Pierwszy raz w historii nasi zawodnicy stają przed olbrzymią szansą awansu do Grupy Światowej Pucharu Davisa. Nigdy dotąd nie udało się polskim tenisistom zajść aż tak wysoko i nigdy jeszcze nie byli tak blisko osiągnięcia tego celu.
Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział, że Polska będzie rywalizować z Australią o awans do Grupy Światowej, zostałby uznany za niespełna rozumu. Różnica poziomów była ogromna, Australijczycy to wręcz legenda Davis Cup. A Polacy? Od początku swoich startów, czyli od 1925 r., zupełnie się nie liczyli w stawce. Teraz jest inaczej, tym bardziej że mamy mocne argumenty. Argument numer jeden to Jerzy Janowicz.
Plecy Janowicza
Jeśli udałoby się pokonać Australię, byłaby to nasza szósta wygrana z rzędu. Udałoby się pobić rekord z 2003 r. kiedy polscy tenisiści wygrywali pięciokrotnie. Wtedy potknęli się na RPA, a teraz tę przeszkodę mają już za sobą. To właśnie mecz z reprezentantami tego kraju pozwolił nam się szykować do meczu z Australią. Warto wspomnieć tę właśnie rywalizację, bo nasz kapitan związkowy Radosław Szymanik zdecydował, że w zespole znajdą się ci sami zawodnicy, którzy w kwietniu triumfowali w Zielonej Górze. Obecnie w światowym rankingu tenisowych federacji Polska zajmuje 21. miejsce (nasz rywal Australia jest siedem pozycji wyżej). Nadzieję na pokonanie rywala daje mocny zespół, którego największą gwiazdą jest niewątpliwie Janowicz. Czternasty wśród najlepszych tenisistów świata nie zawiódł i wygrał oba swoje singlowe pojedynki w Davis Cup, tracąc tylko jednego seta. Potem dotarł do półfinału Wimbledonu. Niestety po nieudanym występie w US Open wieści nie są najlepsze. Naszemu zawodnikowi bardzo przeszkadza kontuzja pleców. – Chcę pomóc, chcę być gotowy – powtarza jak mantrę łodzianin, ale z bólem czasami trudniej wygrać niż z przeciwnikiem na korcie. Jeśli mu się to uda, żaden z rywali nie powinien być mu straszny. Serwis i niekonwencjonalna gra Jerzyka przynoszą efekty. Wszystko jednak w rękach lekarzy. Warto zauważyć, że Janowicz, który w zawodowym tenisie jest od 2007 r., nie grał jeszcze w turniejach z typowanymi na jego singlowych przeciwników Australijczykami. To mają być ich pierwsze spotkania. Nasz tenisista ma jednak szczęście do pierwszych spotkań – w daviscupowym debiucie w lipcu 2008 r. pokonał Białorusina Maksa Mirnyi w trzech setach. Gdyby nie udało się postawić na nogi naszego faworyta, o awans do grona najlepszych reprezentacji świata będzie bardzo trudno. Losowanie gier odbędzie się w czwartek. Do tego momentu na podstawie zaświadczenia lekarskiego można jeszcze dokonać zmian w składzie ekipy. Kiedy pary zostaną rozlosowane, kapitan będzie mógł wybierać tylko spośród nazwisk zawodników zgłoszonych do meczu.
Weteran reprezentacji
W meczu z Australią olbrzymia odpowiedzialność spadnie także na Łukasza Kubota. Pochodzący z Bolesławca, starszy od Janowicza o osiem lat tenisista wspólnie z nim napisał rozdział w historii nie tylko polskiego, ale i światowego tenisa. Polscy tenisiści przez dwie godziny i siedem minut rywalizowali, który z nich awansuje do półfinału Wimbledonu. Po ostatniej piłce wzruszony Jerzy Janowicz odrzucił rakietę i padł na kort. Po drugiej stronie siatki Łukasz Kubot chwilę poczekał, a po chwili podszedł do młodszego kolegi. Już nie pamiętają, kto rzucił ten pomysł. Wyszło spontanicznie i widowiskowo, co zauważyli kibice i media na całym świecie – na Wimbledonie dwaj Polacy wymienili się koszulkami. Sam Kubot nie ma wątpliwości – ten ćwierćfinał to największy sukces w jego 11-letniej karierze zawodowego tenisisty. W meczu z RPA Kubot zagrał tylko raz. Niestety, swój singlowy pojedynek przegrał. Dziś jest w rankingu ATP kilka miejsc niżej niż tenisiści z Australii, z którymi może zmierzyć się na Torwarze. To on jednak jest naszym najbardziej doświadczonym singlistą, bo po raz pierwszy w meczu reprezentacji wystąpił 12 lat temu.
