturmowego dysponujemy innymi jednostkami włączonymi do sił NATO. Są wśród nich na przykład przeznaczone do natychmiastowego reagowania jednostki lotnicze i morskie. Do odwodu szybkiego reagowania zadeklarowaliśmy także dwie brygady: zmotoryzowaną i pancerną.
- Na razie nie oznacza to, że są one zdolne do pełnoprawnego udziału w działaniach wojsk paktu.
- Nie chodzi o to, żeby te brygady już teraz znalazły się pod komendą dowództwa NATO. Znajdą się tam - gdyby zaistniała taka potrzeba - zgodnie z procedurami obowiązującymi w sojuszu dopiero po politycznej decyzji polskich władz, zezwalającej na przekazanie kwaterze paktu dowodzenia nimi. Takiej decyzji dotychczas nie podjęto, gdyż dowództwo NATO o to nas nie prosiło. v- A gdyby pojawiły się takie wymagania? Po jakim czasie brygady szybkiego reagowania mogłyby być użyte w strukturach militarnych paktu?
- W NATO obowiązują normatywy dotyczące okresu włączania do działań sił szybkiego reagowania. Ich szczegóły objęte są tajemnicą. Mogę jedynie ujawnić, że okres ten byłby liczony nie w godzinach lub dniach, lecz w tygodniach. Są to realne i możliwe do spełnienia przez nas terminy.
- Czy gdyby zapadły takie decyzje, MON znalazłoby pieniądze na wyekspediowanie naszych sił?
- Reguluje to ustawa o użyciu polskich sił poza granicami kraju. W NATO obowiązuje zasada, że koszty działań pokrywa kraj, z którego pochodzi jednostka. NATO na razie nie ma osobnego budżetu na finansowanie operacji (takim budżetem dysponuje ONZ). Ewentualna decyzja polskiego rządu o wyekspediowaniu wojska byłaby poparta odpowiednimi decyzjami finansowymi. Pieniądze pochodziłyby z ogólnej rezerwy budżetowej państwa.
- Czy to wystarczy?
- Mamy kłopoty z programem ewentualnego finansowania naszych jednostek mogących działać pod dowództwem NATO. Parlament ograniczył wysokość rezerwy do ok. 70 mln zł. Tymczasem koszt przemieszczenia do Albanii i działania tam jednej tylko kompanii wojska wynosi ok. 4,3 mln zł na kwartał. Gdyby zaistniała potrzeba wysłania na Bałkany również naszego batalionu, rezerwa budżetowa, która ma służyć do łatania także innych dziur, mogłaby być niewystarczająca. Ostatnio Rada Ministrów zgodziła się, aby w całości przeznaczyć ją na ewentualne dofinansowanie wojska i na pomoc dla uchodźców z Kosowa.
- Udział w NATO jest kosztowny. Niemal połowa tegorocznych środków MON przewidzianych na zakupy sprzętu, badania, remonty itp. zostanie wydana - zgodnie z zapisem w ustawie - na cele NATO. Jakie to będą wydatki?
- Pieniądze te zostaną przeznaczone na dozbrojenie jednostek, które wydzieliliśmy do ewentualnych działań w strukturach sojuszu. Nie należy jednak traktować ich jako kosztów dodatkowych związanych z NATO; wojsko i tak musiałoby otrzymać nowoczesny sprzęt. W innej sytuacji rozdzielono by go tylko bardziej równomiernie - dla większej liczby jednostek.
- Polska "gwardia natowska" bierze więc dla siebie większość funduszy. Co z resztą armii?
- Reszta ubożeje. Przy obecnym szczupłym budżecie nie mamy innego wyjścia. Jednostki natowskie są dla nas priorytetem. One muszą spełniać normatywy ustalone przez pakt, czyli poświęcać więcej czasu na szkolenie, częściej strzelać, używać nowocześniejszego sprzętu itd.
Mimo że jesteśmy w NATO dopiero od kilku tygodni, wnosimy do jego działań nie mniej niż wielu "starych" członków
- Warto więc utrzymywać pozostałą, archaiczną, nie dozbrojoną, nie doszkoloną część armii?
- Nasza armia jest stale zmniejszana. Niebawem będzie liczyć 180 tys. żołnierzy. Będziemy utrzymywać mniej czołgów, wozów bojowych, samolotów, śmigłowców i armat, niż pozwala nam europejski traktat rozbrojeniowy.
- Po co więc z takim zaangażowaniem walczyliśmy ostatnio o utrzymanie limitów dotyczących wielkości i uzbrojenia armii?
- Mamy nadzieję, że polska gospodarka będzie się dalej rozwijać, co pozwoli stale powiększać środki na obronność. Powinniśmy także uzyskać dodatkowe pieniądze z Agencji Mienia Wojskowego i z prywatyzacji przemysłu zbrojeniowego. W przyszłości na pewno będzie nas stać na utrzymanie armii odpowiadającej przyznanym nam limitom. W najbliższych latach poprawi się sytuacja kolejnych jednostek, które wydzielimy na potrzeby NATO.
