Telewizja ma niewątpliwie magiczną moc. Może wzruszać, uczyć i informować. Ale odgrywa też rolę podręcznego chłopca do bicia, gdy nie chce się uderzyć prawdziwego winnego
W Wielkiej Brytanii ukazała się właśnie świetna książka pod banalnym i barokowym tytułem "Przeboje stulecia. Sto zmyślnych rzeczy, które przyjmujemy za istniejące od zawsze, a które zmieniły nasze życie w ostatnich stu latach". W tej setce są między innymi suszarka, spinacz, zamek błyskawiczny i szminka. Te wynalazki - jak się okazuje - mają identyfikowanych z nazwiska autorów. Nie ma mnie na tej liście wynalazców, ale chcąc dać sobie szansę na znalezienie się choćby w drugiej edycji, już teraz zgłaszam swój wynalazek - telewizor do bicia.
Z góry odpieram ataki o plagiat. Zgoda, traktowanie telewizji jako swoistego chłopca do bicia ma już całkiem długą tradycję, ale nie wymyślono jeszcze odpowiednio trwałego przedmiotu, na którym można by się mścić w sensie całkiem dosłownym. A jest za co, co najlepiej było widać w zeszłym tygodniu w Waszyngtonie. Telewizję podbiły trzy wielkie wydarzenia - zamordowanie przez dwójkę nastolatków piętnastu uczniów ze szkoły w Littleton w stanie Kolorado, wojna w Jugosławii i szczyt NATO. W wypadku każdego z tych zdarzeń telewizję traktowano jak kozła ofiarnego i bezlitośnie ją maltretowano. Kto jest winny śmierci nastolatków zamordowanych przez opętanych nienawiścią zabójców? Telewizja. Oczywiście nie tylko, ale w dużym stopniu. Oskarżenia wcale nie były zawoalowane. Hillary Clinton powiedziała to otwarcie, obarczając winą także powszechną w Ameryce dostępność broni. Trudno powiedzieć, dlaczego pani Clinton uważa, że właśnie telewizja, epatująca - jej zdaniem - przemocą i gwałtem, jest fundamentem zła. Jej mąż wychowywał się w czasach, gdy telewizja dopiero raczkowała. I jakimś dziwnym trafem jest zepsuty. Dla odmiany jej córka wychowywała się w czasach telewizji deprawującej i wcale nie jest zdeprawowana. Fenomen? Nie. Bill Clinton wychowywał się po prostu w rozbitej rodzinie i w środowisku, w którym moralność nie była codziennym gościem. Natomiast panna Clinton ma wspaniałych rodziców, którzy dali jej wszystko - dom, w dodatku biały, i uczucie. Kto jest winny temu, że morderczy szał Milos?evicia i jego ludzi nie sprowokował jeszcze rebelii ze strony jego poddanych? Telewizja, której siedzibę trzeba w związku z tym zbombardować. Do takiego wniosku może dojść tylko ktoś wychodzący z dość ryzykownego założenia, że Serbowie to stado idiotów. W Polsce komunistyczno-telewizyjna indoktrynacja była zupełnie nieskuteczna. Więcej, była antykomunistyczną viagrą. Serbowie nie wierzą w to, w co wierzą, bo tak im każe telewizja. Wierzą w to, co wydaje im się słuszne, jakkolwiek trudno się oprzeć wrażeniu, że aby wierzyć w to, w co oni wierzą, trzeba mieć inną głowę. Ale łatwiej jest zbombardować skutki niż przyczyny. W Waszyngtonie ważni ludzie z NATO w zupełnie prywatnych rozmowach sugerowali, że może uderzyliby mocniej, gdyby nie obawa, iż świat zobaczy, jak krew leje się w ekranie i zacznie protestować. I znowu winna jest telewizja. W ten sposób okazuje się, że właśnie przez telewizję koalicja państw mających 37 razy większy potencjał militarny i 696 razy większy potencjał gospodarczy niż Jugosławia nie może sobie z nią poradzić. Oczywiście, wszyscy antytelewizyjni kaci doskonale wiedzą, że przy odrobinie dobrej woli telewizję można potraktować jako dobrodziejstwo. W nieszczęsnym Littleton młodzi ludzie ze szkoły, w której wydarzyła się tragedia, otwarcie mówią, że występy w telewizji (zresztą pełne narcyzmu) stanowiły dla nich swoistą terapię. Jeden z uczniów narzekał nawet, że nie miał pod ręką kamery wideo, dzięki której cała tragedia miałaby dla niego wymiar realny. Bez tych zdjęć miał bowiem wrażenie, że to tylko mit. Można - rzecz jasna - zbombardować siedzibę serbskiej telewizji, świetnie zdając sobie sprawę, że za chwilę zacznie ona znowu nadawać. I robi się to oczywiście nie po to, by zdemolować propagandową machinę Milos?evicia, ale po to, by w miarą możliwości błyskawicznie zdemoralizować Serbów. Ktoś, kto może zdecydować, co widzimy na ekranach telewizorów, musi być wszechpotężny i być może trzeba mu się poddać. Tu rolę telewizora do bicia odegrała stacja w Belgradzie. To była rzeczywiście zła telewizja. Ale jest i dobra. Ta sprawia, że ludzie patrzący ze łzami w oczach na zmaltretowanych Albańczyków wbrew instynktowi, który podpowiada im trzymać się z daleka od wszelkich ociekających krwią awantur, popierają naloty. Telewizja ma niewątpliwie magiczną moc. Może wzruszać, uczyć, ułatwiać życie i informować. Ale odgrywa też rolę podręcznego chłopca do bicia, gdy nie chce się uderzyć prawdziwego winnego. I dlatego mam nadzieję, że pomysł telewizora do bicia może zrobić furorę. Okładając go pięściami, zawsze można z pilotem w ręku i z wypiekami na twarzy oglądać zwykłą telewizję, dziękując, że pod ręką jest dobry kozioł ofiarny.
