Cena niewolnika

Dodano:   /  Zmieniono: 
Władze PRL oficjalnie zrezygnowały z odszkodowań dla polskich przymusowych robotników III Rzeszy, Niemcy uznały jednak, że PRL nie była suwerennym państwem, dlatego rozmowy na temat odszkodowań powinny zostać podjęte
Toczące się obecnie spory i dyskusje nie dotyczą więc zasadności żądań, lecz wysokości kwot oraz określenia, komu odszkodowania się należą. Polsko-rosyjskie rozmowy na temat zadośćuczynienia - choćby symbolicznego - dla Polaków zmuszonych po 17 września 1939 r. do niewolniczej pracy w ZSRR jeszcze się nie rozpoczęły. Polska dotychczas nie wystosowała nawet noty dyplomatycznej, choć na szczeblu rządowym poruszano tę kwestię kilkakrotnie. Sybiracy nie kryją rozczarowania: przy bezdyskusyjnej zbrodniczości hitleryzmu, praca przymusowa w Niemczech była "wczasami" w porównaniu z tym, co spotkało Polaków deportowanych do odległych rejonów ZSRR.

Na roboty przymusowe w III Rzeszy wywieziono prawie 3 mln Polaków (oddzielną grupę osób zmuszonych do niewolniczej pracy na rzecz III Rzeszy stanowią więźniowie obozów koncentracyjnych). Tylko 4 promile z kilku milionów polskich obywateli pracujących w Niemczech wyjechało dobrowolnie. Niecałe 5 proc. zdecydowało się na taki krok pod presją sytuacji: brakowało im środków do życia, chcieli się połączyć z rodziną bądź liczyli na uniknięcie politycznych represji. Pozostałe 95 proc. zostało do pracy przymuszonych. Wielu schwytano w łapankach, głównie na terenie Generalnej Guberni. Do pracy zmuszani byli także polscy jeńcy wojenni, którym narzucono status robotnika cywilnego. Polaków zatrudniano w przemyśle (głównie zbrojeniowym) i gospodarstwach rolnych. Na początku wojny za zbojkotowanie nakazu pracy groziła kara grzywny, później można było stracić racje żywnościowe lub majątek, w końcu - trafić do obozu koncentracyjnego. Im dużej trwała wojna, tym więcej czasu robotnicy spędzali w pracy: najpierw osiem godzin, potem dziesięć, a w końcu nawet dwanaście. Coraz "liberalniej" traktowano też wiek zatrudnianych: początkowo pracowały czternastolatki, potem już dziesięciolatki, w końcu - przy lżejszych pracach - zatrudniano nawet ośmioletnie dzieci. Z upływem czasu Niemcy skracali także należny urlop, szybko dochodząc do sześciu dni w roku. Za "niezadowalającą" pracę groziła kara chłosty, wymierzana chętnie zarówno przez strażników, jak i niemieckich majstrów. Poważniejszą karą było oddanie robotnika do dyspozycji gestapo. Stamtąd trafiało się na kilka lub kilkanaście tygodni do wychowawczego obo- zu pracy (los taki spotkał 100 tys. Polaków) lub obozu koncentracyjnego (dotyczyło to 2 tys. osób, z czego ponad połowa nie przeżyła). Wielu polskich robotników przymusowych zginęło podczas bombardowań niemieckich zakładów pracy przez aliantów. Ginęły też dzieci, które Polki zmuszone były oddawać do sierocińców, zazwyczaj już kilka dni po urodzeniu. Dramatyczne warunki bytowe i higieniczne powodowały, że śmiertelność wśród niemowląt sięgała 70 proc. Szacuje się, że łącznie w Niemczech zmarło lub zginęło 3 proc. polskich robotników przymusowych, kilkadziesiąt tysięcy straciło zdrowie. Niemcy zarobiły na pracy Polaków prawie 4 mld marek. Toczące się obecnie rozmowy na temat odszkodowań za przymusową pracę na rzecz III Rzeszy dotyczą 530 tys. żyjących jeszcze robotników. Niemcy stawiają jednak warunki, których polska strona nie chce zaakceptować. Po pierwsze - odszkodowania należałyby się tylko wywiezionym na roboty, pominięto by natomiast zatrudnionych w miejscu zamieszkania. Liczba uprawnionych do rekompensat zmniejszyłaby się w ten sposób o 200 tys. Po drugie - odszkodowania dla osób zatrudnionych przez duże koncerny byłyby znacznie wyższe od tych, jakie otrzymaliby pracujący w gospodarstwach rolnych. Rekompensaty dla robotników przemysłowych wypłacano by ze specjalnego funduszu stworzonego przez kilkanaście koncernów korzystających z ich pracy. Robotnikom rolnym płaciłby rząd federalny, dlatego próbuje się ograniczyć te wydatki. Niemcy proponują również, by wysokość odszkodowań obliczać w walucie kraju, w którym będą wypłacane. Byłoby to niekorzystne dla państw, których pieniądz jest słabszy od niemieckiej marki. W połowie maja w Waszyngtonie ma się odbyć konferencja podsumowująca i kończąca dotychczasowe negocjacje.


