Student gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych ustawił w bliskości sowieckiego czołgu pomnika inny pomnik: czerwonoarmistę gwałcącego kobietę. Ambasada Rosji zareagowała histerycznym oburzeniem, wydając oświadczenie, że „wulgarna rzeźba” jest „pseudosztuką”, która „znieważa pamięć ponad 600 tys. żołnierzy radzieckich poległych w walce o wolność i niepodległość Polski” i „uraża uczucia wszystkich rozsądnych ludzi, pamiętających, komu zawdzięczają wyzwolenie spod okupacji nazistowskiej”.
Nie chcę tu pisać o artystycznych walorach rzeźby studenta z Gdańska, nie znam się na pseudosztuce aż tak dobrze jak ambasada Rosji. Pozwolę sobie jedynie zauważyć, że sowiecki czołg w charakterze pomnika też nie jest artyzmem nadmiernie wyrafinowanym, a koncept, by trzymać go 68 lat po zakończeniu wojny ciągle na ulicy, można bez większego ryzyka również uznać za wulgarny. Nie to jest jednak istotne, jak sądzę. Znacznie ważniejsze wydaje mi się przeanalizowanie wizji świata, jaką ma potężna instytucja, czyli rosyjskie państwo.
W tej wizji istnieje wyłącznie troska o znieważony honor Armii Czerwonej. O istocie rzeźby – czyli gwałceniu przez radzieckich sołdatów kobiet – ani słowa. Ofiary nie istnieją, a krzywda – tak wynika z oświadczenia ambasadora – dzieje się wyłącznie tym, którzy zginęli na terenie Polski i których pamięć dziś się rzekomo szarga. Ilu z tych 600 tys. mężczyzn dokonało gwałtu, zanim poległo? „A po co o tym w ogóle mówić?” – zdają się myśleć Rosjanie. Tym bardziej że danych dotyczących terenów Polski właściwie nie ma, peerelowskie władze nie były zainteresowane, by je zbierać. Istnieją jednak informacje dotyczące „osiągnięć” radzieckich sołdatów, którzy w Polsce nie zginęli i weszli do Niemiec – mówi się o dwóch milionach zgwałconych tam kobiet, od małych dziewczynek do staruszek. Wydaje mi się, że to wystarczająca liczba, by zasłużyć na jeden jedyny pomnik, stojący przy jednym z setek rozstawionych po Polsce tanków z czerwoną gwiazdą.
Państwo rosyjskie to instytucja, w której nie zainstalowano biegu wstecznego. Nawet w tak oczywistej sprawie jak krzywda milionów niewinnych kobiet musi zatem manipulować. W konkretnym wypadku rzeźby gdańskiego studenta manipulacją jest anihilacja problemu przemocy seksualnej dokonywanej przez Armię Czerwoną i próba wykazania, że prawdziwą ofiarą gdańskiej akcji artystycznej jest gwałciciel, a nie zgwałcona. Co więcej, ta jawna ściema wzmocniona została jeszcze argumentem emocjonalnym w rodzaju: „Myśmy was wyzwolili, a wy nam jakieś duperele wypominacie”. Czyli nie tylko nie możemy mieć pretensji o cokolwiek, ale wręcz powinniśmy czuć się winni, kiedy jakiekolwiek pretensje – a jest ich w Polsce wobec Sowietów nieco – przyjdą nam kiedykolwiek na myśl. Uważam to rosyjskie oczekiwanie za nieprzyzwoite, zwłaszcza przy nadużywaniu tezy: „Myśmy was wyzwolili”. Wobec tego, czego Polska doświadczała w latach 1944-1989, teza ta jest bowiem szczytem obłudy. Obecność Armii Czerwonej na terenie naszego kraju wynikała po prostu z uwarunkowań geografii; trudno było iść spod Moskwy na Berlin przez Portugalię lub Seszele. Nie wspominając o tym, że nie należało tu zostawać na kolejne pół wieku.
Działania ambasady rosyjskiej w sprawie gdańskiej rzeźby kojarzą mi się z wysiłkami polskich hierarchów katolickich w kwestii pedofilii. Polski Kościół to bowiem instytucja, która również nie ma biegu wstecznego. Po początkowym oszołomieniu coraz to nowymi dowodami na pedofilskie praktyki pewnej części naszego kleru nadwiślański Kościół przeszedł do kontrataku i usilnie próbuje wykazać, że pisanie o pedofilii księży jest próbą ateizacji Polski. Czyli że nie chodzi o zwykłe przestępstwa, ale o podłą walkę ideologiczną, w wyniku której – co za okropność! – księża, którzy nie są pedofilami, są prześladowani. Próbuje się wręcz dowieść, że stali się ofiarami pedofilii, używając przy tym – o ironio! – seksualnej retoryki (arcybiskup Hoser zgwałcony przez TVN!). Poza tym polski Kościół szuka winy nie w sobie, ale w innych. Nie jest jego zdaniem niczym istotnym, że przez dziesięciolecia tuszował problem seksualnych przewin duchownych i że ciągle nie jest gotowy, by ujawnić o nich pełną prawdę. To świat zewnętrzny jest winny jego zepsuciu. Winni są rozwodzący się ludzie, pornografia i feministki. Zawsze oni. Zawsze inni. Zawsze tamci. Wszyscy, tylko nie my. My co najwyżej popełniamy niewinne lapsusy. Na przykład kiedy chcemy powiedzieć: „Dziecko nie ma siły wciągać drugiego człowieka, to człowiek – ten zły – wciąga dziecko”, ale z zupełnie niewiadomych powodów mówimy: „Dziecko lgnie, ono szuka. I zagubi się samo, i jeszcze drugiego człowieka wciąga”.
Niewinny lapsus? Trochę tak, jakby chcieć ogłosić, że Jezus został ukrzyżowany, a powiedzieć, że krzyżował. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.