Komisarz etatowy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak społeczni inspektorzy pracy zaszkodziliby gospodarce
Nie jesteśmy zwolennikami dzikiego kapitalizmu - zapewnia Henryka Bochniarz, prezes Polskiej Rady Biznesu i prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych. - Pracodawcy też się cywilizują - podkreśla. Ponad 30 posłów Akcji Wyborczej Solidarność uważa jednak, że zbyt wolno i dlatego zaproponowali wprowadzenie we wszystkich przedsiębiorstwach instytucji społecznych inspektorów pracy. Taki "superdyrektor" czy "święta krowa" - jak już zostali nazwani inspektorzy - miałby wgląd we wszystkie dokumenty firmy i przez sześć lat (cztery lata kadencji i dwuletni okres ochronny) byłby nietykalny. Inspektor za swoją "pracę społeczną" dostawałby dodatek do pensji (minimum 5 proc.) i w zależności od zadań mógłby być zwolniony z obowiązku świadczenia pracy (co najmniej na osiem godzin w miesiącu). Ponadto mógłby się szkolić na koszt pracodawcy. Inspektorzy byliby wybierani przez związki zawodowe spośród ich członków lub przez pracowników, gdyby w firmie nie było związku. - To szansa na nowe synekury, na władzę w przedsiębiorstwach - twierdzi prezes Bochniarz. - W ten sposób kierownictwo związków zawodowych dba o własne interesy - dodaje Witold Zaraska, przewodniczący Rady Głównej PKPP. Również Witold Michałek, wiceprezes Business Centre Club uważa, że nowa instytucja wzmocni i tak już silną pozycję związków, które będą miały w zakładach kolejnych "niezatapialnych" ludzi. Już teraz w przedsiębiorstwach podlegających restrukturyzacji rozrastają się związkowe struktury, by chronić jak najwięcej członków związków przed zwolnieniami. Autorzy projektu nowelizacji ustawy o społecznej inspekcji pracy argumentują, że ich propozycja podyktowana jest troską o pracowników, gdyż w zmienionej sytuacji społeczno-gospodarczej trudno jest wykonywać obowiązki społecznego inspektora, a kontrole stanowisk pracy poza godzinami pracy są bezcelowe. - Ustawa pochodzi z 1983 r., a więc z okresu stanu wojennego, i prawo tamtych czasów próbuje się przenieść do gospodarki wolnorynkowej - zwraca uwagę Witold Zaraska. Jego zdaniem, nie wszyscy są świadomi zmian własnościowych w Polsce ani tego, że większość dochodu narodowego wytwarza już sektor prywatny. - W tym sektorze związki zawodowe chronią miejsca pracy, a nie przywileje - twierdzi Zaraska. Pracodawcy podkreślają, że w ciągu ostatnich 50 lat prawo brało w obronę niemal wyłącznie interes pracownika. Projekt poselski sankcjonuje istnienie zbędnej i kosztownej instytucji, która w większości państw europejskich została zlikwidowana lub funkcjonuje w szczątkowej formie. Jej utrzymywanie oznacza wzrost kosztów pracy, spadek konkurencyjności produktów i całej gospodarki. - Uderzy to bezpośrednio w kieszeń pracodawcy, szczególnie w małych firmach, zatrudniających niewielu pracowników - mówi Michałek. - Takie pomysły zagrażają egzystencji drobnego przedsiębiorcy, który chcąc się utrzymać na powierzchni, bez przerwy zmaga się z nieżyciowymi przepisami. To wygląda jak ciągła walka z państwem o własny byt - dodaje Bożena Diaby, właścicielka sklepu w Olsztynie.


Prawo okresu stanu wojennego próbuje się przenieść do gospodarki wolnorynkowej

- My i tak płacimy wiele ukrytych podatków, a państwo stoi zawsze po stronie pracownika i nie sprywatyzowanych molochów, którym umarza kolejne długi. Pracodawcy przyznają jednak, że pracownicy powinni mieć swoją społeczną reprezentację. W tym celu nie można nowelizować starej ustawy, lecz trzeba uchwalić nowe prawo o reprezentacji załogi. Z propozycją takiej ustawy zamierzają wystąpić do rządu. Zdaniem pracodawców, przedstawiciel załogi powinien się zajmować jedynie sprawami bhp, a kontrolę przestrzegania kodeksu pracy należy pozostawić inspektorom powoływanym przez administrację państwową. Jest to zbieżne z uregulowaniami stosowanymi w Unii Europejskiej, wprowadzonymi przez Czechy, Węgry, Słowenię i Estonię w latach 1993-1998 i zalecanymi przez Międzynarodową Organizację Pracy. W krajach Unii Europejskiej przedstawiciel załogi jest uprawniony jedynie do rozpatrywania skarg pracowników z zakresu bhp, ochrony pracy kobiet, młodocianych i osób niepełnosprawnych. - Społeczny inspektor dublowałby zadania Państwowej Inspekcji Pracy - tłumaczy Ryszard Biały, prezes zarządu Pomorskiego Związku Pracodawców Przedsiębiorczość. - PIP ma tylko 1280 inspektorów, to za mało, by skontrolować wszystkie zakłady - oponuje Anna Hintz, dyrektor Departamentu Prawnego Państwowej Inspekcji Pracy. - Małe firmy są nastawione na szybki zysk, a troska o warunki pracy jest na ostatnim miejscu. Nie ma też bodźców do ich poprawy, gdyż odrzucono zgłoszone przez PIP propozycje wprowadzenia ulg podatkowych dla lepszych pracodawców; najlepszych będzie można premiować niższymi składkami ubezpieczeniowymi - dodaje dyrektor Hintz, przypominając, że w większości spośród prawie 64 tys. skontrolowanych w ubiegłym roku zakładów zatrudniających do 20 pracowników nie przestrzegano przepisów bhp. - Przy braku jakichkolwiek funduszy na rozwój firmy trudno mówić o modernizacji zakładów, a konieczność utrzymywania społecznego inspektora na pewno tego nie ułatwi - przestrzega Ryszard Biały.

Więcej możesz przeczytać w 22/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.