Liderzy yakuzy marzą o stworzeniu przestępczego supersyndykatu
Osławiona japońska yakuza określana bywa najczęściej jako dalekowschodni odpowiednik mafii. Słowo "mafia" to jednak za mało, aby zrozumieć miejsce tej przestępczej organizacji w strukturach tak bezpiecznego kraju, jakim jest Japonia. Yakuza wchodzi w struktury boryokudan - organizacji stosujących przemoc. Jest bezlitosna, do celu dochodzi po trupach. Do niedawna swoje porachunki i interesy załatwiała wewnątrz grupy. Pozwalało jej to na "spokojną egzystencję" obok zdyscyplinowanego społeczeństwa prawa. W ostatnich latach ta zasada została naruszona.
Nazwa yakuza wywodzi się z hazardu, konkretnie z gry w trzy karty, popularnej już wśród średniowiecznych japońskich rzezimieszków. Każdy z graczy wyciągał trzy karty, których wartość nie powinna przekraczać 19, liczby dającej zwycięstwo. Jeśli się wyciągnęło na przykład 8 - ya, 9 - ku, i 3 - za, przekraczając 19, to takie trzy karty stawały się bezużyteczne - yakuza. Z czasem zaczęto tak nazywać ludzi stojących poza prawem. W XVI w. doszło do ostatecznego zjednoczenia Japonii, nastał pokój. Z dnia na dzień bez środków do życia znalazło się ok. 500 tys. samurajów i wojowników oraz kilka tysięcy ninja. W czasach pokoju, który zapanował w epoce Tokugawa (lata 1603-1867), musieli się oni "przekwalifikować". Wielu z nich nie miało jednak ani możliwości, ani ochoty na podjęcie normalnej pracy. Zaczęli tworzyć różnego rodzaju grupy żyjące z rozboju. Pokój epoki Tokugawa sprzyjał rozwojowi miast, stawały się one coraz zamożniejsze, a to zachęcało coraz silniejsze i lepiej zorganizowane bandy, by uznały "ochronę" mieszkańców za świetny sposób zarabiania na życie. Wymuszanie, terror, szantaż, zastraszanie i wywoływanie zamieszek szybko stały się ulubionymi metodami działania gangów. Nazwa yakuza ma zabarwienie pejoratywne. Przestępcy używali jej jednak z rozmysłem, jakby chcieli podkreślić swoją zuchwałość i bezwzględność zarówno wobec wrogów, jak i władz. Yakuza różni się bardzo od organizacji przestępczych działających na Zachodzie. Jeszcze do niedawna większość jej członków działała legalnie. Miała swoje biura, w których eksponowano insygnia poszczególnych gangów. Szefowie wielkich grup nie unikali rozgłosu, często zwoływali konferencje prasowe, by mówić o swoich "osiągnięciach". Wydawali nawet własne czasopisma, które informowały o wszystkim, co się w ich strukturach działo - o interesach do przejęcia, fuzjach, okazjach do zarobienia pieniędzy, a także o ślubach, pogrzebach, narodzinach czy zaręczynach. Większość członków gangów do tej pory była łatwo rozpoznawalna. Aż 73 proc. tatuowało swoje ciała od szyi po łydki. Początkowo traktowano to jako karę za nieposłuszeństwo, później jako element wywołujący strach w otoczeniu. Ponad 40 proc. gangsterów pozbawionych było jednego lub więcej palców. Z tłumu wyróżnia ich ubiór. Kiedy pokazują się publicznie, czyli "pracują", noszą przeważnie czarne garnitury i koszule, białe krawaty oraz ciemne okulary. Z czasem koszule stały się białe, a krawaty czarne. W klapie marynarki noszą odznaki swoich gangów. Mówią o sobie, że są potomkami samurajów, stróżami dawnych tradycji. Na gangsterskie ceremonie zakładają wspaniałe kimona i kultywują rzadkie już obrzędy. Kreują się na bohaterów narodowych, którzy nie schodzą z "drogi rycerskiego zachowania i patriotyzmu". Zdaniem szefa Inagawa-kai, jednego z największych syndykatów zbrodni w Japonii, mafia japońska różni się od amerykańskiej poczuciem giri (obowiązku) i ninjo (rycerskości). Yakuza i jej subkultura do niedawna cieszyły