Sklep ostatniej nadziei
Zdjęcia: materiały prasowe
Tu nie ma wygranych ani przegranych. Są tylko ci drudzy. Smutni ludzie o szarych twarzach i przekrwionych oczach. Porzuceni, zmęczeni, odarci z resztek radości życia. W „Sklepie dla samobójców”, swojej pierwszej pełnometrażowej animacji, nominowany do Oscara za „Śmieszność” Patrice Leconte tworzy na ekranie duszną atmosferę. Świetnie portretuje współczesne miasto. W ogarniętych kryzysem czasach rutyna dnia codziennego przynosi poczucie pustki. W tym demonicznym mieście widmie samobójstwo jest zabronione. O ile nie korzysta się z tytułowego, wyspecjalizowanego sklepu. Jednak minorowy ton filmu nagle się zmienia. W najsmutniejszej rodzinie smutnego świata – właścicieli owego przybytku śmierci – rodzi się dziecko. I zamiast zapłakać, śmieje się. Takie już zostanie – podejrzanie szczęśliwe. – Od dekad czytanie prasy nie wprawiało mnie w tak zły nastrój – mówił mi 66-letni reżyser. – Kino powinno rejestrować kondycję ludzi. Ale również podnosić ich na duchu.
Pokazywać, że mimo wszystko to życie jest warte zachodu. Leconte odnalazł się w nowym dla siebie gatunku. Twierdzi, że tym razem nie mógł sobie pozwolić na zrobienie filmu aktorskiego, bo byłby zbyt dosłowny i posępny. Jego obraz przepełnia niezwykła wyobraźnia, która przywodzi na myśl dzieła Tima Burtona. Karykaturalny rysunek podkreśla zarówno szarość ulic, jak i koloryt sklepu, stylizowanego na dawne francuskie butiki i perfumerie. Porywają bohaterowie – zarówno dojrzali rodzice, jak i ich dzieci – dwoje nastolatków epoki emo i młodszy, „wyrodny” syn. Animacja spotyka się tu z musicalem (wspaniała piosenka o metodach popełniania samobójstwa!), czarny humor i burleska z obserwacją dzisiejszych nastrojów. A w gruncie rzeczy „Sklep...” jest historią o poszukiwaniu nadziei. Pogodną, pełną uroku przypowieścią o chwytaniu się życia i odnajdywaniu radości w najbardziej posępnych okolicznościach przyrody.
„Sklep dla samobójców” reż. Patrice Leconte, M2Films
Pod słońcem Hawany
Siedmiu reżyserów i jedno miasto – Hawana. Moda na filmy nowelowe nie mija. „7 dni w Hawanie” ma ich wady i zalety. Pokazuje indywidualny styl reżyserów i pozwala spojrzeć na jedno miejsce z różnych perspektyw. Ale też jest nierówny. Ponad przeciętność wynoszą projekt: ceremonia „leczenia” homoseksualizmu z etiudy Gaspara Noé czy wizja Elii Suleimana – turysty w obcym mieście. No i Emir Kusturica, który z dystansem portretuje siebie.
7 Dni w Hawanie, reż. Laurent Cantet, Benicio Del Toro, Julio Medem, Gaspar NoÉ, Elia Suleiman, Juan Carlos Tabio, Pablo Trapero, Kino Świat
Historia jednego powstańca
To skromny film. W „Był sobie dzieciak” Leszek Wosiewicz portretuje 18-latka z Warszawy w 1944 r. Ogląda wojnę od zaplecza, trochę jak Miron Białoszewski w „Pamiętniku z powstania warszawskiego”. Nie ma tu publicystyki ani oceny zrywu. To opowieść o dojrzewaniu w nienormalnych czasach. Kolejna, po „Baczyńskim”, próba zrozumienia młodych ludzi, którzy ze świata poezji trafiali do piekła. Kilka fałszywych nut traci na znaczeniu dzięki roli Magdaleny Cieleckiej czy wmontowanym w film materiałom archiwalnym. Odważny i intrygujący głos w dyskusji o sposobach przedstawiania II wojny na ekranie.
„Był sobie dzieciak”, reż. Leszek Wosiewicz, Odyssey Film
Top 10 kino
1. „Minionki rozrabiają” reż. Pierre Coffin, Chris Renaud
UIP
2. „Obecność” reż. James Wan
Warner Bros.
3. „Wolverine” reż. James Mangold
Imperial Cinepix
4. „Jeździec znikąd” reż. Gore Verbinski
Disney
5. „Red 2” reż. Dean Parisot
Monolith Films
6. „Iluzja” reż. Louis Leterrier
Monolith Films
7. „Uniwersytet potworny” reż. Dan Scanlon
Disney
8. „Gorący towar” reż. Paul Feig
Imperial Cinepix
9. „World War Z” reż. Marc Forster
UIP
10. „Wielkie wesele” reż. Justin Zackham
Monolith Films
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.