Niemcy sudeccy próbują przełożyć etniczne czyszczenie a la Milosević na argument w swej własnej sprawie
"Doświadczenie i historia uczą, że ani ludy, ani rządy nigdy się niczego z historii nie nauczyły i nigdy nie postępowały według nauk, które należałoby z niej czerpać"
Hegel
Statystyka Kosowian wypędzonych ze swej ziemi nie jest jeszcze ostateczna. Prowadzą ją różne ośrodki i szacunki różnią się między sobą, ale nie ulega wątpliwości, że znaleźliśmy się w okolicach miliona osób. Wkrótce najpewniejszym źródłem precyzyjnych obliczeń nie będzie już liczba osób, które przekroczyły granicę, lecz ostatni spis powszechny w Kosowie: po prostu wypędzeni zostaną wszyscy. Ta buchalteria operuje wielkościami trudnymi do ogarnięcia wyobraźnią. Czy potrafimy sobie wyobrazić kolejkę - jedna osoba za drugą w karnym ordynku w półmetrowych odstępach - o długości 450 km? To właśnie kosowska kolejka tych, którzy liczą, że straciwszy wszystko, być może zachowają jeszcze życie. A przynajmniej resztkę życia. Kolejne dwa tysiące stanowią więźniowie przetrzymywani przez reżim Milo?sevicia w Smrekovnicach. W ich świadectwa łatwiej jest pewno uwierzyć tym, którzy ponad pół wieku temu przeszli przez piekło hitlerowskich lub sowieckich obozów koncentracyjnych. Opowieści o inscenizowanych przez serbskich oprawców bitwach na kije ojców-więźniów z synami-więźniami, o obcinaniu uszu, głodzeniu, wystrzeliwaniu mężczyzn na oczach żon i dzieci, o żołdackich gwałtach - wszystkie te relacje porównywalne są jedynie z opowieściami ofiar dwóch najkrwawszych tyranii współczesnego świata, jakimi były nazizm i komunizm. Cywilizowany świat końca dwudziestego wieku zdążył już uwierzyć, że tamto doświadczenie przeminęło i zostało ostatecznie przezwyciężone, że nic podobnego nie może się już zdarzyć - no, może gdzieś w dalekiej Kambodży lub jakiejś innej Afryce. Ale przecież nie w Europie. Nie w kolebce cywilizacji. Nie na kontynencie, który tak niedawno doświadczył tych wszystkich okropieństw. Niemcy - i słusznie - zdecydowali się uczestniczyć w militarnej interwencji NATO w Kosowie. Urzędujący minister spraw zagranicznych Republiki Federalnej zapłacił za to pękniętym bębenkiem i utratą eleganckiego garnituru. Teraz przed niemieckimi elitami staje zadanie jeszcze ważniejsze niż w czasie zeszłorocznych wyborów. Wtedy dochodziły do nas echa wyborczych występów tamtejszej szefowej wypędzonych, na które walczący o przetrwanie kanclerz nie znalazł stanowczej i jednoznacznej odpowiedzi. W obliczu wydarzeń w Kosowie odezwały się kolejne głosy - tym razem ze strony Niemców sudeckich, próbujących przełożyć etniczne czyszczenie ? la Milo?sević na argument w swej własnej sprawie. Jestem przekonany, że tak jak poprzednim razem koalic- ja CDU/CSU poza (też - moim zdaniem - niestosowną!) retoryką wyborczą nie podjęła żadnych działań na rzecz wsparcia tamtych pokrzykiwań, także i obecna większość SPD/Zieloni zachowa się w sposób odpowiedzialny i będzie potrafiła odróżnić przyzwoitość od nieprzyzwoitości. Gdy pięć lat temu Roman Herzog przejmował urząd prezydencki po Richardzie von Weizsäckerze, pisywałem cotygodniowy felieton do nie istniejącego już dziś dziennika "Nowa Europa". Napisałem wtedy coś w rodzaju "listu otwartego" do nowego prezydenta federalnego, zwracając mu uwagę na konieczność jasnego wypowiedzenia słów oczywistych, niemniej jednak potrzebnych w stosunkach polsko-niemieckich. Nie jestem pewien, czy Herzog czytał ten akurat tekst, ale wszyscy odnotowaliśmy z uznaniem słowa, które na otwarcie swej kadencji wypowiedział w Warszawie w 50. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Mam nadzieję, że "brat Johannes" - nowo wybrany prezydent Johannes Rau - da swym rodakom, a zwłaszcza elitom politycznym współczesnych Niemiec jasny sygnał. To nie jest tylko kwestia odpowiedzialności za dzisiejszy stosunek Niemiec do niegdysiejszych polskich lub czeskich ofiar, lecz znacznie szerszy obowiązek polityczny tych, którzy uważają, że z Kosowa wypędzono o 902 tys. ludzi za dużo.