Z góry odpieram ataki o plagiat. Zgoda, traktowanie telewizji jako swoistego chłopca do bicia ma już całkiem długą tradycję, ale nie wymyślono jeszcze odpowiednio trwałego przedmiotu, na którym można by się mścić w sensie całkiem dosłownym. A jest za co, co najlepiej było widać w zeszłym tygodniu w Waszyngtonie. Telewizję podbiły trzy wielkie wydarzenia - zamordowanie przez dwójkę nastolatków piętnastu uczniów ze szkoły w Littleton w stanie Kolorado, wojna w Jugosławii i szczyt NATO. W wypadku każdego z tych zdarzeń telewizję traktowano jak kozła ofiarnego i bezlitośnie ją maltretowano. Kto jest winny śmierci nastolatków zamordowanych przez opętanych nienawiścią zabójców? Telewizja. Oczywiście nie tylko, ale w dużym stopniu. Oskarżenia wcale nie były zawoalowane. Hillary Clinton powiedziała to otwarcie, obarczając winą także powszechną w Ameryce dostępność broni. Trudno powiedzieć, dlaczego pani Clinton uważa, że właśnie telewizja, epatująca - jej zdaniem - przemocą i gwałtem, jest fundamentem zła. Jej mąż wychowywał się w czasach, gdy telewizja dopiero raczkowała. I jakimś dziwnym trafem jest zepsuty. Dla odmiany jej córka wychowywała się w czasach telewizji deprawującej i wcale nie jest zdeprawowana. Fenomen? Nie. Bill Clinton wychowywał się po prostu w rozbitej rodzinie i w środowisku, w którym moralność nie była codziennym gościem. Natomiast panna Clinton ma wspaniałych rodziców, którzy dali jej wszystko - dom, w dodatku biały, i uczucie. Kto jest winny temu, że morderczy szał Milos?evicia i jego ludzi nie sprowokował jeszcze rebelii ze strony jego poddanych? Telewizja, której siedzibę trzeba w związku z tym zbombardować. Do takiego wniosku może dojść tylko ktoś wychodzący z dość ryzykownego założenia, że Serbowie to stado idiotów. W Polsce komunistyczno-telewizyjna indoktrynacja była zupełnie nieskuteczna. Więcej, była antykomunistyczną viagrą. Serbowie nie wierzą w to, w co wierzą, bo tak im każe telewizja. Wierzą w to, co wydaje im się słuszne, jakkolwiek trudno się oprzeć wrażeniu, że aby wierzyć w to, w co oni wierzą, trzeba mieć inną głowę. Ale łatwiej jest zbombardować skutki niż przyczyny. W Waszyngtonie ważni ludzie z NATO w zupełnie prywatnych rozmowach sugerowali, że może uderzyliby mocniej, gdyby nie obawa, iż świat zobaczy, jak krew leje się w ekranie i zacznie protestować. I znowu winna jest telewizja. W ten sposób okazuje się, że właśnie przez telewizję koalicja państw mających 37 razy większy potencjał militarny i 696 razy większy potencjał gospodarczy niż Jugosławia nie może sobie z nią poradzić. Oczywiście, wszyscy antytelewizyjni kaci doskonale wiedzą, że przy odrobinie dobrej woli telewizję można potraktować jako dobrodziejstwo. W nieszczęsnym Littleton młodzi ludzie ze szkoły, w której wydarzyła się tragedia, otwarcie mówią, że występy w telewizji (zresztą pełne narcyzmu) stanowiły dla nich swoistą terapię. Jeden z uczniów narzekał nawet, że nie miał pod ręką kamery wideo, dzięki której cała tragedia miałaby dla niego wymiar realny. Bez tych zdjęć miał bowiem wrażenie, że to tylko mit. Można - rzecz jasna - zbombardować siedzibę serbskiej telewizji, świetnie zdając sobie sprawę, że za chwilę zacznie ona znowu nadawać. I robi się to oczywiście nie po to, by zdemolować propagandową machinę Milos?evicia, ale po to, by w miarą możliwości błyskawicznie zdemoralizować Serbów. Ktoś, kto może zdecydować, co widzimy na ekranach telewizorów, musi być wszechpotężny i być może trzeba mu się poddać. Tu rolę telewizora do bicia odegrała stacja w Belgradzie. To była rzeczywiście zła telewizja. Ale jest i dobra. Ta sprawia, że ludzie patrzący ze łzami w oczach na zmaltretowanych Albańczyków wbrew instynktowi, który podpowiada im trzymać się z daleka od wszelkich ociekających krwią awantur, popierają naloty. Telewizja ma niewątpliwie magiczną moc. Może wzruszać, uczyć, ułatwiać życie i informować. Ale odgrywa też rolę podręcznego chłopca do bicia, gdy nie chce się uderzyć prawdziwego winnego. I dlatego mam nadzieję, że pomysł telewizora do bicia może zrobić furorę. Okładając go pięściami, zawsze można z pilotem w ręku i z wypiekami na twarzy oglądać zwykłą telewizję, dziękując, że pod ręką jest dobry kozioł ofiarny.
Więcej możesz przeczytać w 18/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.