Liberum accuso

Dodano:   /  Zmieniono: 
Są już pierwsi "Sicińscy", gotowi lustracyjne lekarstwo zamienić w cykutę
Są lekarstwa, które - jeśli zostaną przedawkowane - zamieniają się w truciznę. Podobnie dzieje się z niektórymi mechanizmami politycznymi. Najlepiej widać to na przykładzie obowiązującego w dawnej Rzeczypospolitej liberum veto, czyli możliwości zablokowania decyzji sejmowej nawet przez sprzeciw tylko jednego posła. Reguła ta obowiązywała od samego początku polskiego parlamentaryzmu, czyli od końca XV wieku. Długo, bo aż przez półtora wieku, odgrywała pozytywną rolę. Samą groźbą zerwania obrad wymuszała dochodzenie do kompromisu, zwanego wówczas "ucieraniem konstytucji", czyli ustaw danego sejmu. Dzięki temu demokracja szlachecka funkcjonowała harmonijnie, sytuacje konfliktowe rozwiązując na podstawie cenionego także dziś konsensusu, nie zaś poprzez wewnętrzne waśnie i wojny. Sielanka skończyła się w roku 1652, kiedy poseł Władysław Siciński oprotestował sejmową decyzję nie dla konkretnego jej skorygowania, lecz dla złośliwego zerwania obrad. Rozwścieczeni obrońcy skutecznego parlamentu pewnie roznieśliby go na szablach, ale osłoniły go wojska Radziwiłłowskie. Działał bowiem z polecenia znanego z "Potopu" księcia Janusza, który dla własnej prywaty posunął się aż do zwichnięcia mechanizmu gwarantującego sprawność sejmowania. Od tej pory liberum veto przestało być lekarstwem wymuszającym szukanie kompromisu. Zamieniło się - i to na kolejne półtora stulecia - w truciznę, za pomocą której magnaci paraliżowali państwo aż poza granicę totalnej anarchii. Dzisiaj podobną rolę może odegrać liberum accuso, czyli niczym nie skrępowana możliwość oskarżania o współpracę z tajnymi służbami PRL. Są już nawet pierwsi "Sicińscy", gotowi gorzkie lustracyjne lekarstwo zamienić w cykutę, serwowaną dowolnie wybranym ofiarom. Rani się w ten sposób ludzi i osłabia państwo, w całym majestacie prawa zapędzając jego najwyższe autorytety do przysłowiowego magla. Aby Polska nie zamieniła się w szambo, w którym liberum accuso będzie komendą do robienia przysiadów, trzeba skorygować zapis ustawy lustracyjnej pozwalający posłom na takie zachowania. Dzisiaj już widać, jak łatwo wypaczyć ten mechanizm i sprowadzić go do karykaturalnych wymiarów. Trzeba go więc zastąpić lepszą gwarancją bezstronności procesu lustracyjnego, jaką może być nowy kształt urzędu rzecznika interesu publicznego. Warto pamiętać, że gdyby na wybryk Sicińskiego sejm odpowiedział stosowną korektą nadużytego mechanizmu, najpewniej udałoby się uniknąć wielu późniejszych nieszczęść, z rozbiorami na czele.
Więcej możesz przeczytać w 21/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.