Wkrótce kilkudziesięciu morderców i gwałcicieli znajdzie się na wolności. Przed laty zostali skazani na karę śmierci, ale na mocy amnestii z 1989 r. uniknęli stryczka. W takim medialnym klimacie strachu politycy postanowili coś z tym fantem zrobić. Uradzili, by umieścić ich do końca życia w zakładach psychiatrycznych.
W ubiegłym tygodniu w sejmowej komisji nadzwyczajnej przyjęto pierwsze przepisy rządowego projektu ustawy, która „reguluje postępowanie wobec osób, które wskutek zaburzeń psychicznych mogą stwarzać zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób”. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Eksperci alarmują, że pod płaszczykiem szczytnego celu izolacji dewiantów przed społeczeństwem głosami posłów PO rozszerzono krąg osób, do których można odnieść ustawę. Poprawki uniemożliwiające tak duże jej stosowanie zostały odrzucone. Grozi nam spełnienie się wizji z „Raportu mniejszości”. Umieszczanie w zakładzie psychiatrycznym będzie następować nie ze względu na przestępstwo, które sprawca popełnił, lecz ze względu na prognozowane co do niego zagrożenie dla społeczeństwa. Przypomnę – na tym opierały się właśnie sowieckie psychuszki.
Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego, opiniując ten projekt, pisze: „W uzasadnieniu wskazano, że dotyczy on »zaburzonych psychicznie sprawców najgroźniejszych przestępstw«. Twierdzenie to nie odpowiada treści projektu, w którym nie ma mowy o tego rodzaju osobach. Zakres projektu jest znacznie większy, ponieważ obejmuje on nie tylko sprawców najgroźniejszych przestępstw, ale też »osoby prawomocnie skazane za przestępstwo popełnione z użyciem przemocy na karę pozbawienia wolności bez warunkowego zawieszenia jej wykonania«, u których w trakcie postępowania wykonawczego »stwierdzono zaburzenia psychiczne w postaci upośledzenia umysłowego, zaburzenia osobowości lub zaburzenia preferencji seksualnych«, a zaburzenia te »mają taki charakter lub nasilenie, że zachodzi co najmniej wysokie prawdopodobieństwo popełnienia czynu zabronionego z użyciem przemocy lub groźbą jej użycia przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności seksualnej i obyczajności, zagrożonego karą pozbawienia wolności, której górna granica wynosi co najmniej dziesięć lat«. (…) W polu działania projektu znajdują się przecież nie żadni sprawcy najgroźniejszych przestępstw, ale np. sprawca czynnej napaści na funkcjonariusza publicznego, prawomocnie skazany na karę pozbawienia wolności [choćby na sześć miesięcy – S.L.], u którego w trakcie odbywania tej kary stwierdzono zaburzenia osobowości i w konsekwencji uznano, że istnieje co najmniej wysokie prawdopodobieństwo, że znowu dopuści się on podobnej napaści na funkcjonariusza. Sprawca ten staje się na mocy projektowanej ustawy »osobą stwarzającą zagrożenie« ze wszystkimi tego konsekwencjami. Dyrektor zakładu karnego – oraz wszystkie służby mające do niego dostęp – zyskują w ten sposób szczególną władzę nad osadzonymi.(…) Przecież już samo uświadomienie tym osobom możliwości stwierdzenia u nich zaburzeń psychicznych (…), a zatem, że zachodzi prawdopodobieństwo bezterminowego pozbawienia wolności w Krajowym Ośrodku Terapii Zaburzeń Psychicznych, stwarza okazję do wywierania na osadzonego różnego rodzaju presji. Projektowana ustawa zawiera ryzyko nadużyć, polegających w szczególności na wymuszaniu zeznań, zmuszaniu do współpracy z policją i innymi służbami po odbyciu kary, a zatem stwarza zagrożenie dla funkcjonowania demokratycznego państwa prawnego”.
Kilka dni temu rozmawiałem z ministrem sprawiedliwości Markiem Biernackim o wątpliwościach, jakie są wokół tego projektu ustawy. Zapewniał, że każda dziura w ustawie zostanie załatana. Tylko jak, skoro komisja przegłosowała już najważniejsze przepisy projektu? Miejmy nadzieję, że posłowie w drugim czytaniu projektu ustawy pójdą po rozum do głowy i nie wypuszczą dżina z butelki. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.