Ma pan żart, który uznaje pan za swoje credo?
Juliusz Machulski: Obrazek z „New Yorkera”, na którym mężczyzna się modli: „Panie Boże, proszę Cię o niewiele rzeczy, ale chciałbym, żeby wszystko, co dostanę, było najwyższej jakości”.
W „AmbaSSadzie” sięgnął pan po wzór „wysokiej jakości”. Podobnie jak Quentin Tarantino w „Bękartach wojny”, wymyśla pan własną wersję historii II wojny światowej.
Tarantino rzucił granat, którym rozsadził tabu. Sprawił, że przestaliśmy się zastanawiać, czy wypada w kinie robić pewne rzeczy. Jemu było łatwiej. A z drugiej strony nam bardziej wolno, bo to my, a nie USA, mocniej II wojny doświadczyliśmy. W Amerykaninie wojna, która toczyła się w Europie 70 lat temu, nie budzi już tak wielkich emocji. Ja próbowałem rozbroić bombę martyrologii. Naszej, polskiej. Pomógł mi przypadek. Przeprowadziłem się w miejsce, w którym kiedyś stała niemiecka ambasada. Puściłem wodze fantazji, przeniosłem się w czasie. Poszedłem za podstawową zasadą, że kino powinno być większe od życia, i pomyślałem, co by było, gdyby...
Kiedyś mówił pan, że w Polsce historia jest tematem nietykalnym.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.