Nasi wydawcy coraz częściej korzystają z niedoskonałości rodzimego prawodawstwa, które zezwala na umieszczanie na płytach nagrań pochodzących sprzed 1974 r. - bez konieczności uzyskania zgody wykonawcy i producenta
Twórczość gwiazd sceny muzycznej lat 60. i początku 70. pada więc łupem sprytnych biznesmenów, którzy zalewają polski rynek tanimi składankami zatytułowanymi najczęściej "Gold", "Collection" czy "The Best of". Na początku tego roku ukazała się uaktualniona lista najbogatszych Anglików w show-businessie w 1998 r. Pierwsze miejsce nadal zajmuje na niej Paul McCartney. Jego osobisty majątek oceniany jest na 500 mln funtów. Dla McCartneya żyłą złota są wpływy ze sprzedaży płyt we wszystkich krajach, gdzie ukazują się nagrania The Beatles. Wyjątkiem jest, niestety, Polska. Zgodnie z postanowieniami Światowej Organizacji Handlu, w Europie Zachodniej prawo chroni producentów i wykonawców przed kopiowaniem i rozpowszechnianiem bez ich zgody piosenek na kasetach oraz płytach kompaktowych. Ograniczenia dotyczą 50 lat od czasu, gdy pierwszy raz wykonano lub odtworzono dany utwór. Polska podpisała ten dokument 19 marca 1996 r. Zresztą już wcześniejsze dyrektywy Rady Unii Europejskiej z 29 października 1993 r. wyraźnie sugerowały zsynchronizowanie praw autorskich, producenckich oraz wykonawczych na 50 lat. W Polsce miała to regulować ustawa, która wskutek wskazań Rady Unii Europejskiej weszła w życie 24 maja 1994 r. W przepisie wprowadzono jednak kuriozalny wyłom - uznano, że w wypadku wykonawców i producentów okres ochronny w naszym kraju należy ograniczyć do 20 lat wstecz. Dlatego w Polsce twórczość Paula McCartneya (utwory przez niego wykonywane) objęta jest ochroną przez 20 lat, podczas gdy w innych krajach piosenki napisane przez niego i wykonywane zarówno z The Beatles, jak i w ramach kariery solowej są chronione - zgodnie z prawem autorskim i wykonawczym - przez 50 lat. Wszystkie piosenki nagrane przed 1974 r. stały się zatem - zgodnie z naszym prawem - własnością publiczną i każdy może wydać płytę z nagraniami The Beatles, nie płacąc nic wykonawcom. Wystarczy uregulować kwestie praw autorskich z reprezentującą kompozytorów i autorów organizacją ZAIKS. W naszym kraju konto McCartneya zasilają wyłącznie pieniądze ze sprzedaży płyt The Beatles, czym zajmuje się oficjalny dystrybutor na Polskę - Pomaton. Działa jednak u nas jeszcze kilkanaście mniejszych firm fonograficznych, które od roku wydają płyty The Beatles, nie płacąc żadnych tantiem wykonawczych. Luka w naszym prawodawstwie nie doprowadzi oczywiście do bankructwa McCartneya, ale skalę zjawiska obrazuje fakt, że nie jest on wyjątkiem. Łupem przebiegłych biznesmenów stała się również twórczość The Doors, Jimiego Hendrixa, The Rolling Stones, Boba Dylana, duetu Simon & Garfunkel, Pink Floyd czy Led Zeppelin. Wydania składanek ich utworów charakteryzują się przede wszystkim niską ceną (10-12 zł) i nadzwyczaj skromną szatą graficzną okładki. Te albumy pojawiają się w sprzedaży wszędzie (od sieci marketów po sklepy muzyczne) i przyczyniły się do znacznego spadku popytu na oficjalne wydawnictwa, gdyż cena oryginalnej płyty wynosi co najmniej 25 zł. Wydawcy nagrań zarejestrowanych przed 1974 r. obłudnie przedstawiają się w roli fonograficznych Robin Hoodów -działają bowiem na korzyść biedniejszych, umożliwiając im dostęp do szeroko pojętej kultury. Proceder dotyczy zresztą również wydawnictw z polską muzyką, co rodzimi artyści słusznie uznali za zjawisko kompromitujące nasze ustawodawstwo. Dostęp do starych, ale wciąż popularnych przebojów Czerwonych Gitar, Czesława Niemena czy Ewy Demarczyk, nagranych na ich płytach przed 1974 r., ma każdy, kto chciałby je wydać. Niepotrzebna jest do tego zgoda artysty, a jedyną korzyścią, jaką czerpie on z tego przedsięwzięcia, są tantiemy autorskie. Należy jednak pamiętać, że na przykład w Czerwonych Gitarach głównymi kompozytorami byli Klenczon i Krajewski, a pozostali muzycy, czyli Dornowski i Skrzypczak, nie otrzymają już ani grosza, mimo że uczestniczyli w nagraniu.. Unia Europejska i Stany Zjednoczone nie ukrywają swego niezadowolenia spowodowanego brakiem poszanowania praw wykonawców i producentów w Polsce. Show-business to jeden z najbardziej dochodowych przemysłów USA, a polski proceder oznacza dla Amerykanów straty liczone w milionach dolarów. Mimo presji Zachodu, uregulowaniu tej sprawy nie sprzyjały między innymi zmiany w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Dopiero minister Andrzej Zakrzewski publicznie uznał za jeden ze swoich priorytetów uregulowanie tej kwestii i dostosowanie przepisów do europejskich standardów. Ta postawa pozwala wierzyć, że wkrótce bezsensowna klauzula dwudziestoletniej ochrony dla wykonawców i producentów zostanie zniesiona na rzecz pięćdziesięcioletniej. Bez tego nie ma zresztą mowy o spełnieniu warunków umożliwiających wejście Polski do Unii Europejskiej.
Więcej możesz przeczytać w 19/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.