Porwania zaczęły się kilka miesięcy po wybuchu powstania w marcu 2011 r. Na początku nikt nie ruszał dziennikarzy. Znikali Syryjczycy, zgarniały ich siły bezpieczeństwa. Potem interes zwietrzyły niezliczone sekty i bojówki – zarówno prorządowe, jak i antyrządowe. Najpierw porywały głównie po to, żeby uwięzionych wrogów wymienić na swoich ludzi. Po kolejnych miesiącach zaczęły to robić dla pieniędzy – ich celem stali się zamożni mieszkańcy kraju. W ostatnich tygodniach jeden po drugim znikali na przykład menedżerowie fabryki leków w Aleppo.
Zaczęło też dochodzić do porwań na tle przynależności do innej grupy religijnej. Tak było w przypadku Yasara, młodego chłopaka z bogatej rodziny druzyjskiej. Porywacze zażądali dwóch milionów funtów. Po tygodniu dostali pieniądze. – Zazwyczaj dokładnie studiują sytuację majątkową ofiary przed operacją – mówi „Wprost” Malek Abu El Kheir, syryjski dziennikarz piszący o pladze porwań. – Wiedzą, jakiego okupu żądać, żeby dobić targu. Interes się kręci, bo na terenach znajdujących się poza kontrolą rządu policji nie zastąpiły żadne rebelianckie siły porządkowe. To, że ofiarami staną się zagraniczni korespondenci, było tylko kwestią czasu.
Czekasz, co będzie
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.