Hegel
Statystyka Kosowian wypędzonych ze swej ziemi nie jest jeszcze ostateczna. Prowadzą ją różne ośrodki i szacunki różnią się między sobą, ale nie ulega wątpliwości, że znaleźliśmy się w okolicach miliona osób. Wkrótce najpewniejszym źródłem precyzyjnych obliczeń nie będzie już liczba osób, które przekroczyły granicę, lecz ostatni spis powszechny w Kosowie: po prostu wypędzeni zostaną wszyscy. Ta buchalteria operuje wielkościami trudnymi do ogarnięcia wyobraźnią. Czy potrafimy sobie wyobrazić kolejkę - jedna osoba za drugą w karnym ordynku w półmetrowych odstępach - o długości 450 km? To właśnie kosowska kolejka tych, którzy liczą, że straciwszy wszystko, być może zachowają jeszcze życie. A przynajmniej resztkę życia. Kolejne dwa tysiące stanowią więźniowie przetrzymywani przez reżim Milo?sevicia w Smrekovnicach. W ich świadectwa łatwiej jest pewno uwierzyć tym, którzy ponad pół wieku temu przeszli przez piekło hitlerowskich lub sowieckich obozów koncentracyjnych. Opowieści o inscenizowanych przez serbskich oprawców bitwach na kije ojców-więźniów z synami-więźniami, o obcinaniu uszu, głodzeniu, wystrzeliwaniu mężczyzn na oczach żon i dzieci, o żołdackich gwałtach - wszystkie te relacje porównywalne są jedynie z opowieściami ofiar dwóch najkrwawszych tyranii współczesnego świata, jakimi były nazizm i komunizm. Cywilizowany świat końca dwudziestego wieku zdążył już uwierzyć, że tamto doświadczenie przeminęło i zostało ostatecznie przezwyciężone, że nic podobnego nie może się już zdarzyć - no, może gdzieś w dalekiej Kambodży lub jakiejś innej Afryce. Ale przecież nie w Europie. Nie w kolebce cywilizacji. Nie na kontynencie, który tak niedawno doświadczył tych wszystkich okropieństw. Niemcy - i słusznie - zdecydowali się uczestniczyć w militarnej interwencji NATO w Kosowie. Urzędujący minister spraw zagranicznych Republiki Federalnej zapłacił za to pękniętym bębenkiem i utratą eleganckiego garnituru. Teraz przed niemieckimi elitami staje zadanie jeszcze ważniejsze niż w czasie zeszłorocznych wyborów. Wtedy dochodziły do nas echa wyborczych występów tamtejszej szefowej wypędzonych, na które walczący o przetrwanie kanclerz nie znalazł stanowczej i jednoznacznej odpowiedzi. W obliczu wydarzeń w Kosowie odezwały się kolejne głosy - tym razem ze strony Niemców sudeckich, próbujących przełożyć etniczne czyszczenie ? la Milo?sević na argument w swej własnej sprawie. Jestem przekonany, że tak jak poprzednim razem koalic- ja CDU/CSU poza (też - moim zdaniem - niestosowną!) retoryką wyborczą nie podjęła żadnych działań na rzecz wsparcia tamtych pokrzykiwań, także i obecna większość SPD/Zieloni zachowa się w sposób odpowiedzialny i będzie potrafiła odróżnić przyzwoitość od nieprzyzwoitości. Gdy pięć lat temu Roman Herzog przejmował urząd prezydencki po Richardzie von Weizsäckerze, pisywałem cotygodniowy felieton do nie istniejącego już dziś dziennika "Nowa Europa". Napisałem wtedy coś w rodzaju "listu otwartego" do nowego prezydenta federalnego, zwracając mu uwagę na konieczność jasnego wypowiedzenia słów oczywistych, niemniej jednak potrzebnych w stosunkach polsko-niemieckich. Nie jestem pewien, czy Herzog czytał ten akurat tekst, ale wszyscy odnotowaliśmy z uznaniem słowa, które na otwarcie swej kadencji wypowiedział w Warszawie w 50. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Mam nadzieję, że "brat Johannes" - nowo wybrany prezydent Johannes Rau - da swym rodakom, a zwłaszcza elitom politycznym współczesnych Niemiec jasny sygnał. To nie jest tylko kwestia odpowiedzialności za dzisiejszy stosunek Niemiec do niegdysiejszych polskich lub czeskich ofiar, lecz znacznie szerszy obowiązek polityczny tych, którzy uważają, że z Kosowa wypędzono o 902 tys. ludzi za dużo.
Więcej możesz przeczytać w 22/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.