Muzyka mistrzów za mniejsze pieniądze
W Polsce płyta kompaktowa szybko stała się przedmiotem codziennego użytku, choć ze względu na wysokość naszych zarobków powinna jeszcze przez jakiś czas pozostać dobrem luksusowym. Szeroką dostępność zapewnia jej więc rozpanoszone piractwo. Niestety, stało się ono sposobem zaspokajania "europejskich" ambicji przy chronicznym braku pieniędzy. Istnieją także legalne wydawnictwa, które za niewielkie pieniądze oferują mniej majętnym, a przy tym mniej wymagającym odbiorcom kontakt ze sztuką elitarną, za jaką uznaje się muzykę poważną.
W polskich supermarketach, a nawet w tzw. sprzedaży chodnikowej pokazały się tanie płyty opatrzone wielkimi nazwiskami, z nagłówkami typu the greatest hits czy na przykład "Mozart w kinie" (tzn. utwory tego kompozytora wykorzystane w filmach), zwykle w kiczowatych okładkach z kwiatkami czy kieliszkami wina. Wydają je również polskie firmy, m.in. Soundpol. W kioskach oferowane są także serie czasopism z dołączoną płytą. Ile są warte takie wydawnictwa? To zależy.
Na pewno z dużą nieufnością należy traktować edycje eksponujące autora i tytuł dzieła, lecz nazwiska wykonawców wstydliwie skrywające w środku pudełka. Tak jest z większością tanich płyt oraz serią "Muzyka mistrzów" (De Agostini). Wykonawcy zamieszczanych tam utworów są mało znani, często pochodzą z obszaru dawnego RWPG (czytaj: artyści niedrodzy); nierzadko są to nagrania sprzed lat. Może się zdarzyć zarówno wykonanie solidne (choć najczęściej pozbawione cienia fantazji), jak i horror. Ryzyko jest wliczone w cenę, ściślej - obniża ją. Teksty dołączane do płyty są nieco lepsze od koszmarnych opisów zamieszczanych w pierwszych numerach. Wciąż jednak zdarzają się "kwiatki"; na przykład anons zeszytu poświęconego Brahmsowi rozpoczyna się tak: "...człowiek o delikatnych rysach twarzy otoczonej jasnymi włosami, z natury nieśmiały, miał trudności w nawiązywaniu kontaktu z kobietami i tylko za pośrednictwem swej muzyki mógł wyrazić głęboki smutek, wielkie ciepło i pozwolić sobie na całkowitą szczerość". Tytuły zeszytów muszą się składać z dwóch słów ("Barokowe arcydzieła", "Muzyczne pejzaże", "Król walca" czy "Czarodziej opery"). O nowe kombinacje jednak coraz trudniej, zatem na przykład tytuł kolejnego numeru poświęconego Beethovenowi brzmi... "Wirtuoz ciszy". Podobnym wydawnictwem dla początkujących kolekcjonerów jest seria "Chopin i muzyka romantyczna" hiszpańskiej firmy Altaya. Tu wykonania są trochę lepsze, kiepskie są za to tłumaczenia tekstów o twórcach romantyzmu.
Wydawnictwo Selles obok serii poświęconych popowi i jazzowi opracowuje serie "Opera" i "Klasyka". Szef przedsiębiorstwa wyciągnął konsekwencje z dotyczącej wykonawców luki w polskim prawie autorskim. Pod buńczucznym hasłem "Muzyka należy do wszystkich" eksploatuje więc nagrania legendarnych artystów sprzed kilkudziesięciu lat, m.in. Arturo Toscaniniego czy Herberta von Karajana. Teksty w towarzyszących płytom zeszytach bywają sensowniejsze niż w "Muzyce mistrzów". Edytor zawsze podaje numer płyty analogowej, z której nagranie zostało remasterowane (biorąc pod uwagę efekty, ów "remastering" sprowadza się do przegrania na CD). Oczywiście wielkie wytwórnie, nadal zarabiające na nagraniach swych dawnych gwiazd, postrzegają to jako piractwo.
Są również u nas poważne pisma poświęcone rynkowi fonograficznemu. Pierwszym, które wychodziło z płytą (podobnie jak zachodnie magazyny typu "Classic CD"), była poznańska "Klasyka" (nie mylić z serią "Klasyka" wydawnictwa Selles!). Pismo ukazywało się przez rok 1998 i choć utrzymane było na dobrym poziomie, zostało zawieszone. Wydawnictwo Naukowe PWN nieoczekiwanie wycofało się z jego finansowania, a trudno znaleźć innego edytora dla takiego pisma. Obecnie "Klasykę" można znaleźć wyłącznie w Internecie, a nadwyżka starych egzemplarzy trafiła do księgarni taniej książki. Jeśli kogoś nie drażnią składanki, niech kupi - płyty zawierają fragmenty najlepszych z recenzowanych w piśmie kompaktów (są prezentowane legalnie, w porozumieniu z wytwórniami).
W grudniu 1998 r. drugim polskim poważnym pismem muzycznym wychodzącym wraz z płytą zostało szacowne, bo ukazujące się od kilku lat "Studio" (obecnie "magazyn płytowy i radiowy", promujący zwłaszcza Program II Polskiego Radia). Teraz "zaprzyjaźniło się" także z archiwum dźwiękowym PR i z pochodzących stamtąd nagrań tworzy płyty tematyczne, na przykład "Karnawał i walc" czy "Śmierć i zmartwychwstanie". Tu ograniczono się do polskich (w większości) wykonawców, za to często tak świetnych, jak Andrzej Hiolski, Jerzy Artysz czy Konstanty Andrzej Kulka.
