Mężczyźni traktują synów jako alibi, żeby toczyć na podłodze wojny ołowianych żołnierzyków albo budować statki kosmiczne z klocków Lego. Ja mam od tego kino. Bawię się nim jak mały chłopiec kolejką elektryczną – mówi mi Robert Rodriguez, którego „Maczeta zabija” wchodzi właśnie do polskich kin. Reżyser wygląda niepozornie. Nieco otyły, w nonszalanckim T-shircie, z długimi czarnymi włosami spływającymi spod kowbojskiego kapelusza. Mógłby zagrać pracownika stacji benzynowej na amerykańskiej prowincji. Ale został kultowym reżyserem, ulubionym wyklętym dzieckiem Hollywood. Kocha chodzić własną drogą, a w pracy szuka przede wszystkim przyjemności. Jego filmy przypominają zły sen nastolatka z lat 70., który przedawkował kino klasy C. Są peanem na cześć złego smaku i niczym nieskrępowanej popkulturowej fantazji.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.