O składzie Knesetu przesądzą głosy imigrantów z byłego ZSRR
Gdybyśmy nie wiedzieli, że jesteśmy w Izraelu, moglibyśmy pomyśleć, że znaleźliśmy się w Moskwie - mówią zdumieni turyści na widok licznych rosyjsko- języcznych billboardów przedwyborczych wzdłuż przelotowych arterii w Tel Awiwie. Rosyjskie napisy umieszczane są też na reklamówkach wyborczych emitowanych przez oba główne kanały telewizyjne, a niektórzy kandydaci - także nie mający korzeni rosyjskich - deklamują swoje agitacyjne przesłania w języku Puszkina. Krótko przed wyborami 17 maja wiadomo już, że o ich wynikach przesądzą głosy nowych imigrantów z byłego ZSRR. W sześciomilionowym Izraelu stanowią oni prawie 14 proc. elektoratu. W poprzednich wyborach (w 1996 r.) większość z nich głosowała na Netaniahu, a jeszcze niedawno wydawało się, że i tym razem co najmniej 70 proc. postąpi tak samo. Zwrot nastąpił po tym, gdy reprezentująca "Rosjan" partia Israel B?Alija, której liderem jest dawny dysydent Natan Szaranski, rozpoczęła kampanię telewizyjną na rzecz przejęcia kontroli nad MSW (w Izraelu resort ten zajmuje się głównie sektorem municypalnym, przyznawaniem obywatelstwa i wydawaniem paszportów). Imigranci skarżą się na dyskryminację ze strony MSW będącego od ponad siedmiu lat w gestii sefardyjskich rabinów z partii Szas. Tymczasem ugrupowanie to, broniąc się przed atakami, lansuje pogląd, że "rosyjscy imigranci to prostytutki i mafiosi" - wzywając jednocześnie swych członków, by w wyborach na premiera poparli kandydaturę Benjamina Netaniahu. "Rosjanie" zaczęli się więc odwracać od "Bibiego", co wywołało prawdziwą panikę w Likudzie. Netaniahu pospiesznie przeforsował ustawę o przyznaniu specjalnych zapomóg 30 tys. żyjących w Izraelu weteranów II wojny światowej, którzy służyli w Armii Czerwonej. Doprowadził również do ugody między "Rosjanami" i Szas, co jednak nie przywróciło mu popularności wśród imigrantów. Jego główny konkurent z Partii Pracy Ehud Barak obiecał zaś weteranom, że jako premier postara się dla nich o darmowe mieszkania, a 9 maja obchodzony będzie jako święto narodowe. Tradycyjną dwubiegunowość izraelskiej sceny politycznej (prawicowy Likud - lewicowa Partia Pracy) zakłóciło parę miesięcy temu utworzenie Partii Centrowej, której zadeklarowanym i jedynym celem jest "obalenie Netaniahu". Początkowo sondaże przepowiadały temu ugrupowaniu 10-12 mandatów w 120-osobowym Knesecie, a stojący na jego czele Icchak Mordechaj (były minister obrony w rządzie Netaniahu) miał realne szanse pokonania "Bibiego" w drugiej rundzie wyborczej. Według ordynacji wyborczej, druga runda jest konieczna, jeśli żaden z kandydatów na premiera nie uzyska ponad 50 proc. głosów. W ubiegłym tygodniu nastąpił jednak gwałtowny spadek popularności Mordechaja, co sprawiło, że mnożą się naciski z różnych stron, by wycofał swą kandydaturę. Zwiększyłoby to szanse Baraka. Mordechaj broni się, twierdząc, że jego odejście zmniejszyłoby szanse na uzyskanie przez Partię Centrową znaczącej pozycji w Knesecie (wybory 17 maja wyłonią też przyszły skład parlamentu), a więc przełamania dominacji dwóch głównych partii, dobierających sobie do koalicji ugrupowania ortodoksyjnych Żydów. Mordechaj może się wycofać nawet kilkanaście godzin przed wyborami - czego właśnie najbardziej obawia się Netaniahu, gdyż nie zdążyłby wtedy przedstawić tego posunięcia jako "z góry zaplanowanego spisku z Barakiem". Netaniahu wychodzi z założenia, że jeśli 1 czerwca przeprowadzona zostanie druga runda wyborcza - uda mu się pokonać