Niemcy zarobiły na niewolniczej pracy Polaków prawie 4 mld marek

Warunki pracy robotników przymusowych w Niemczech były jednak znacznie lepsze niż pracujących w głębi ZSRR. Gdy jedna z kobiet deportowanych na Syberię dotarła po kilku tygodniach podróży do celu, wręczono jej siekierę, pokazano skrawek ziemi i powiedziano: "Tu będziesz mieszkać. A teraz buduj dom albo nie przetrzymasz nocy". Wielu umierało już podczas transportu, zwłaszcza dzieci i osoby starsze. Trupy wyrzucano na nasypy kolejowe wzdłuż torów. "Pewnej kobiecie zmarło w drodze dziecko - opowiadano Andrzejowi Trzos-Rastawieckiemu, przygotowującemu film o zesłańcach. -Maleństwo trzeba było wyrzucić przez otwór higieniczny w wagonie. Kobieta całymi tygodniami stała przy tym otworze. Nie można jej było stamtąd ruszyć". Na Syberii więźniów wypędzano do pracy nawet przy pięćdziesięciostopniowym mrozie, a praca trwała przeważnie 16 godzin. "Jesteśmy mądrzejsi niż hitlerowcy" - usłyszeli pewnego razu więźniowie Kołymy od sowieckiego generała. "Oni was zabijali i palili w krematoriach. My was zabijać nie będziemy - sami zdechniecie. Ale przedtem pomożecie nam wybudować wielkie budowy komunizmu". Więzień musiał dać z siebie jak najwięcej w ciągu pierwszych trzech miesięcy pobytu. Potem słabł, więc nie był potrzebny. Nawet jeśli kogoś wypuszczano z łagru, musiał się zobowiązać do milczenia na ten temat do końca życia. Za złamanie tego zobowiązania groziła kara 25 lat obozu. Na terenie ZSRR znalazły się trzy grupy Polaków: deportowani ze wschodnich terenów Polski między 17 września 1939 r. a 22 czerwca 1941 r., wywiezieni na roboty już po wojnie oraz aresztowani przez sowieckie władze po 1944 r. - głównie żołnierze AK. Wszystkich umieszczano w więzieniach lub łagrach. Druga z wymienionych grup otrzymała w III RP uprawnienia kombatanckie, trzecia - odszkodowania za okres pobytu w niewoli. Tymczasem Związek Sybiraków od lat bezskutecznie walczy o wyegzekwowanie od strony rosyjskiej odszkodowań dla setek tysięcy osób z pierwszej grupy: aresztowanych i zesłanych w latach 1939-1941 na mocy postanowień paktu Ribbentrop-Mołotow. Do deportacji na masową skalę doszło 10 lutego, 13 kwietnia i między 20 a 22 czerwca 1940 r. oraz 22 czerwca 1941 r., czyli w dniu niemieckiego ataku na niedawnego sojusznika. W każdej z tych akcji deportowano 240-340 tys. osób; łącznie wywieziono ok. 1,5 mln polskich obywateli. Jedna trzecia z nich nie powróciła do kraju. "Tak wielkie straty były wynikiem nieludzkich warunków katorżniczej pracy" - argumentował w 1997 r. Jan Król, poseł Unii Wolności, obecnie wicemarszałek Sejmu, próbując przekonać posłów, by zajęli się odszkodowaniami dla sybiraków. W Polsce żyje jeszcze ok. 100 tys. osób wywiezionych w pierwszym okresie, z czego 86 tys. należy do Związku Sybiraków. Już 60 tys. osób posiadających dokumenty poświadczające pięcio-, sześcioletni pobyt na zesłaniu zostało zweryfikowanych przez Urząd ds. Kombatantów. W PRL obowiązywało milczenie na temat drażliwej kwestii deportacji Polaków na wschód. W III RP miało się to zmienić. Tymczasem minęło dziesięć lat i kolejnym rządom nie udało się skłonić Rosjan do przyjęcia jakichkolwiek zobowiązań. Kiedy rząd Włodzimierza Cimoszewicza negocjował w 1996 r. umowę zamykającą gospodarcze "zaszłości" we wzajemnych stosunkach i zdecydowano się na "opcję zerową" plus 20 mln USD dla Polski, nie podjęto kwestii odszkodowań dla sybiraków. Zdesperowani zesłańcy złożyli w maju 1997 r. pozew przeciwko skarbowi państwa. We wniosku do prokuratury wystąpili o "wydanie orzeczenia stwierdzającego naruszenie w umowie rozliczeniowej zawartej pomiędzy rządem RP a rządem Federacji Rosyjskiej praw części obywateli RP deportowanych w latach 1939-1941 na tereny byłego ZSRR, gdzie wykonywali przymusowe prace". Sybiracy skierowali też skargę do Sejmu i prezydenta. Nie ulega wątpliwości, że Rosja będzie się bronić przed wypłatą odszkodowań. Po pierwsze - kraj znajduje się w głębokim kryzysie: brakuje pieniędzy na wypłacenie pensji górnikom i pracownikom sfery budżetowej. Po drugie - jeśli uzna się roszczenia represjonowanych Polaków, natychmiast wystąpi o nie kilkadziesiąt milionów represjonowanych obywateli państw, które powstały po upadku ZSRR. Związek Sybiraków zwrócił się więc do wicepremiera Leszka Balcerowicza z prośbą o pożyczkę na poczet wypłat odszkodowań najbardziej potrzebującym. Proszono, by odpowiednie fundusze znalazły się w budżecie na rok 1999. Tak się nie stało. Sybiracy liczyli więc, że pieniądze znajdą się w tegorocznej rezerwie budżetowej. Ostatnie wydarzenia na Bałkanach, które wymusiły przeznaczenie większej części rezerwy na sfinansowanie udziału Polski w akcji NATO, ostatecznie rozwiewają te rachuby.
Więcej możesz przeczytać w 19/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.