Nigdy nie bałem się ryzyka – mówi mi Paweł Pawlikowski. – Czasem myślę, że zrobiłem z życia eksperyment. Realizacja czarno-białego filmu, po polsku, z nieznanymi na świecie aktorami, też pachniała zawodowym harakiri. Do harakiri nie doszło. Przeciwnie. „Ida” triumfowała na festiwalu w Gdyni, dostała nagrodę FIPRESCI w Toronto, zbiera świetne recenzje. Krytyk branżowego „Screen International” napisał: „Obraz potwierdza pozycję Pawlikowskiego jako jednego z najciekawszych autorów współczesnego kina”. „Ida” to film zrealizowany bez pośpiechu, wyciszony, czarno-biały. Pawlikowski potrafi zatrzymać kamerę na twarzy dziewczyny, spojrzeć jej w oczy. Bohaterka, wychowana przez zakonnice sierota, ma złożyć śluby klasztorne. Jej przełożona żąda jednak, by przedtem spotkała się z krewną, o której istnieniu dotąd nie wiedziała. Jest początek lat 60. Młoda kobieta dowiaduje się, kim naprawdę jest. Nazywa się Ida Lebenstein, urodziła się pod Łomżą. Chce odszukać groby rodziców. Jej ciotka Wanda wie jednak, że w rodzinnej wsi Żydzi grobów nie mają. „A co będzie, jeśli tam pojedziesz i okaże się, że Boga nie ma?” – pyta przyszłą zakonnicę. Starsza o pokolenie Wanda wie, co zastaną na miejscu. Obcych ludzi w ich dawnym domu i zmowę milczenia mieszkańców wsi.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.