Baraka m.in. dzięki poparciu części prawicowego elektoratu, który przedtem udzielał poparcia Mordechajowi. Pozostałymi kandydatami w wyborach na premiera są Beni Begin (syn byłego premiera Menachema Begina), stojący na czele prawicowej partii Ehud Haleumi (Zjednoczenie Narodowe) i Azmi Biszara, reprezentujący niemal milionową mniejszość arabską w Izraelu. Także ci kandydaci mogą się wycofać przed 17 maja; Begin - by przysporzyć zwolenników Netaniahu, a Biszara - Barakowi. Na Biszarę coraz większe zakulisowe naciski wywierają władze Autonomii Palestyńskiej, zainteresowane sukcesem wyborczym Ehuda Baraka. Tymczasem - zdaniem ekspertów - ewentualne porozumienie Biszary z Barakiem może pozbawić lidera Partii Pracy sporej grupy potencjalnych wyborców żydowskich, a nie jest pewne, czy Biszara zdoła przekonać Arabów, by głosowali na Baraka, chlubiącego się długoletnią "kartą wojskową". Z kolei Beni Begin musi rozstrzygnąć, czy jego udział w pierwszej rundzie wyborczej nie osłabi kandydatury Netaniahu, zapewniając tym samym zwycięstwo "lewicowemu Barakowi". Wielu Izraelczyków uważa, że najlepszym rozwiązaniem byłoby powstanie po wyborach wielkiej koalicji Likud-Partia Pracy. Kwestią otwartą pozostaje naturalnie, kto w takim rządzie zostałby premierem: Barak czy Netaniahu i czy byliby oni w stanie pokonać głębokie animozje osobiste. Utworzenie wspólnego rządu zapobiegłoby ponownym rozdźwiękom w narodzie; rozdźwiękom, które doprowadziły w 1995 r. do zamachu na premiera Icchaka Rabina. Benjamin Netaniahu po powrocie z Wye Plantation zaczął lansować nową, obraźliwą dla Palestyńczyków formułę procesu pokojowego. Jej kwintesencją jest wypowiadane celowo tonem jak do dziecka sformułowanie: "Dadzą - to dostaną, nie dadzą - to nie dostaną". Chodzi głównie o skuteczne zwalczanie terroru islamskiego przez władze Autonomii, w zamian za co Izrael będzie gotów zrealizować układ z Wye Plantation i przystąpić do rokowań nad końcowym porozumieniem z Palestyńczykami. Netaniahu, który zamroził realizację porozumienia z Wye Plantation, gdy obalono jego rząd, szczyci się głównie tym, że w wyniku usztywnienia kursu wobec władz Autonomii udało mu się ograniczyć terror islamski i udaremnić zamiary Arafata proklamowania państwa 4 maja. W reklamówkach wyborczych "Bibi" wykorzystuje migawki z zamachów dokonanych przez samobójców Hamasu wiosną 1996 r. Osmalone wraki autobusów, jęki rannych, syreny karetek. Towarzyszy temu komentarz: tak było za rządów Partii Pracy. Netaniahu zdecydował się na takie emisje - wbrew opinii doradców - dopiero wtedy, gdy sondaże coraz wyraźniej zaczęły przepowiadać zwycięstwo Barakowi. Ten z kolei, głównie na użytek nowych imigrantów z WNP, prezentowany jest w reklamówkach w gali mundurowo-orderowej jako otoczony nimbem sławy były dowódca elitarnej jednostki komandosów Sajeret Matkal i były szef sztabu. Przekaz ten jest jednoznaczny: ten człowiek poradzi sobie z terrorem nie gorzej niż "Bibi", ale z Palestyńczykami dogada się o wiele lepiej. Pod koniec kampanii wyborczej Netaniahu sięgnął po swoją ostatnią już chyba kartę, domagając się manifestacyjnie od Palestyńczyków natychmiastowego przerwania działalności politycznej w ich kwaterze głównej Orient House we wschodniej Jerozolimie. Do ostatniej chwili nie wiadomo, czy "Bibiemu" uda się przekonać wyborców, że Barak w kwestii Jerozolimy okazałby się o wiele bardziej skłonny do ustępstw wobec Palestyńczyków.
Więcej możesz przeczytać w 20/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.