"Powiadają ludzie, że ciepło w brudzie", a poza tym "każdy wie, że pod brudem biało".
"Powiadają ludzie, że ciepło w brudzie", a poza tym "każdy wie, że pod brudem biało". Spostrzeżenia te pochodzą z "Księgi przysłów polskich" zebranych przez Samuela Adalberga pod koniec ubiegłego wieku. Od czasu pierwszego wydania tego zbioru minęło nieco ponad sto lat i jak widać, obroniliśmy naszą tożsamość narodową przed zalewem obcej nam kulturowo czystości.
Brudu mamy ciągle w bród, o czym piszą autorzy publikacji "Brud". Z materiału tego wynika, że jeśli żyjący w Polsce osobnik płci dowolnej przeżywa około sześćdziesięciu kilku lat i nie choruje na zatrucie pokarmowe, nie zje czegoś z salmonellą, listerią, gronkowcem, nie zarazi się żółtaczką w szpitalu, jeśli zatem nic takiego obywatelowi III RP w życiu się nie zdarzy, to znaczy, że nie jest Polakiem. Brak higieny widoczny jest wszędzie - od wielkich producentów żywności, którzy w opakowaniach z zupami w proszku dostarczają nam zależnie od firmy albo gronkowca, albo salmonellę, po drobnych restauratorów, cukierników. Jest to zjawisko irracjonalne i niezrozumiałe, gdyż przywiązanie do brudu oznacza w gospodarce wolnorynkowej dążenie do bankructwa. Innymi słowy, mamy do wyboru: bronić tożsamości narodowej zgodnie z przysłowiem, że ciepło w brudzie, co musi doprowadzić nas do bankructwa lub dbać o czystość i higienę, czyli poddać się wynarodowieniu, by osiągnąć sukces gospodarczy. Trzeciej drogi nie ma, choć ma być, co ciągle obiecują niektórzy politycy z nurtu ludowo-narodowego. Tolerancja dla brudu kosztuje nas miliony złotych straconych na leczenie, straconych w wyniku odrzucenia naszych produktów żywnościowych przez Zachód, a także straconych dlatego, że większość bogatych turystów z Zachodu nie gustuje w wakacjach z biegunką.
Talmud nie bez powodu ostrzega, że cztery rzeczy osłabiają siły człowieka: głód, podróże, post i władza. Trzy pierwsze grożą turystom decydującym się na zwiedzanie województw, w których bezpiecznie można się najeść tylko wstydu. Natomiast władza osłabia działaczy politycznych (najniższa ranga), niekiedy polityków, natomiast wzmacnia mężów stanu. Na naszej scenie politycznej dominują, ba, zajmują całą scenę, zaplecze, garderobę i sporą część widowni, działacze i politycy. Sami produkują sezonowe spektakle lub skecze jak z podstawówki i sami je oglądają, oklaskują bądź wygwizdują. Prezydent jeździ po kraju z wodewilem pt.: "Daj, czego ci nie ubędzie, choćbyś najwięcej dała", czyli śpiewa, tańczy, recytuje i skanduje.
Koalicja dla dobra koalicji dodaje województwa, odejmując całości sens ekonomiczny. Te wszystkie gierki, przepychanki i polemiki świadczą o tym, że większość polityków ogląda świat z tzw. żabiej perspektywy, nie ma żadnej wizji rozwoju kraju. Pisze o tym Krzysztof Czabański, autor tekstu "Rozwodnicy stanu", stawiając tezę, że w Polsce na palcach jednej ręki można policzyć polityków zasługujących na miano
mężów stanu.