się dużą popularnością w społeczeństwie japońskim. Jej członkowie byli bohaterami sztuk, filmów, komiksów. Przedstawiano ich jako szlachetnych bohaterów, banitów w stylu Robin Hooda, opiekujących się słabszymi i pokrzywdzonymi. Przedstawiano ich też jako osoby tragiczne, które weszły na drogę przestępstwa, bo nie miały innego wyjścia. Przez lata organizacja zajmowała się małoletnimi przestępcami, bezrobotnymi i pechowcami, którzy nie radzili sobie najpierw w trudnej sytuacji powojennej, a potem w wysoko rozwiniętym, technicznym społeczeństwie. Organizacja dawała im nie tylko pracę, ale i poczucie socjalnego bezpieczeństwa i przynależności grupowej. Ta ostatnia w konfucjańskim społeczeństwie jest podstawą społecznego bytu. Każda organizacja przestępcza ma swoje prawa. Yakuza też. Są one pastiszem kodeksu samurajskiego - głoszą pogardę dla życia i śmierci, bezwzględne posłuszeństwo, absolutną lojalność, bezwarunkową ofiarność i wierność przyjętym zasadom. Nie dopuszczają możliwości bezpośredniego udziału w handlu narkotykami. Członkowie yakuzy są zorganizowani w rodziny, na których czele stoi ojciec - oyabun. Największe źródła dochodu organizacji to narkotyki, hazard, prostytucja, pornografia, wymuszanie okupów. Yakuza kontroluje wszystkie salony gier i miłości, wiele klubów, barów i restauracji. Macki organizacji obejmują każdą dziedzinę usług, która przynosi zysk. Nawet narodowy sport sumo jest w części kontrolowany przez japońską mafię. Nie gardzi ona dochodami kin, teatrów, przemysłu filmowego. Jej szefowie są udziałowcami wielkich przedsięwzięć, jak budowa parków rozrywki, obiektów sportowych, mostów, kolejek podziemnych, a nawet lotnisk i szpitali. Inwestują w transport i nieruchomości, spekulują działkami budowlanymi i akcjami spółek. Tych, którzy nie chcą z nimi współpracować albo nie życzą sobie "ochrony", zabijają. Chętnie udzielają pożyczek, a potem jeszcze chętniej je ściągają. Pożyczonych przez siebie pieniędzy nigdy nie oddają. Dyrektora banku Sumitomo zabito, gdy usiłował odzyskać pożyczone mafii pieniądze. W latach 80. umocniły się powiązania yakuzy z czołowymi bankami i firmami emitującymi papiery wartościowe, jak Nikko i Nomura, które chętnie pożyczały gangsterom duże pieniądze. Bank Nomura pożyczył szefowi Inagawa-kai 100 mln dolarów. Po wybuchu afery okazało się, że pod koniec lat 80. firmy należące do yakuzy uzyskały legalnie kredyty o łącznej wartości ponad 286 mld jenów (ponad 2,5 mld dolarów). Zostały one legalnie zainwestowane w akcje, nieruchomości, a w części wywiezione za granicę, gdzie tworzone są enklawy interesów mafii. Specyficzną grupą yakuzy, funkcjonującą od ponad 20 lat, także za granicą (w Londynie, Kalifornii, Nowym Yorku, Manili, Sydney), jest sokaiya. Jej członkowie działają na rynku finansowym, kupują pakiety akcji atrakcyjnych spółek, potem "poszukują" informacji kompromitujących członków rad nadzorczych, a następnie ich szantażują. W ten sposób bez użycia siły kontrolują wiele spółek akcyjnych. Szacuje się, że na początku lat 90. roczne dochody wszystkich grup yakuzy wynosiły 1,4 bln jenów, czyli ponad 10 mld dolarów. Yamaguchi-gumi, największy z japońskich syndykatów zbrodni osiągał roczne dochody o wartości 270 mld jenów (ponad 2,5 mld dolarów). Dobrze zorganizowane grupy yakuzy mają taką samą strukturę jak wielkie korporacje przemysłowe - Toyota, Sony czy Yamaha. Niektóre z nich, jak Inagawa-kai czy Yamaguchi-gumi, "zatrudniają" po kilka tysięcy ludzi, co stawia je w czołówce japońskich "firm". Liderzy gangów stosują nowoczesne techniki zarządzania, zatrudniają