Arabowie rozpoczęli swoją rewolucję niecałe trzy lata temu, Indonezyjczycy zrobili swoją już w 1998 r. Generał Suharto – który trzymał naród za twarz przez trzy dekady – zrezygnował po tym, gdy w antyrządowych zamieszkach zginęło kilka tysięcy ludzi. Indonezja ma 240 mln mieszkańców, 17 tys. wysp i 300 różnych grup etnicznych. 88 proc. społeczeństwa to muzułmanie – największa islamska populacja na świecie, prawie tak duża jak we wszystkich państwach arabskich razem wziętych. Po 1998 r. eksperci wieszczyli szybką bałkanizację wieloetnicznego kraju i rozkwit islamistycznej ekstremy. Pomylili się. Elity wybrały otwartość i reformy. Dziś w największym muzułmańskim państwie na planecie trwa impreza wymyślona przez „zgniły” Zachód – wybory Miss Świata (finał 28 września). Organizacja Freedom House uznaje Indonezję za jedyny cieszący się pełnią wolności kraj w Azji Południowo-Wschodniej. Kwitną niezależne media, kolejne wybory odbywają się bez fałszerstw. – Oni tu mają hopla na punkcie demokracji – słyszę od rezydującego w Dżakarcie dyplomaty. – Sami zresztą nie mówią na swój system „democracy”, tylko „democrazy”.
Indonezyjski PKB od lat rośnie w tempie ok. 6 proc. rocznie. Dwa lata temu Indonezja wyprzedziła swojego byłego kolonizatora – Holandię – i stała się 16. gospodarką świata. Jeśli wzrost nie wyhamuje, do 2030 r. Indonezyjczycy prześcigną Niemców i Brytyjczyków. Do 2040 r. według prognozy Citibanku będą czwartą gospodarczą potęgą na planecie. O względy obfitującego w surowce kraju z równym zapałem zabiegają Chińczycy i Amerykanie, a australijski dziennik „Sunday Morning Herald” zastanawia się, jak to będzie „mieć za sąsiada światową potęgę”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.