Północ, połowa sierpnia. Ciemno tak, że nie widzę własnych dłoni. Kończy się kolejny dzień w polskiej bazie w Ghazni. Gdy myślę, że już nic się nie zdarzy, podjeżdżają chłopcy z Zespołu Bojowego Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca. Trzydziestu w opancerzonych hummerach. – Będzie robota. Wchodzisz w to? – pyta dowódca. – Żeby siedzieć w aucie oddalonym o kilometry i słuchać komunikatów przez radio? Dzięki, ale nie – odpowiadam. Mówią, że tym razem będzie inaczej. Wejdę do obiektu razem z nimi. Będę mógł zrobić zdjęcia. Jako pierwszy polski fotograf w dziesięcioletniej historii afgańskiej misji! Ruszamy. Wywiad namierzył talibów odpowiedzialnych za zamachy bombowe, a Task Force 50, czyli Lubliniec, ma ich znaleźć i zatrzymać. Po godzinie jesteśmy na miejscu. Prawie. Zgodnie z namiarami GPS został nam jeszcze kilometr do przejścia. Ruszamy w ciszy i kompletnych ciemnościach. Dostaję anioła stróża. Komandos kładzie dłoń na moim ramieniu. Wskazuje mi drogę. On ma noktowizor, ja nie. Po kilkunastu minutach bezszelestnego marszu jesteśmy na miejscu. Służba Wywiadu Wojskowego dobrze namierzyła kryjówkę. Talibów jest dwóch, materiałów wybuchowych wystarczyłoby na zniszczenie pojazdu i uśmiercenie jego załogi.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.