Podobnie jak w każdej innej dziedzinie, chcąc uzyskać gwarancję dobrego gatunku, trzeba za to zapłacić.
W polskich supermarketach, a nawet w tzw. sprzedaży chodnikowej pokazały się tanie płyty opatrzone wielkimi nazwiskami, z nagłówkami typu the greatest hits czy na przykład "Mozart w kinie" (tzn. utwory tego kompozytora wykorzystane w filmach), zwykle w kiczowatych okładkach z kwiatkami czy kieliszkami wina. Wydają je również polskie firmy, m.in. Soundpol. W kioskach oferowane są także serie czasopism z dołączoną płytą. Ile są warte takie wydawnictwa? To zależy.
Na pewno z dużą nieufnością należy traktować edycje eksponujące autora i tytuł dzieła, lecz nazwiska wykonawców wstydliwie skrywające w środku pudełka. Tak jest z większością tanich płyt oraz serią "Muzyka mistrzów" (De Agostini). Wykonawcy zamieszczanych tam utworów są mało znani, często pochodzą z obszaru dawnego RWPG (czytaj: artyści niedrodzy); nierzadko są to nagrania sprzed lat. Może się zdarzyć zarówno wykonanie solidne (choć najczęściej pozbawione cienia fantazji), jak i horror. Ryzyko jest wliczone w cenę, ściślej - obniża ją. Teksty dołączane do płyty są nieco lepsze od koszmarnych opisów zamieszczanych w pierwszych numerach. Wciąż jednak zdarzają się "kwiatki"; na przykład anons zeszytu poświęconego Brahmsowi rozpoczyna się tak: "...człowiek o delikatnych rysach twarzy otoczonej jasnymi włosami, z natury nieśmiały, miał trudności w nawiązywaniu kontaktu z kobietami i tylko za pośrednictwem swej muzyki mógł wyrazić głęboki smutek, wielkie ciepło i pozwolić sobie na całkowitą szczerość". Tytuły zeszytów muszą się składać z dwóch słów ("Barokowe arcydzieła", "Muzyczne pejzaże", "Król walca" czy "Czarodziej opery"). O nowe kombinacje jednak coraz trudniej, zatem na przykład tytuł kolejnego numeru poświęconego Beethovenowi brzmi... "Wirtuoz ciszy". Podobnym wydawnictwem dla początkujących kolekcjonerów jest seria "Chopin i muzyka romantyczna" hiszpańskiej firmy Altaya. Tu wykonania są trochę lepsze, kiepskie są za to tłumaczenia tekstów o twórcach romantyzmu.
Wydawnictwo Selles obok serii poświęconych popowi i jazzowi opracowuje serie "Opera" i "Klasyka". Szef przedsiębiorstwa wyciągnął konsekwencje z dotyczącej wykonawców luki w polskim prawie autorskim. Pod buńczucznym hasłem "Muzyka należy do wszystkich" eksploatuje więc nagrania legendarnych artystów sprzed kilkudziesięciu lat, m.in. Arturo Toscaniniego czy Herberta von Karajana. Teksty w towarzyszących płytom zeszytach bywają sensowniejsze niż w "Muzyce mistrzów". Edytor zawsze podaje numer płyty analogowej, z której nagranie zostało remasterowane (biorąc pod uwagę efekty, ów "remastering" sprowadza się do przegrania na CD). Oczywiście wielkie wytwórnie, nadal zarabiające na nagraniach swych dawnych gwiazd, postrzegają to jako piractwo.
Są również u nas poważne pisma poświęcone rynkowi fonograficznemu. Pierwszym, które wychodziło z płytą (podobnie jak zachodnie magazyny typu "Classic CD"), była poznańska "Klasyka" (nie mylić z serią "Klasyka" wydawnictwa Selles!). Pismo ukazywało się przez rok 1998 i choć utrzymane było na dobrym poziomie, zostało zawieszone. Wydawnictwo Naukowe PWN nieoczekiwanie wycofało się z jego finansowania, a trudno znaleźć innego edytora dla takiego pisma. Obecnie "Klasykę" można znaleźć wyłącznie w Internecie, a nadwyżka starych egzemplarzy trafiła do księgarni taniej książki. Jeśli kogoś nie drażnią składanki, niech kupi - płyty zawierają fragmenty najlepszych z recenzowanych w piśmie kompaktów (są prezentowane legalnie, w porozumieniu z wytwórniami).
W grudniu 1998 r. drugim polskim poważnym pismem muzycznym wychodzącym wraz z płytą zostało szacowne, bo ukazujące się od kilku lat "Studio" (obecnie "magazyn płytowy i radiowy", promujący zwłaszcza Program II Polskiego Radia). Teraz "zaprzyjaźniło się" także z archiwum dźwiękowym PR i z pochodzących stamtąd nagrań tworzy płyty tematyczne, na przykład "Karnawał i walc" czy "Śmierć i zmartwychwstanie". Tu ograniczono się do polskich (w większości) wykonawców, za to często tak świetnych, jak Andrzej Hiolski, Jerzy Artysz czy Konstanty Andrzej Kulka.
Podobnie jak w każdej innej dziedzinie, chcąc uzyskać gwarancję dobrego gatunku, trzeba za to zapłacić.
Więcej możesz przeczytać w 18/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.