biznesmenów, doradców i prawników, którzy dbają nie tylko o interesy firmy, ale też o publiczny wizerunek organizacji. Najlepsze są legalne interesy. Takim przykładem mogą być zabiegi mafii o zdobycie kontroli nad dystrybucją elektronicznej zabawki tamagotchi, produkowanej przez Bandai, największego producenta zabawek w Japonii. Liderzy yakuzy uznali, że przejęcie systemu dystrybucji tej zabawki jest bardziej opłacalne niż handel narkotykami. Nachodzili więc szefów firmy, straszyli ich przez telefon, grozili porwaniem dzieci. Nie wiadomo, czy udało im się wejść w ten interes. Kierownictwo firmy w trosce o bezpieczeństwo swoich pracowników poleciło, by nie nosili oni w miejscach publicznych logo firmy. Yakuza zawsze była związana z siłami prawicowo-konserwatywnymi i popierała wszystkie ruchy antykomunistyczne. Polityków uzależniano w różny sposób - czasami "brano" od nich pieniądze, czasami im je "dawano", najczęściej opłacając kampanie wyborcze wielu znanych figur politycznych. Ale były też sytuacje odwrotne - wielu polityków prawicy zabiegało o to, by z gangsterów uczynić swoich sojuszników i przy ich pomocy osiągać własne cele. W ten sposób powstała skorumpowana potęga gangstersko-polityczna, sięgająca samych szczytów władzy. Jest wiele dowodów na powiązania polityków ze światem przestępczym. Jeden z filarów rządzącej przez lata Partii Liberalno-Demokratycznej - Shin Kanemaru - powiązany był z drugą co do wielkości grupą yakuzy - Inagawa-kai. Dostał od nich w charakterze "prezentu" 4 mln dolarów. Z mafią współpracował też były premier Kakuei Tanaka. W ostatnich latach daje się zauważyć symptomy zmęczenia obecnością mafiosów w życiu codziennym Japończyków. Gangi stają się coraz bardziej agresywne. Kiedyś toczyły walki o strefy wpływów między sobą, dzisiaj walczą na ulicach i w miejscach publicznych. Coraz częściej odchodzą od tradycyjnej ideologii i kodeksu yakuzy, który zabrania krzywdzić zwykłych obywateli. Według prawa, sama przynależność do yakuzy nie jest przestępstwem i dlatego walka z mafią jest mało skuteczna. Statystyki policyjne podają, że co roku policja aresztuje kilkanaście tysięcy jej członków, ale są to tylko pionki. W ostatnich latach mafia przekroczyła umowne granice współżycia ze społeczeństwem, stając się wrogiem publicznym numer 1. W 1991 r. parlament japoński przyjął kilka aktów prawnych wymierzonych przeciwko gangom. Ustawa o praniu brudnych pieniędzy pozwala władzom konfiskować nielegalne środki, pochodzące z handlu narkotykami. Zabroniono też udziału w wielu bardzo zyskownych przedsięwzięciach, jak "pośrednictwo" w handlu gruntami oraz oferowanie "ochrony". Wiele grup przestępczych usunęło ze swoich wizytówek i nazw firm insygnia gangsterskie, utworzono przedsiębiorstwa-parawany. Niektóre grupy yakuzy działają teraz jako organizacje społeczne, inne zarejestrowały się jako ugrupowania polityczne, sięgając po wpływy we władzach lokalnych. Są też i takie, które określają się jako sekty religijne. W pierwszych latach powojennych z członków yakuzy można było utworzyć dwustutysięczną armię, w 1978 r. było ich 110 tys. Na początku lat 90. ich liczbę szacowano na 88 tys., zaś w 1997 r. mówiono o 80 tys. Ale to tylko pozory osłabienia - w rzeczywistości zamożność, wpływy i liczebność gangów wzrastają. Łączą się one w supersyndykaty, które kontrolują cały świat podziemny. Wielkim szefom yakuzy marzy się sytuacja, kiedy będzie tylko jedna grupa, która obejmie kontrolą cały kraj. Czy są jednak w stanie porozumieć się na tyle, by utworzyć jedną, silną organizację? Wojny, jakie z sobą toczą, wskazują, że trudno będzie to zrealizować. Nie sprzyja im również opinia publiczna. Działalność yakuzy wywołuje dziś niepokój nie tylko policji, ale i zwyczajnych obywateli. Może się to okazać o wiele skuteczniejszą bronią przeciwko mafii niż mało efektywne działania policji.
