Prowadzenie auta ma negatywny wpływ na pracę jajników i układ kości miednicy” – oznajmił kilka dni temu saudyjski szejk Saleh al-Luhaydan, konsultant Stowarzyszenia Psychologicznego Zatoki Perskiej, a zaraz potem wyraził troskę o konsekwencje trzymania kierownicy przez kobietę dla jej możliwości rozrodczych: „Z przeprowadzonych przeze mnie studiów medycznych wynika, że dzieci kobiet, które prowadzą samochody, często rodzą się z rozmaitymi zaburzeniami klinicznymi o różnym stopniu nasilenia”. Bzdura? No, bzdura, ale powoływanie się na „badania naukowe”, rzekomo uzasadniające wizję świata, której fundamentem jest religijny obskurantyzm, nie jest wyłącznie domeną islamu. „Są lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą już, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych” – tę opinię księdza Franciszka Longchamps’a de Bériera (eksperta episkopatu ds. bioetycznych, z wykształcenia prawnika, nie lekarza), znają z pewnością wszyscy Polacy. Inny „ekspert” z tego samego zespołu, genetyk Andrzej Kochański – również powołując się na „naukę” – twierdzi, że in vitro zwiększa ryzyko wystąpienia u dzieci upośledzeń umysłowych. Co prawda – jak wyjawia w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” – „nie zajmuję się problematyką in vitro”, ale „na gruncie naukowym staram się poszerzać wiedzę na ten temat”, i dodaje, że pod jego kierunkiem zostały przygotowane dwie prace licencjackie o in vitro. Nie doktorskie, nawet nie magisterskie. Licencjackie.
Szejk, prawnik i człowiek, który stara się poszerzać swoją wiedzę – tak to właśnie wygląda, kiedy religia usiłuje się ubrać w piórka „naukowego” dyskursu. Po co to jednak czyni, skoro mogłaby poprzestać wyłącznie na swoim podstawowym argumencie, jakim jest gorąca linia z Bogiem? Bo wie, że we współczesnym świecie ta instancja już nie wystarczy. Nauka i jej racjonalizm to język zdecydowanie lepiej przyswajalny przez współczesnych, zwłaszcza jeśli się chce przekonać do swoich tez nie religijny beton (którego przekonywać nie trzeba), ale „miękkie centrum elektoratu”. Wiązanie religii z nauką jest jednak jak łączenie ognia z wodą. Istotą religii jest dogmatyzm (Bóg objaśnia świat przez objawianie prawd, które nie podlegają dyskusji), istotą nauki natomiast jest krytyczna analiza prawd objawionych (przyjmijmy, że Ziemia nie jest płaska, choć tak nauczają ojcowie Kościoła) i odrzucanie tych, które nie zgadzają się z doświadczeniem (Ziemia nie jest płaska, tak wynika z obserwacji astronomicznych). Nie mówię, że religia i nauka nigdy nie mogą iść w parze; chcę tylko powiedzieć, że – wraz z rozwojem nauki – coraz rzadziej będzie im po drodze, zwłaszcza jeśli Kościół nadal będzie się upierał przy wizji świata odziedziczonej po judejskich pasterzach i średniowiecznych klerkach. Oni postrzegali świat na miarę swoich możliwości, my dziś możemy i musimy robić to inaczej.
Łączenie ognia z wodą przez XXI-wiecznych katolików – próbujących wspomóc dogmatyczny ogląd świata argumentami z przestrzeni „nauki” – przybiera czasami postać w swojej niekonsekwencji zaiste zdumiewającą. Przy okazji próby zaostrzenia prawa aborcyjnego byliśmy świadkami zażartej dyskusji parlamentarnej, która de facto przeistoczyła się w spór dotyczący dzieci z zespołem Downa. Argument mający uzasadniać zakaz usuwania płodów, u których w badaniu prenatalnym ujawniono zespół Downa, nie był religijny, tylko medyczny: wada genetyczna nie może być pretekstem do aborcji, bo wada genetyczna to żaden powód do nieistnienia. Jak się to zatem ma do katolickiego ostrzegania przed in vitro jako techniką, która może wady genetyczne – w dodatku wyimaginowane, a nie realne – powodować? Ano tak się ma, jak muzułmańskie zakazy ograniczające erotyczną wolność kobiety do seksualnego dżihadu. Bo w religii, którą reprezentuje szejk Saleh al-Luhaydan, należy ukamienować kobietę, jeśli zostanie zgwałcona nie przez męża (bo to obraża Boga), ale można też jej nakazać, żeby współżyła z kilkudziesięcioma bojownikami za wiarę naraz (bo to się Bogu podoba) – wszystko zależy od widzimisię duchownych. A w religii, w której imieniu wypowiadają się panowie Longchamps de Bérier i Kochański, są wady genetyczne Bogu miłe i Bogu niemiłe, a które są które – o tym również decydują boży przedstawiciele na ziemskim padole.
To się nazywa, drodzy państwo, międzyreligijny dialog, który – Boże broń! – nie odżegnuje się od nauki. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.