W początkach swego istnienia armia państwa podziemnego była niewielką organizacją z miesięcznym budżetem 25 tys. dolarów. Latem 1944 r. Komenda Główna AK miała już budżet na poziomie 1 mln dolarów i zatrudniała na etatach 4 tys. osób, będąc jednym z największych pracodawców w Warszawie. Pensja dowódcy warszawskiego Kedywu z dodatkami wynosiła ponad 6 tys. zł. Jednak większość żołnierzy Armii Krajowej nie dostawała nic i musiała sobie radzić na własną rękę. Finansom AK historycy poświęcili dotąd niewiele uwagi. W powszechnej świadomości utrwalił się obraz bohaterskich żołnierzy walczących bezinteresownie o wolność Polski. Nie byłoby to jednak możliwe bez pieniędzy na utrzymanie kadry zawodowych konspiratorów, sieci tajnych lokali, zakupy broni, amunicji, samochodów, szkolenia, wykupywanie aresztowanych, leczenie rannych, korumpowanie urzędników okupacyjnej administracji i wiele innych, czasami zdumiewających rzeczy. Dlatego już pierwsze depesze, wymieniane między dowódcą Związku Walki Zbrojnej w kraju gen. Stefanem Grotem-Roweckim a komendantem ZWZ za granicą gen. Kazimierzem Sosnkowskim, dotyczyły spraw finansowych.
Prowizja dla kuriera
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.