Mąż stanu tym się różni od działacza politycznego, że nie tylko zabiega o popularność, śpiewając, tańcząc i skandując na wiecach, ale uzyskawszy władzę, ma wizję przyszłości swego narodu i dla niego władza nie jest celem, lecz środkiem pozwalającym realizować ową wizję. Niewątpliwie takim mężem stanu był Ludwig Erhard, twórca cudu gospodarczego powojennych Niemiec. Kto w Polsce odgrywa podobną rolę, kogo moglibyśmy nazwać mężem stanu, który z polityków polskich ma najwięcej cech męża stanu? Z takim pytaniem zwróciliśmy się do kilku publicystów, politologów i historyków, a także zwracamy się do państwa, naszych czytelników. Cóż, czeka nas depolonizacja bałaganu przed naszym wejściem do Unii Europejskiej, bałaganu w wymiarze dosłownym i bałaganu w wymiarze intelektualnym
Brudu mamy ciągle w bród, o czym piszą autorzy publikacji "Brud". Z materiału tego wynika, że jeśli żyjący w Polsce osobnik płci dowolnej przeżywa około sześćdziesięciu kilku lat i nie choruje na zatrucie pokarmowe, nie zje czegoś z salmonellą, listerią, gronkowcem, nie zarazi się żółtaczką w szpitalu, jeśli zatem nic takiego obywatelowi III RP w życiu się nie zdarzy, to znaczy, że nie jest Polakiem. Brak higieny widoczny jest wszędzie - od wielkich producentów żywności, którzy w opakowaniach z zupami w proszku dostarczają nam zależnie od firmy albo gronkowca, albo salmonellę, po drobnych restauratorów, cukierników. Jest to zjawisko irracjonalne i niezrozumiałe, gdyż przywiązanie do brudu oznacza w gospodarce wolnorynkowej dążenie do bankructwa. Innymi słowy, mamy do wyboru: bronić tożsamości narodowej zgodnie z przysłowiem, że ciepło w brudzie, co musi doprowadzić nas do bankructwa lub dbać o czystość i higienę, czyli poddać się wynarodowieniu, by osiągnąć sukces gospodarczy. Trzeciej drogi nie ma, choć ma być, co ciągle obiecują niektórzy politycy z nurtu ludowo-narodowego. Tolerancja dla brudu kosztuje nas miliony złotych straconych na leczenie, straconych w wyniku odrzucenia naszych produktów żywnościowych przez Zachód, a także straconych dlatego, że większość bogatych turystów z Zachodu nie gustuje w wakacjach z biegunką.
Talmud nie bez powodu ostrzega, że cztery rzeczy osłabiają siły człowieka: głód, podróże, post i władza. Trzy pierwsze grożą turystom decydującym się na zwiedzanie województw, w których bezpiecznie można się najeść tylko wstydu. Natomiast władza osłabia działaczy politycznych (najniższa ranga), niekiedy polityków, natomiast wzmacnia mężów stanu. Na naszej scenie politycznej dominują, ba, zajmują całą scenę, zaplecze, garderobę i sporą część widowni, działacze i politycy. Sami produkują sezonowe spektakle lub skecze jak z podstawówki i sami je oglądają, oklaskują bądź wygwizdują. Prezydent jeździ po kraju z wodewilem pt.: "Daj, czego ci nie ubędzie, choćbyś najwięcej dała", czyli śpiewa, tańczy, recytuje i skanduje.
Koalicja dla dobra koalicji dodaje województwa, odejmując całości sens ekonomiczny. Te wszystkie gierki, przepychanki i polemiki świadczą o tym, że większość polityków ogląda świat z tzw. żabiej perspektywy, nie ma żadnej wizji rozwoju kraju. Pisze o tym Krzysztof Czabański, autor tekstu "Rozwodnicy stanu", stawiając tezę, że w Polsce na palcach jednej ręki można policzyć polityków zasługujących na miano
mężów stanu.
Mąż stanu tym się różni od działacza politycznego, że nie tylko zabiega o popularność, śpiewając, tańcząc i skandując na wiecach, ale uzyskawszy władzę, ma wizję przyszłości swego narodu i dla niego władza nie jest celem, lecz środkiem pozwalającym realizować ową wizję. Niewątpliwie takim mężem stanu był Ludwig Erhard, twórca cudu gospodarczego powojennych Niemiec. Kto w Polsce odgrywa podobną rolę, kogo moglibyśmy nazwać mężem stanu, który z polityków polskich ma najwięcej cech męża stanu? Z takim pytaniem zwróciliśmy się do kilku publicystów, politologów i historyków, a także zwracamy się do państwa, naszych czytelników. Cóż, czeka nas depolonizacja bałaganu przed naszym wejściem do Unii Europejskiej, bałaganu w wymiarze dosłownym i bałaganu w wymiarze intelektualnym
Więcej możesz przeczytać w 28/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.