Polish power
Nadzieje podtrzymują także inni gracze naszego zespołu – Mariusz Fyrstenberg wspólnie z Marcinem Matkowskim, czyli od lat nasz najlepszy debel. Mieszkający w Szczecinie Marcin Matkowski od dziesięciu lat jest w setce najlepszych deblistów świata. Najlepszą pozycję (siódmą) osiągnął rok temu. Dziś, choć jest 18., znowu zaczyna znajdować przyjemność grania ze swoim długoletnim partnerem, z którym odnosił największe sukcesy – warszawiakiem Mariuszem Fyrstenbergiem (20. w rankingu deblistów). Nic dziwnego, że znowu określa się ich jako „Polish power”. Zwłaszcza że Fyrstenberg nareszcie wyleczył kontuzję i po 14 miesiącach udało im się wygrać wspólny turniej (triumfowali w Hamburgu). Niestety, w US Open nie było najlepiej – porażka już w pierwszej rundzie musiała zaboleć. Tym bardziej że to na kortach w Nowym Jorku w 2009 r. Frytka i Matka zagrali swój pierwszy (i wciąż jedyny) finał w wielkoszlemowym turnieju. Warto dodać (i może nieco postraszyć), że Chris Guccione, przeciwko któremu pewnie zagrają Polacy, dotychczas ma wyśmienity bilans gier w Pucharze Davisa. Osiem zagrał i osiem wygrał. A wśród przeciwników miał takie nazwiska jak Federer i Wawrinka
Marcin Matkowski ze Szwajcarii. Nasi jednak nie są tacy słabi – chociaż bilans mają nieco gorszy (22 spotkania i 16 zwycięstw), to ogrania można im tylko pozazdrościć.
Odwody
Janowicz, Kubot, Matkowski i Fyrstenberg to pewniacy do startu na warszawskim Torwarze. Pamiętając jednak o zdrowotnych kłopotach Jerzyka, warto parę słów powiedzieć o kimś, kto być może będzie musiał dźwignąć polskie nadzieje na awans. Tym kimś jest 108. tenisista świata Michał Przysiężny. – Wiadomo, że numerem jeden już nie będę, ale przy odrobinie szczęścia mogę wejść do pierwszej pięćdziesiątki. Chciałbym pograć jeszcze kilka lat. Na przykładzie Tommy’ego Haasa widać, że kariery wcale nie trzeba kończyć po trzy-
Michał Przysiężny
dziestce – powiedział po turnieju na Roland Garros, a jeszcze przed Wimbledonem, kiedy w rankingu ATP zajmował 127. miejsce. A na temat Pucharu Davisa dodał: – Kiedyś z takim rankingiem byłbym pierwszą rakietą w Polsce. Co mogę zrobić teraz, kiedy mamy jednego zawodnika w pierwszej dwudziestce, a jednego w okolicach sześćdziesiątki? Mogę się tylko cieszyć, że jest tak mocna drużyna. Nie chodzi o to, żebym ja zagrał; chodzi o to, żeby to Polska wygrała ten mecz. A ja zagram sobie w Grupie Światowej, niech tylko chłopaki odwalą za mnie czarną robotę– zakończył ze śmiechem jedną z rozmów z dziennikarzami. Rzeczywiście, blisko 30-letni głogowianin ma raczej małe szanse na zostanie liderem rankingu ATP, ale jak widać, z pewnością może być dobrym duchem drużyny, bo poczucia humoru mu nie brakuje.
Kapitan z rakietą
Humor to podstawa, jeśli weźmie się pod uwagę nasze przygody w Pucharze Davisa jeszcze przed wojną. Od debiutanckiego startu w 1925 r. przeciwko Wielkiej Brytanii (co może usprawiedliwiać wynik) w kolejnych czterech meczach nie wygraliśmy ani jednego spotkania, wszystkie kończąc wynikiem 0:5! Udało się dopiero w 1930 r., kiedy pokonaliśmy Rumunię 3:2. Potem jednak znów zagraliśmy z Wielką Brytanią... Na szczęście dziś kibice dostają doskonały pretekst, by już o tym nie pamiętać. Jednak by tak się stało, swój wkład musi mieć również nasz kapitan Radosław Szymanik. Pełni tę funkcję od 2007 r. Spośród naszych zawodników najlepiej zna deblistów, bo przez trzy lata był ich trenerem. Gdańszczanin ma doskonałego nosa. Udało mu się przewidzieć nawet to, że Janowicz i Kubot spotkają się w ćwierćfinale Wimbledonu. Jeśli więc teraz mówi, że awans do Grupy Światowej jest możliwy, to dlaczego miałby się mylić? Polscy tenisiści są zgodni co do jednego: awans do Grupy Światowej Pucharu Davisa byłby wymarzonym zwieńczeniem sezonu 2013. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.