Nazwa yakuza wywodzi się z hazardu, konkretnie z gry w trzy karty, popularnej już wśród średniowiecznych japońskich rzezimieszków. Każdy z graczy wyciągał trzy karty, których wartość nie powinna przekraczać 19, liczby dającej zwycięstwo. Jeśli się wyciągnęło na przykład 8 - ya, 9 - ku, i 3 - za, przekraczając 19, to takie trzy karty stawały się bezużyteczne - yakuza. Z czasem zaczęto tak nazywać ludzi stojących poza prawem. W XVI w. doszło do ostatecznego zjednoczenia Japonii, nastał pokój. Z dnia na dzień bez środków do życia znalazło się ok. 500 tys. samurajów i wojowników oraz kilka tysięcy ninja. W czasach pokoju, który zapanował w epoce Tokugawa (lata 1603-1867), musieli się oni "przekwalifikować". Wielu z nich nie miało jednak ani możliwości, ani ochoty na podjęcie normalnej pracy. Zaczęli tworzyć różnego rodzaju grupy żyjące z rozboju. Pokój epoki Tokugawa sprzyjał rozwojowi miast, stawały się one coraz zamożniejsze, a to zachęcało coraz silniejsze i lepiej zorganizowane bandy, by uznały "ochronę" mieszkańców za świetny sposób zarabiania na życie. Wymuszanie, terror, szantaż, zastraszanie i wywoływanie zamieszek szybko stały się ulubionymi metodami działania gangów. Nazwa yakuza ma zabarwienie pejoratywne. Przestępcy używali jej jednak z rozmysłem, jakby chcieli podkreślić swoją zuchwałość i bezwzględność zarówno wobec wrogów, jak i władz. Yakuza różni się bardzo od organizacji przestępczych działających na Zachodzie. Jeszcze do niedawna większość jej członków działała legalnie. Miała swoje biura, w których eksponowano insygnia poszczególnych gangów. Szefowie wielkich grup nie unikali rozgłosu, często zwoływali konferencje prasowe, by mówić o swoich "osiągnięciach". Wydawali nawet własne czasopisma, które informowały o wszystkim, co się w ich strukturach działo - o interesach do przejęcia, fuzjach, okazjach do zarobienia pieniędzy, a także o ślubach, pogrzebach, narodzinach czy zaręczynach. Większość członków gangów do tej pory była łatwo rozpoznawalna. Aż 73 proc. tatuowało swoje ciała od szyi po łydki. Początkowo traktowano to jako karę za nieposłuszeństwo, później jako element wywołujący strach w otoczeniu. Ponad 40 proc. gangsterów pozbawionych było jednego lub więcej palców. Z tłumu wyróżnia ich ubiór. Kiedy pokazują się publicznie, czyli "pracują", noszą przeważnie czarne garnitury i koszule, białe krawaty oraz ciemne okulary. Z czasem koszule stały się białe, a krawaty czarne. W klapie marynarki noszą odznaki swoich gangów. Mówią o sobie, że są potomkami samurajów, stróżami dawnych tradycji. Na gangsterskie ceremonie zakładają wspaniałe kimona i kultywują rzadkie już obrzędy. Kreują się na bohaterów narodowych, którzy nie schodzą z "drogi rycerskiego zachowania i patriotyzmu". Zdaniem szefa Inagawa-kai, jednego z największych syndykatów zbrodni w Japonii, mafia japońska różni się od amerykańskiej poczuciem giri (obowiązku) i ninjo (rycerskości). Yakuza i jej subkultura do niedawna cieszyły się dużą popularnością w społeczeństwie japońskim. Jej członkowie byli bohaterami sztuk, filmów, komiksów. Przedstawiano ich jako szlachetnych bohaterów, banitów w stylu Robin Hooda, opiekujących się słabszymi i pokrzywdzonymi. Przedstawiano ich też jako osoby tragiczne, które weszły na drogę przestępstwa, bo nie miały innego wyjścia. Przez lata