- Wojskowi i politycy tłumaczą obecną słabość armii brakiem pieniędzy. Czy gdyby Polsce zagrażało bezpośrednie niebezpieczeństwo, nie bronilibyśmy się z powodu braku funduszy?
- Teraz na szczęście nie ma takich zagrożeń. Podobne, a nawet większe kłopoty z finansowaniem sił zbrojnych mają państwa sąsiedzkie. Na przykład nasz wschodni sąsiad, Ukraina, która utrzymuje znacznie większą armię, ma pięciokrotnie mniejszy od nas budżet obronny. W trudnej sytuacji są Rosja i Białoruś. W ostatnich negocjacjach dotyczących broni konwencjonalnych w Europie uzyskaliśmy ponadto przyzwolenie na rozmieszczenie u nas dwóch ciężkich dywizji NATO. Byłoby to na przykład ponad 450 czołgów oraz wielkie ilości innego uzbrojenia. Gdybyśmy stali się obiektem agresji, wsparcie byłoby o wiele większe. Nasze brygady, nawet te nie włączone do struktur NATO, też mogą w stosunkowo krótkim czasie uzyskać większą wartość bojową.
- Jednak w związku z konfliktem w Jugosławii w Rosji mówi się o przemieszczaniu rakiet jądrowych na Białoruś. Prezydent Łukaszenka straszy zaś przegrupowaniem swoich wojsk.
- Myślę, że jądrowych gróźb nie należy traktować poważnie. Zostały one już zdementowane przez oficjalne czynniki polityczne i rządowe Rosji. Rosja deklaruje również, że nie zwiększy liczby jednostek wyposażonych w broń konwencjonalną, które stacjonują w naszym sąsiedztwie, czyli w obwodzie kaliningradzkim. Nie pojawiają się więc zagrożenia ze Wschodu.
- Znaczna część przemysłu zbrojeniowego wiąże swoją przyszłość z zapowiadanymi od lat wielkimi przetargami na uzbrojenie, m.in. na samoloty wielozadaniowe. Czy kiedykolwiek dojdą one do skutku?
- Przetargi bez wątpienia zostaną ogłoszone. Już niebawem rozpiszemy wstępne zapytania ofertowe. Potem dojdzie do ogłoszenia przetargów. Chciałbym jednak ocenić je realnie, bez rozbudzania nadmiernych nadziei. W ciągu najbliższych dziesięciu lat Polski nie będzie stać na wielki, liczony w miliardach dolarów, program zakupu na przykład samolotów wielozadaniowych. Powinniśmy ograniczyć nasze ambicje do tańszych, oszczędnościowych planów. Udział naszego przemysłu w tych programach będzie więc znacznie mniejszy niż oczekiwano. Aby przetrwać, musi się on włączyć do europejskich i amerykańskich konsorcjów zbrojeniowych. Nie ma szans, aby utrzymał się tylko z dostaw dla własnej armii.
- Jakie produkowane w Polsce uzbrojenie jest naprawdę przydatne naszej armii?
- Nasz przemysł wytwarza dość dużo wartościowej broni. Problemem jest to, że my już ją mamy i nie przewidujemy większych zakupów. Dotyczy to choćby broni strzeleckiej z Radomia lub czołgów z Łabęd. Produkujemy bardzo dobre radary, które polecamy innym armiom, także NATO. Polskie stocznie potrafią wyprodukować nowoczesne okręty. W Skarżysku-Kamiennej powstają bardzo dobre rakiety przeciwlotnicze Grom. Możemy produkować i sprzedawać, także państwom NATO, niektóre elementy amunicji strzeleckiej.
- Które zakłady przemysłu obronnego są na tyle niezbędne, by państwo musiało ponosić część kosztów ich utrzymania?
- W naszym rejonie Europy raczej nie dojdzie do długotrwałej wojny z przesuwającymi się frontami, nie ma więc potrzeby utrzymywać przemysłu zaspokajającego niemal wszystkie potrzeby wojska. Państwo powinno utrzymywać tylko te fabryki, które mogą - w razie zagrożenia militarnego - skokowo podnieść produkcję, aby szybko uzupełniać ewentualne ubytki. Fabryki czołgów, ciężkich środków artyleryjskich, samolotów, śmigłowców mogą ruszyć pełną parą dopiero po kilkunastu miesiącach, gdy to nie będzie już potrzebne. Nie ma więc potrzeby sztucznie podtrzymywać ich moce produkcyjne. Musimy natomiast utrzymywać przemysł amunicyjny, rakietowy, fabryki sprzętu strzeleckiego i lżejszego uzbrojenia artyleryjskiego. Oczywiście, inne zakłady mają pełną rację bytu, ale ten byt musi wynikać z rachunku ekonomicznego, a nie z dotacji. Armia może je wspierać, lecz tylko poprzez działania promocyjne. Nie wyobrażam sobie dyktatu przemysłu, który będzie wymuszać na armii rodzaj i wielkość zakupów.
Więcej możesz przeczytać w 17/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.