Obecny na warszawskich targach książki Jonathan Carroll wyraził ubolewanie z powodu ekspansji Internetu, bowiem "szybkość komunikowania się zabija głębszą refleksję i stępia wrażliwość"
Równocześnie autor "Krainy Chichów" zapowiedział niespodziewanie "zwycięstwo książki nad telewizją i kinem". Wtórował mu pewien krajowy literat (nazwisko litościwie przemilczę), który załamywał ręce nad "katastrofalnym stanem czytelnictwa w Polsce" (co miałoby wynikać z "intelektualnego rozleniwienia Polaków" oraz ich... "konsumpcjonizmu") i przy okazji "z dumą" podkreślił, że "nigdy nie tknął komputera", a to z tego powodu, że jest zbyt przywiązany do swej kilkunastoletniej maszyny do pisania. Szczerze mówiąc, nie mam bladego pojęcia, na jakiej podstawie amerykański pisarz z Wiednia wieszczy renesans bądź wręcz triumf słowa pisanego nad obrazem. Według mnie, powstrzymanie rozwoju Internetu czy telewizji może być dziś porównywane z próbą zawrócenia Amazonki kijem. Rozdzieranie szat przez niektórych intelektualistów z powodu "upadku czytelnictwa" przypominać zaś może trochę, jak sądzę, lament średniowiecznych skrybów na wieść o wynalezieniu druku przez Gutenberga. Bo jakżeż przecież ucierpieć wtedy musiała światowa sztuka kaligrafii! Łączenie natomiast niechęci do czytania z "konsumpcjonizmem" i piętnowanie tegoż to już kompletny absurd. W latach 60. głośna była w PRL książka francuskiego pisarza Georges?a Pereca pod tytułem "Rzeczy". Wydano ją i przetłumaczono w rekordowo krótkim czasie, jako że w demaskatorski sposób opowiadała o młodej francuskiej parze konformistów, których życiowym celem było osiągnięcie luksusu. Recenzenci z dumą rozpisywali się o wyższości świata socjalizmu i postawy być nad gnijącym w pięknych kolorach kapitalizmem i postawą mieć. Podejrzewam, że cytowany wyżej literat z łezką w oku wspomina tamte czasy. Mógł być spokojny o zbyt swoich płodów, w dodatku władza dbała, by do obywateli docierały właściwe i jedynie słuszne treści. Wspomniany literat zdaje się jednak zapominać, że nie gdzie indziej, tylko właśnie w krajach tzw. demokracji ludowej ludzie zmuszeni byli się upokarzać dla rzeczy. I stąd, drogi panie literacie, z lat przymusowej wstrzemięźliwości właśnie wziął się ów konsumpcjonizm, stąd na początku tej dekady eksplozja konsumpcyjnych apetytów Polaków. To łatwo zrozumieć. Ale żeby to zrozumieć i żeby zrozumieć parę jeszcze innych zjawisk zachodzących we współczesnej Polsce, należy nie tylko przestać traktować z odrazą komputer, ale nawet zaprzyjaźnić się z innym czarcim pomiotem - Internetem. Mogę solennie zapewnić, że dzięki Internetowi można zobaczyć znacznie więcej niż znad przedpotopowej maszyny do pisania. Czy w konsumpcjonizmie Polaków tkwi coś złego? Co złego jest w tym, że Polacy - bijąc w tym roku kolejny rekord, jeśli idzie o wielkość zakupów nowych aut - postanowili gremialnie przesiąść się z maluchów i polonezów do lepszych i bezpieczniejszych samochodów? Co złego jest w tym, że telefon komórkowy stał się dla młodych Polaków czymś równie zwyczajnym i niezbędnym jak zegarek bądź szczoteczka do zębów? Co złego jest w tym, iż koncern Globstar umieścił nasz kraj w dwudziestce państw, w których w pierwszej kolejności będą sprzedawane telefony satelitarne? Co złego jest w tym, że Microsoft z zaledwie kilkutygodniowym opóźnieniem tłumaczy na język Sienkiewicza swoje oprogramowanie, a nowy model renault clio swoją premierę miał w Polsce wcześniej niż w Paryżu? Przecież właśnie między innymi dzięki wzrostowi zamożności społeczeństwa III RP należy - jak powiada Jim Wadia, szef Arthura Andersena (vide: "Cztery potęgi") - do grupy 25 proc. państw świata, którymi interesują się inwestorzy. Według mnie, we współczesnej Polsce nie ma żadnego konfliktu pomiędzy postawą mieć i być. Przeciwnie, mieć to właśnie coraz częściej znaczy być. Jest natomiast swego rodzaju konflikt pomiędzy grupą klepiących biedę pisarzy a coraz większą rzeszą czytelników o rozbudzonych aspiracjach cywilizacyjnych, którzy od tych pierwszych oczekują czegoś znacznie więcej niż tylko pojękiwań i deklaracji obrzydzenia do "konsumpcjonizmu". Skądinąd rozumiem jednak tych literatów: dla nich idealny czytelnik to taki, który ślęczy nad ich wypocinami przy lampie naftowej, bo na nic innego go nie stać.
Więcej możesz przeczytać w 21/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.