organizacja zajmowała się małoletnimi przestępcami, bezrobotnymi i pechowcami, którzy nie radzili sobie najpierw w trudnej sytuacji powojennej, a potem w wysoko rozwiniętym, technicznym społeczeństwie. Organizacja dawała im nie tylko pracę, ale i poczucie socjalnego bezpieczeństwa i przynależności grupowej. Ta ostatnia w konfucjańskim społeczeństwie jest podstawą społecznego bytu. Każda organizacja przestępcza ma swoje prawa. Yakuza też. Są one pastiszem kodeksu samurajskiego - głoszą pogardę dla życia i śmierci, bezwzględne posłuszeństwo, absolutną lojalność, bezwarunkową ofiarność i wierność przyjętym zasadom. Nie dopuszczają możliwości bezpośredniego udziału w handlu narkotykami. Członkowie yakuzy są zorganizowani w rodziny, na których czele stoi ojciec - oyabun. Największe źródła dochodu organizacji to narkotyki, hazard, prostytucja, pornografia, wymuszanie okupów. Yakuza kontroluje wszystkie salony gier i miłości, wiele klubów, barów i restauracji. Macki organizacji obejmują każdą dziedzinę usług, która przynosi zysk. Nawet narodowy sport sumo jest w części kontrolowany przez japońską mafię. Nie gardzi ona dochodami kin, teatrów, przemysłu filmowego. Jej szefowie są udziałowcami wielkich przedsięwzięć, jak budowa parków rozrywki, obiektów sportowych, mostów, kolejek podziemnych, a nawet lotnisk i szpitali. Inwestują w transport i nieruchomości, spekulują działkami budowlanymi i akcjami spółek. Tych, którzy nie chcą z nimi współpracować albo nie życzą sobie "ochrony", zabijają. Chętnie udzielają pożyczek, a potem jeszcze chętniej je ściągają. Pożyczonych przez siebie pieniędzy nigdy nie oddają. Dyrektora banku Sumitomo zabito, gdy usiłował odzyskać pożyczone mafii pieniądze. W latach 80. umocniły się powiązania yakuzy z czołowymi bankami i firmami emitującymi papiery wartościowe, jak Nikko i Nomura, które chętnie pożyczały gangsterom duże pieniądze. Bank Nomura pożyczył szefowi Inagawa-kai 100 mln dolarów. Po wybuchu afery okazało się, że pod koniec lat 80. firmy należące do yakuzy uzyskały legalnie kredyty o łącznej wartości ponad 286 mld jenów (ponad 2,5 mld dolarów). Zostały one legalnie zainwestowane w akcje, nieruchomości, a w części wywiezione za granicę, gdzie tworzone są enklawy interesów mafii. Specyficzną grupą yakuzy, funkcjonującą od ponad 20 lat, także za granicą (w Londynie, Kalifornii, Nowym Yorku, Manili, Sydney), jest sokaiya. Jej członkowie działają na rynku finansowym, kupują pakiety akcji atrakcyjnych spółek, potem "poszukują" informacji kompromitujących członków rad nadzorczych, a następnie ich szantażują. W ten sposób bez użycia siły kontrolują wiele spółek akcyjnych. Szacuje się, że na początku lat 90. roczne dochody wszystkich grup yakuzy wynosiły 1,4 bln jenów, czyli ponad 10 mld dolarów. Yamaguchi-gumi, największy z japońskich syndykatów zbrodni osiągał roczne dochody o wartości 270 mld jenów (ponad 2,5 mld dolarów). Dobrze zorganizowane grupy yakuzy mają taką samą strukturę jak wielkie korporacje przemysłowe - Toyota, Sony czy Yamaha. Niektóre z nich, jak Inagawa-kai czy Yamaguchi-gumi, "zatrudniają" po kilka tysięcy ludzi, co stawia je w czołówce japońskich "firm". Liderzy gangów stosują nowoczesne techniki zarządzania, zatrudniają biznesmenów, doradców i prawników, którzy dbają nie tylko o interesy firmy, ale też o publiczny wizerunek organizacji. Najlepsze są legalne interesy. Takim przykładem mogą być zabiegi mafii o zdobycie kontroli nad dystrybucją elektronicznej zabawki tamagotchi, produkowanej przez Bandai, największego producenta zabawek w Japonii. Liderzy yakuzy uznali, że