My, aktorzy, gramy najlepiej, jak umiemy, i kochamy swój zawód – mówi. – Ale on nie zawsze jest dla nas łaskawy. Były chwile, kiedy myślałam, że muszę znaleźć inne zajęcie. W końcu jednak aktorstwo moją miłość odwzajemniło. Dało mi bardzo dużo. Akceptację samej siebie. A że czasem marzę, żeby być dyrygentem, chirurgiem albo sprinterką? To chyba normalne. Chodzi w dżinsach i T-shircie, ze śladowym makijażem, a w programie Kuby Wojewódzkiego śmieje się: „Nie mogę sobie zrobić botoksu. Mam nadzieję, że przede mną jest jeszcze kilka poważnych ról. Jak sobie zrobię botoks, będę grała starsze napompowane panie. A normalni ludzie wyglądają tak jak ja”. 42-letnia Agata Kulesza dostaje dziś arcyciekawe propozycje od najlepszych reżyserów. Żartuje, że stała się specjalistką od ról, które wymagają poświęcenia i wydobywania z siebie skrajnych emocji. W „Róży” Wojciecha Smarzowskiego stworzyła wielką kreację sponiewieranej przez los kobiety z powojennych Mazur, w „Sali samobójców” Jana Komasy zagrała współczesną matkę, która traci kontakt z synem. Teraz zachwyciła jako stalinowska prokuratorka w „Idzie” Pawła Pawlikowskiego.
W życiu często się uśmiecha. W czasie naszej rozmowy wciąż używa słowa „lubię”. Lubi swoje wspomnienia z dzieciństwa, szkołę, teatr, zamęt planu filmowego, „Taniec z gwiazdami”, seriale, przy których pracowała. A wreszcie rzuca: – Wie pan co? Ja ogólnie lubię swoją drogę. Grała w teatrze, ale kino długo nie miało na nią pomysłu. Na ekranie zaistniała sporo po trzydziestce. Na jej karierze odbiły się zawirowania, przez jakie przechodziły przemysł filmowy i telewizja ostatnich dwóch dekad. Może dlatego dzisiaj, gdy jest na topie, nie ulega presji mediów, nie pozwala sobie na celebryctwo, a porsche wygrane w „Tańcu z gwiazdami” oddaje na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
Charyzmatyczna bestia
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.