przejęcie systemu dystrybucji tej zabawki jest bardziej opłacalne niż handel narkotykami. Nachodzili więc szefów firmy, straszyli ich przez telefon, grozili porwaniem dzieci. Nie wiadomo, czy udało im się wejść w ten interes. Kierownictwo firmy w trosce o bezpieczeństwo swoich pracowników poleciło, by nie nosili oni w miejscach publicznych logo firmy. Yakuza zawsze była związana z siłami prawicowo-konserwatywnymi i popierała wszystkie ruchy antykomunistyczne. Polityków uzależniano w różny sposób - czasami "brano" od nich pieniądze, czasami im je "dawano", najczęściej opłacając kampanie wyborcze wielu znanych figur politycznych. Ale były też sytuacje odwrotne - wielu polityków prawicy zabiegało o to, by z gangsterów uczynić swoich sojuszników i przy ich pomocy osiągać własne cele. W ten sposób powstała skorumpowana potęga gangstersko-polityczna, sięgająca samych szczytów władzy. Jest wiele dowodów na powiązania polityków ze światem przestępczym. Jeden z filarów rządzącej przez lata Partii Liberalno-Demokratycznej - Shin Kanemaru - powiązany był z drugą co do wielkości grupą yakuzy - Inagawa-kai. Dostał od nich w charakterze "prezentu" 4 mln dolarów. Z mafią współpracował też były premier Kakuei Tanaka. W ostatnich latach daje się zauważyć symptomy zmęczenia obecnością mafiosów w życiu codziennym Japończyków. Gangi stają się coraz bardziej agresywne. Kiedyś toczyły walki o strefy wpływów między sobą, dzisiaj walczą na ulicach i w miejscach publicznych. Coraz częściej odchodzą od tradycyjnej ideologii i kodeksu yakuzy, który zabrania krzywdzić zwykłych obywateli. Według prawa, sama przynależność do yakuzy nie jest przestępstwem i dlatego walka z mafią jest mało skuteczna. Statystyki policyjne podają, że co roku policja aresztuje kilkanaście tysięcy jej członków, ale są to tylko pionki. W ostatnich latach mafia przekroczyła umowne granice współżycia ze społeczeństwem, stając się wrogiem publicznym numer 1. W 1991 r. parlament japoński przyjął kilka aktów prawnych wymierzonych przeciwko gangom. Ustawa o praniu brudnych pieniędzy pozwala władzom konfiskować nielegalne środki, pochodzące z handlu narkotykami. Zabroniono też udziału w wielu bardzo zyskownych przedsięwzięciach, jak "pośrednictwo" w handlu gruntami oraz oferowanie "ochrony". Wiele grup przestępczych usunęło ze swoich wizytówek i nazw firm insygnia gangsterskie, utworzono przedsiębiorstwa-parawany. Niektóre grupy yakuzy działają teraz jako organizacje społeczne, inne zarejestrowały się jako ugrupowania polityczne, sięgając po wpływy we władzach lokalnych. Są też i takie, które określają się jako sekty religijne. W pierwszych latach powojennych z członków yakuzy można było utworzyć dwustutysięczną armię, w 1978 r. było ich 110 tys. Na początku lat 90. ich liczbę szacowano na 88 tys., zaś w 1997 r. mówiono o 80 tys. Ale to tylko pozory osłabienia - w rzeczywistości zamożność, wpływy i liczebność gangów wzrastają. Łączą się one w supersyndykaty, które kontrolują cały świat podziemny. Wielkim szefom yakuzy marzy się sytuacja, kiedy będzie tylko jedna grupa, która obejmie kontrolą cały kraj. Czy są jednak w stanie porozumieć się na tyle, by utworzyć jedną, silną organizację? Wojny, jakie z sobą toczą, wskazują, że trudno będzie to zrealizować. Nie sprzyja im również opinia publiczna. Działalność yakuzy wywołuje dziś niepokój nie tylko policji, ale i zwyczajnych obywateli. Może się to okazać o wiele skuteczniejszą bronią przeciwko mafii niż mało efektywne działania policji.
Więcej możesz przeczytać w 21/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.